42

14.5K 865 37
                                    

Trzy miesiące później.

Mallory:

Czas mijał a ja powoli traciłam nadzieję na to, że stąd wyjdę, dni zlewały się w jedno i jedyne, co pozwalało mi odliczać mijający czas to mój wciąż rosnący brzuch. Co raz trudniej było mi go ukryć, a moje obawy, co do tego czy w ogóle wyjdę stąd żywa z każdym dniem wciąż rosły.

Leżałam na łóżku wpatrując się w sufit, od trzech miesięcy to było główną atrakcją mojego dnia, drżałam na samo wspomnienie nocy, podczas której dowiedziałam się, że będę matką.

Siedziałam skulona w kącie rozmyślając o tym, co będzie dalej gdy drzwi otworzyły się a do środka wpadł Anthony:

-Gotowa na więcej?- Zapytał radosnym tonem, po czym chwycił mnie za włosy zmuszając do wstania z podłogi i ponownie przykuł mnie do ściany.

-Pieprz się.- Odparłam, i niemal natychmiast ugryzłam się w język, to już nie chodziło tylko o mnie, musiałam przestać drażnić się z Anthonym jeśli chciałam wyjść z tego żywa, jednak było już za późno na cofnięcie moich słów i po chwili poczułam pięść na mojej twarzy, modliłam się w duchu by nie uderzył mnie w brzuch. Martwiłam się o dziecko choć wiedziałam, że moje ciało automatycznie je uleczy, czułam też strach, że Anthony zostanie świadkiem mojego samoczynnego uzdrawiania. Byłoby po mnie, zabiliby mnie wiedząc, że to dziecko wilkołaka, a do tego nie mogłam dopuścić.

Z nieskrywaną radością przejechał nożem po moim policzku tworząc paskudną szramę, po czym wbił go w moje udo, a ja syknęłam z bólu:

-Twój czas się kończy, zastanów się dobrze, co wybierzesz.

-Nie zabijecie mnie.- Prychnęłam udając pewną siebie, lecz mój głos zadrżał zdradzając moje skrywane emocje.

-Och są inne sposoby.-Zaczął, lecz urwał, gdy drzwi od celi się otworzyły i wszedł nieznany mi brunet.- O właśnie, o wilku mowa, poznaj Xawiera.

Przeniosłam wzrok na nowoprzybyłego a on uśmiechnął się ironicznie, po czym wyciągnął z kieszeni strzykawkę z nieznaną mi substancją, w tym samym czasie do celi wszedł Moulton, obrzuciłam go spojrzeniem pełnym nienawiści lecz on nie zwrócił na to uwagi:

-Widzę, że przybyłem na czas.- Powiedział wskazując na Xawiera.- Wszystko gotowe?

-Tak alfo.- Odrzekł brunet podając mu strzykawkę.

-Dobrze, a teraz wyjdźcie.- Zarządził Moulton a jego podwładni opuścili celę, gdy zostaliśmy sami ponownie zaczął mówić.-Widzisz kochana, nie chciałem, żeby to się tak skończyło, ale nie pozostawiasz mi wyboru.

-Co masz na myśli?- Zapytałam nerwowo spoglądając na strzykawkę w jego dłoni, jego wzrok podążył za moim a gdy zobaczył, na co patrzę uśmiechnął się szeroko:

-Widzę, że się boisz. O tak, zdecydowanie powinnaś.

-Co to ma być?- Warknęłam zirytowana, gdy przejechał ręką po mojej twarzy.

-To? Hm, powiedzmy, ze mały wspomagacz twojej woli.

-Nie rozumiem?

-Nie chciałaś po dobroci to musimy zastosować inne środki?

-Narkotyki?- Prychnęłam.

-Naprawdę podejrzewasz mnie o coś tak mało wyszukanego? To moja droga jest specjalna mieszanka stworzona przez naszego drogiego Xawiera, czas się pożegnać.

-Zabijesz mnie?- Zapytałam niedowierzając.

-Ach jakże bym mógł? Kochana, chyba zapominasz, że jesteś mi potrzebna, ta oto mieszanka trwale odbierze ci zmysły i wolę, przestaniesz myśleć, czuć, mówić, będziesz słuchać tylko mnie.- Wyszeptał do mojego ucha.

-Jesteś chory.- Warknęłam próbując uwolnić swoje ręce z kajdan jednak bezskutecznie.

-Chory? Nie. Zdeterminowany.-Odpowiedział, po czym zbliżył się do mnie ze strzykawką w ręku. Byłam zdezorientowana, zupełnie nie wiedziałam, co zrobić.

Miałam ochotę krzyczeć, wyć, kopać, wyzywać, lecz wiedziałam, że to bezcelowe, Victor zbliżył strzykawkę do mojej szyi a ja zrobiłam coś, czego nie powinnam, wykręciłam rękę i opuszkami palców dotknęłam jego ramienia.

Czułam ból, który przenikał kości Moultona, chłonęłam jego cierpienie, czułam jak moje wnętrzności trawi żywy ogień, ciało miałam odrętwiałe, stopniowo traciłam kontrolę nad nim, byłam sparaliżowana, bezwładnie opuściłam rękę i przerwałam połączenie.

Victor Moulton spojrzał na mnie zdziwionym wzrokiem, lecz zaraz później otrząsnął się i uśmiechnął szeroko:

-Grzeczna dziewczynka.- Wyszeptał, po czym ku mojej uldze schował strzykawkę, ostatnie, co zapamiętałam to odpinające się kajdany, potem zapadła ciemność.

Obudziłam się w obcym miejscu, już nie w celi, od tego czasu nie opuściłam tego pokoju, Victor przychodzi codziennie a ja obieram jego ból, widzę jak z dnia na dzień staje się co raz silniejszy a ja co raz słabsza, zdarza się, że przysyła do mnie ranne wilkołaki.

To jest najgorsze, ponad moje siły, całe dnie śpię regenerując swój organizm, mimo, że to nie zdrowe w ciąży to sporo schudłam, moje wystające kości rzucały się w oczy a ja przestałam już wypatrywać Michaela, opuścił mnie, zapomniał, zostawił.

Dla niego byłam tylko przygodą, a ja głupia naprawdę coś czułam. Każdy dzień mijał mi w strachu o jutro, co zrobię, gdy nadejdzie czas porodu?

Oni zabiją je. Zabiją nasze dziecko za to, że jest wilkiem, a ja nic nie będę mogła zrobić. Z tą myślą budzę się każdego dnia i żałuję, że dałam się złapać Dylanowi, gdybym wtedy nie zatrzymała akurat tego samochodu moje życie mogłoby się potoczyć zupełnie inaczej, nie poznałabym Ericka, Michaela.

Może żyłabym teraz gdzieś daleko, uciekałabym, ale byłabym wolna, a teraz? Stąd nie ma ucieczki, nie pozwolą mi odejść a ja z dnia na dzień wpadam, w co raz większą depresję, każdy kęs przynoszonego mi jedzenia wmuszałam w siebie tylko ze względu na dziecko, nic już mnie nie cieszy.

Westchnęłam, gdy nagle drzwi otworzyły się i do pokoju wszedł Victor z dwoma poturbowanymi wilkołakami, którzy od razu podeszli do mnie i chwycili mnie za rękę a ja bez słowa zaczęłam leczyć ich rany.

Ból, który zbierałam od tak długiego czasu wypełniał mnie całą, nie miałam komu go przekazać więc zaczął przejmować moje ciało.

To było zbyt wiele.

Zemdlałam.

Data opublikowania:
11 marca 2018

Uratuj mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz