Te wampiry... 1/2

576 30 51
                                    

Piątek

Obudziłam się o 6:00. Wczorajszy dzień minął mi bardzo szybko, bez żadnych niespodzianek i dziwnych sytuacji. Nawet Leona nie było w szkole więc Nathan był spokojny.

Ale coś tego ranka było inaczej. Nie tak jak zawsze.
Dlaczego tu jest tak cicho? Czyżby nikogo nie było w domu, nawet Nathana? Może to i nawet lepiej... Niech chłopak sobie trochę odetchnie.

Nie czekając ani chwili dłużej wyczołgałm się spod kołdry i podeszłam do szafy.
Postanowiłam dzisiaj ubrać szarą tunikę, białe legginsy i białe trampki.

Na zewnątrz była w miarę ładna pogoda jak na październik, mówiąc w miarę mam na myśli pochmurny dzień ale bez deszczu.

Postanowiłam nie robić na razie makijażu, tylko pójść najpierw zjeść jakieś śniadanko.
Ta cisza była nie do zniesienia. Ogólnie to musiałam się trochę pośpieszyć żeby ze wszystkim zdążyć, dlatego uznałam że nie będę wysilać się przy śniadaniu.

Zjadłam szybko kanapkę z serem żółtym i wypiłam karmelową kawę. Postanowiłam załadować zmywarkę, tak aby później tylko przyjść i ją włączyć.
Po chwili usłyszałam pukanie do drzwi. Zdziwiona, że ktoś przyszedł podeszłam i otworzyłam.
Stał tam Martin - osoba której najmniej się spodziewałam.

- Cześć - powiedział z lekką niepewnością
- Hej. Wejdź, chyba nie zamierzasz rozmawiać w przejściu?

Wszedł powoli do domu i zaczął się rozglądać. Zdziwiło mnie jego zachowanie, bo myślałam że jest raczej bardziej otwarty.

Ku mojemu zdziwieniu w mgnieniu oka obrócił się i zamknął drzwi na klucz.

- To dla bezpieczeństwa - uśmiechnął się
- Chyba nic nam nie grozi skoro jest ze mną wampir? Prawda?
- Ehh... A czy Nathan nie ostrzegał że wampiry są nieprzewidywalne?
- Coś tam mówił, ale niewiele - zaczęłam się powoli cofać
- Tu nie trzeba wiele mówić - wyszczerzył swoje białe ząbki tak bardzo, że zobaczyłam jego ostre kły

Panowała cisza, którą przeszywał tylko mój szybki oddech. Wiedziałam, że to się za dobrze nie skończy. Martin był przyjacielem Nathana, ale najwidoczniej lubiącym się pobawić i to raczej w niezbyt miły sposób.

Nathan

Postanowiłem dzisiaj nie iść do Aurory, bo ostatnio mam pewne problemy u siebie w rodzinie, a mianowicie sprzeczki o tą dziewczynę, bo za bardzo nią pachnę. To się wydaje bardzo absurdalne, ale jeżeli wampir ma problem z panowaniem nad pragnieniem, to zapach krwi Aurory doprowadza do obłędu.

Godzina 5:45

- Hej Martin! - krzyknąłem do przyjaciela
- Cześć - powiedział jakby trochę przygaszony
- Mam rozumieć, że się nie żywiłeś?
- Żywiłem i to aż za bardzo
- Znowu kogoś zabiłeś?
- Prawie. Chłopak trafił do szpitala...
- Myślałem, że po ponad 300 latach panujesz już nad tym - popatrzyłem się na niego z politowaniem
- Panować, panuję i to dosyć dobrze, ale nie chcę i to jest ta zasadnicza sprawa...
- Żeby mieć później ludzi na sumieniu?
- Nathan, sam pozabijałeś tylu ludzi, dalej się żywisz ich krwią, więc wiesz że to nie takie proste
- Słuchaj, ale już nie zabijam, a ty?
- Przecież nikogo nie zabiłem! Przez ponad 300 lat zabiłem mniej osób od ciebie i to chyba nawet trzykrotnie mniej, a ty się mnie czepiasz, że lubię się zabawić?
- Kosztem innych? Przecież wiem jak zareagowałeś na zapach Aurory... - chyba wspomnienie tego imienia nie było dobrym pomysłem, bo się uśmiechnął zadziornie pod nosem.

Czułem to co on. Chciał zabić. Nie byle kogo tylko Aurorę, a przynajmniej spróbować jej krwi. Zacząłem na niego oddziaływać aby przestał tak myśleć, ale wiedział co chcę zrobić i natychmiast użył swojej mocy gyrokinezy (panowanie nad grawitacją) do tego, żeby mnie przygwoździć do ziemi. Póki będzie myślał o tym, abym się nie ruszał nikt nie jest w stanie mnie "oderwać" od podłoża.

Wampirzy urok ✔Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz