49

13.9K 963 104
                                    

Mallory:

Zapach chloru i środków czystości drażnił moje nozdrza i przyprawiał mnie o zawroty głowy, w dodatku irytujące pikanie wcale nie poprawiało mojego samopoczucia, westchnęłam ciężko i otworzyłam oczy, po czym niemal natychmiast je zamknęłam, gdy jasne promienie słońca podrażniły je:

-Widzę, że w końcu się obudziłaś.- Usłyszałam nieznajomy głos i ponownie podniosłam powieki, po czym rozejrzałam się po pomieszczeniu.

Ze zdziwieniem zauważyłam zwykłą prostą szpitalną salę z mnóstwem przedziwnej aparatury, przesunęłam wzrokiem na lewo i dostrzegłam niewielki fotel w paskudnym musztardowym kolorze, na którym siedział nieznajomy mi mężczyzna:

-Kim jesteś?- Wychrypiałam patrząc na niego przenikliwie:

-Nie pamiętasz?- Zapytał unosząc brwi, a ja dopiero teraz mu się przyjrzałam, był niezwykle przystojny, ciemne blond włosy opadały mu na czoło zasłaniając niebiesko-szare zimne oczy, miał ciemniejszą karnację, przez co byłam niemal pewna, że nie pochodzi stąd, całość dopełniało niezwykle umięśnione ciało.

Znałam skądś tę sylwetkę.

-Theo.- Wyszeptałam zdziwiona.- Co ty tu robisz?

-Widzę, że jednak mnie pamiętasz.- Uśmiechnął się.- W sumie sam nie wiem dlaczego z tobą zostałem, powinienem był już wrócić do pracy.

-Pracy?

-Jestem agentem FBI.- Pokiwałam głową by zaraz później otworzyć usta ze zdziwienia.

Jak to agentem FBI? Byłam pewna, że to jakaś mniejsza sfora zaatakowała watahę Moultona, ale ludzie? Jak to możliwe? Zamyśliłam się chwile próbując sobie przypomnieć wydarzenia z celi i szukając jakichkolwiek oznak na potwierdzenie słów Theo. A mój wzrok przykuł pistolet przypięty do paska mężczyzny i momentalnie mnie olśniło.

Broń, w celi miał broń! Po co wilkołakom broń! Że też wcześniej tego nie zauważyłam! Moje rozmyślania przerwał Theo:

-Coś nie tak?

-Nie, wszystko w porządku.- Odparłam gładząc dłonią szpitalną kołdrę.- Dlaczego zostałeś, nie musiałeś.

-Ale chciałem, czułem, że powinienem, w końcu ja cię tam znalazłem. Dobrze, że wpadło mi na myśl iść dalej, bo pewnie byś tam została.- Odpowiedział krzywiąc się.- Myśleliśmy, że uwolniliśmy już wszystkie dziewczęta.

-Nie byłam sama?- Zapytałam nieco zdziwiona.

-Nie, w sumie uwolniliśmy osiem kobiet.

-Skąd wiedzieliście gdzie szukać?

-Nie wiedzieliśmy póki bydlak nie porwał mojej siostry, tyle szczęścia, że miała bransoletkę z nadajnikiem, którą jej kiedyś dałem.

-Rozumiem.- Odparłam zamyślona gładząc swój brzuszek. Było mi przykro, że to nie Michael mnie znalazł, najwidoczniej o mnie zapomniał, martwiłam się tylko o Elliota który tam został, musiałam go odzyskać choć nie miałam zielonego pojęcia jak poradzę sobie z dwójką dzieci.

-Mallory?- Zagaił Theo wyrywając mnie z zamyślenia.

-Tak?

-Czy.. czy to ich sprawka?- Zapytał sugestywnie zerkając na moje ciążowe krągłości. Popatrzyłam na niego zdziwiona i zaśmiałam się;

-Nie, to było wcześniej.

-Ulżyło mi. Naprawdę musisz uważać na siebie i na te urwisy, gdybyś została tam jeszcze kilka dni nie przeżyłabyś, uratowaliśmy cię w ostatniej chwili.- Odrzekł jednak ja z jego wypowiedzi wyłapałam tylko jedno słowo.

-Urwisy?- Zapytałam nierozumiejąc.

-To ty nie wiesz?

-Czego nie wiem?

-Lekarz, który cie badał stwierdził ciążę mnogą. To bliźniaki. Chłopiec i dziewczynka.- Odpowiedział z uśmiechem, a ja nie mogłam w to uwierzyć.

-Ale jak?- Wydusiłam czując wzbierające w powiekach łzy.

-No chyba tego to nie muszę ci tłumaczyć.- Zaśmiał się, po czym widząc moje łzy spoważniał.- Hej nie płacz!

-Ja sobie nie poradzę, nie teraz, boże to nie może być prawda.- Po tych słowach rozpłakałam się na dobre.

Theo patrzył na mnie zdziwiony, po czym zdjął skórzaną kurtkę rzucając ją na fotel i usiadł koło mnie mocno mnie przytulając.

-Ej, Mallory, nie płacz, już jest dobrze, nic ci nie grozi, popatrz na to z innej strony, jesteś już wolna, teraz może być tylko lepiej.

-A-ale zostałam sama. Nie mam nikogo, nie dam sobie rady z trójką dzieci, mam jeszcze małego brata. Nie mam pracy, pieniędzy, a Moulton wciąż będzie mnie ścigał. Boże moje życie to kiepski żart!

-Moulton? Masz na myśli Victora Moultona?- Zapytał a ja skinęłam głową.- Został zabity, w trakcie akcji odbijania zakładników. Niestety nie udało nam się złapać wszystkich, nie wiem skąd, ale pojawiło się tam nagle całe stado wilków atakujących naszych agentów.- Odparł zamyślając się a ja poznałam kolejny fakt o Theo.

Nie miał pojęcia o moim nadnaturalnym świecie, myślał, że to kolejna zgraja przestępców handlująca kobietami, nie wiedział, że to wilcza wataha a te kobiety miały służyć do zwiększenia jej liczebności.

-Proszę, nie płacz. Nigdy nie wiem jak się zachować w takiej sytuacji.

-Jakoś sobie radzisz.- Odpowiedziałam a on zaśmiał się i wyciągnął z kieszeni chusteczkę a następnie podał mi ją.

-Jakoś ci pomogę.

-Nie powinieneś.

-Ale chcę, czuje się odpowiedzialny za ciebie.

-Dlaczego?

-Nie wiem, po prostu chcę ci pomóc, wydaje mi się, że już dość wycierpiałaś, potrzebujesz trochę dobra w swoim życiu.

-Dziękuję ci Theo.

-Nie ma, za co.- Zaśmiał się.- To, co? Masz już jakieś typy?

-Typy?

-No imion.

-Nie myślałam o tym.- Westchnęłam. Po czym w mojej głowie pojawił się szalony pomysł.- Uratowałeś mnie Theo, myślę, że to tobie należy się ten zaszczyt.

-Zaszczyt?- Zapytał patrząc na mnie z widocznym zdziwieniem w oczach.

-Myślę, że wujek Theo wymyśli najlepsze imiona. Chyba mogę tak mówić?

-Oczywiście.- Zaśmiał się serdecznie, po czym zamyślił chwilę.- Alaya i Ares.

-A, więc dobrze. Miło mi cię poznać Theo, wujku Alayi i Aresa.- Odparłam z uśmiechem. Dobrze zrobiłam pozwalając mu wybrać, zawdzięczałam życie temu mężczyźnie i będę mu wdzięczna do końca życia.

Data opublikowania:
25 marca 2018

Uratuj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz