30

17.3K 1K 69
                                    

Erick:

Spotkania z rodzicami bywały ciężkie, mimo że kochałem ich, bo w końcu to moi rodzice czasem drażnili mnie swoim wścibstwem i ingerencją w moje życie.

Ojciec bardzo nie pochlebiał tego, że to Sasha została moją wybranką, a ja podświadomie bałem się, że w końcu odkryje maskaradę rozgrywającą się pod jego nosem. W trójkę wystawialiśmy sztukę godną Oscara, tylko żal mi było Sashy, która nieświadomie została wciągnięta w naszą grę, jednak wiedziałem, że ona nie może poznać prawdy.

To by popsuło kontakty jej i Mallory, a tego nie chciałem, szczególnie po tym, jak ostatnio złapały ze sobą jakąś dziwną nić porozumienia, choć miałem jakieś dziwne przeczucie, że nie powiedziały mi wszystkiego o swoim wypadzie na zakupy. Po ich powrocie zauważyłem, że Mallory stała się dziwnie nerwowa i wciąż się rozgląda, jakby czegoś wyczekiwała, wiedziałem, że muszę porozmawiać o tym z Michaelem, być może on wiedział coś więcej na ten temat, w końcu bądź co bądź mieszkali razem.

Jednak teraz to nie to zajmowało moje myśli, chwilowo potrzebowałem chwili spokoju, szedłem ciemnym lasem przed siebie, oddychałem głęboko i pragnąłem nacieszyć się ciszą, która mnie otaczała, spotkania rodzinne bywają przytłaczające a ja, mimo że jestem alfą to jednak cenie sobie spokój i ciszę.

Ostatnie miesiące były, co najmniej dziwne, czuję, jakby moje życie przewróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, lecz cóż takiego się zmieniło? Chyba nic wielkiego, no może poza tym, że moją mate okazała się uciekinierka, którą próbowałem złapać od roku. Wciąż nie pojmowałem ogromu tej sytuacji, a to sprawiało, że zaczynałem być sfrustrowany.

Nigdy nie chciałem mate, lecz jednak w jakimś stopniu nie rozumiem. Dlaczego, gdy w końcu ją znalazłem, ona mnie nie kocha, a co gorsza, czemu ja nic do niej nie czułem?

Czyżbym był aż tak złym człowiekiem, że nie zasłużyłem na miłość?

W życiu wilka tylko dwie miłości były pewne: rodzicielska i ta od bratniej duszy. Pierwszą z nich niewątpliwie miałem, ale ona była zbyt oczywista, wrodzona i bezwarunkowa, bo przecież rodzic kochał swoje dziecko. Lecz ta druga- miłość mate była inna, była nagła, i porywista, była niczym żeglowanie po wzburzonym morzu, ona dawała nam siłę do życia, gdy spotykaliśmy swego partnera, to on poruszał naszym sercem, biło ono dla naszej drugiej połowy. Każdy oddech, każda sekunda, wszystko, co mieliśmy, oddawaliśmy mate.

Kimże więc byłem bez niej? Jak złym człowiekiem byłem, że przeznaczenie postanowiło dać mi partnerkę i dobitnie jednak podkreślić, że nawet ona mnie nie pokocha?

Wydawało mi się, że nie byłem złym wilkiem, owszem odmówiłem przejęcia stada ojca, utworzyłem własne, podbiłem wiele innych, ale zawsze liczbę ofiar zmniejszałem do minimum. Wszystko, co w życiu zrobiłem, było pokierowane troską o moje stado i najbliższych, nigdy nie podjąłem żadnej decyzji, która mogłaby być niekorzystna dla mojej watahy.

Dziwne było to życie, a może to ja taki byłem? Pełen sprzeczności i niedopowiedzeń? Czasami sam siebie nie rozumiałem.

-Kretyn — westchnąłem cicho, kopiąc kamień leżący na mojej drodze.

Las zawsze mnie uspokajał, ale nic dziwnego, byłem po części zwierzęciem, takie tereny były moim prawdziwym domem, i tylko tu odnajdowałem spokój ducha, i mogłem w skupieniu zebrać swoje myśli. Ostatnio bardzo tego potrzebowałem, za dużo się działo wokół mnie.

Zupełnie nie wiedziałem, w którą stronę mam pokierować swoje życie, długo dziś rozmawiałem z rodzicami, ojciec bardzo naciskał, bym próbował odszukać swoją mate, a ja zupełnie nie wiedziałem jak na to reagować.

Co miałem powiedzieć? Hej ojcze, mam już mate, ale w sumie żadne z nas nic nie czuje, a ona jest jakimś dziwnym tworem z rodu eventiris i jednym ruchem ręki może nas pozabijać? A, a oprócz tego Victor Moulton zrobi wszystko by ją zdobyć?

Bez sensu.

Nic już nie miało sensu.

Wcześniej byłem pewien każdej swojej decyzji, każdy ruch miałem doskonale przemyślany, wydawało mi się, że postępuję dobrze, wiele godzin obmyślałem, co zrobić z Mallory, dość długo wybierałem idealną lunę dla stada.

Więc czemu, teraz gdy wszystko miałem idealnie ułożone, nagle w mojej głowie rodzą się wątpliwości? Przestaje mi się podobać ta maskarada, czuję się zmęczony tym, że moja wilcza strona z dnia na dzień popada w jakąś dziwną depresję, mój wilk cierpi, widząc Mallory z Michaelem, mimo że wiem, że oboje się nienawidzą, zaczyna mi przeszkadzać ich relacja, ich bliskość.

Las powoli przerzedzał się i już widziałem w oddali jezioro, nad którym tak bardzo lubiłem spędzać czas, mało osób wiedziało o jego istnieniu, więc byłem pewny, że tam będę mógł w spokoju zebrać myśli.

Jakież było moje zdziwienie, gdy zobaczyłem na pomoście dwie sylwetki, przyjrzałem się im bliżej i zamarłem.

To była Mallory i William.

Całowali się.

A ja poczułem się zupełnie tak, jakbym dostał w twarz.

Nie chciałem na to dłużej patrzeć, nie wiedzieć, czemu ten widok mnie ranił, choć nie powinien, przecież jej nie kochałem, prawda?

Odwróciłem się na pięcie i zawróciłem z powrotem w kierunku domu.

Mallory:

Czułam się już kompletnie zagubiona, tkwiłam w środku jakiegoś chorego czworokąta: ja, Erick, Michael i Will.

I coraz mniej mi się to podobało.

Siedziałam teraz na werandzie i myślałam o otaczających mnie mężczyznach i sytuacji, w jakiej mnie postawili i w jakiej się znalazłam.

Z jednej strony dewiant seksualny Erick.

Z drugiej sadysta Michael.

A z trzeciej uroczy Will.

A pośrodku tego ja, szara mysz wplątana w cudze wojny i konflikty, nigdy nie sądziłam, że życie postawi mnie w takiej dziwnej sytuacji, nie miałam pojęcia, dokąd mnie to zaprowadzi, a każdy kolejny dzień stawiał mnie przed jakimś nowym nieznanym mi faktem.

Pojawienie się Willa już kompletnie mnie zdezorientowało, był tak kompletnie inny od Ericka i Michaela, on jeden nie patrzył na mnie, jako środek do celu i własnych korzyści, obiecywał mi wszystko to, czego pragnęłam i czego mi brakowało, lecz dlaczego wcale nie czułam, że to jest to? Coś, co mnie pochłonie bez reszty? Zupełnie tak jakby wszystko, co było dobrego między nami, pozostało gdzieś w Sampters, lecz dlaczego? Co takiego się zmieniło, że nie patrzyłam na Willa w ten sam sposób? Czyżby...

Nagle usłyszałam pisk opon, rozejrzałam się zdezorientowana, gdy przed dom główny zajechał duży czarny suv, widziałam stado strażników pędzących w jego stronę, a drzwi auta gwałtownie otworzyły się, wszystko działo się tak szybko, że zdążyłam tylko zauważyć silne męskie ręce wyrzucające coś na żwirowy podjazd, po czym drzwi ponownie zamknęły się, a samochód odjechał, taranując po drodze wilkołaki, które uskakiwały z drogi. Nie myśląc zbyt długo, podbiegłam szybko zobaczyć, co zostało wyrzucone z auta i zamarłam.

To był człowiek.

Dziecko.

Znałam je.

Przede mną leżał zapłakany i zakrwawiony chłopiec.

Elliot Stadfort.

Mój brat.  


Data opublikowania:
11 luty 2018

Uratuj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz