Rozdział 19 "Kim jesteś?"

3.6K 381 313
                                    

- Mahashiah!

Dla Malcolma świat zdecydowanie się zatrzymał. Najpierw zwalniał przy wypowiadaniu tego dziwnego słowa, po czym przywalił w ścianę niszcząc się kompletnie. Chłopak przez parę minut wpatrywał się tępo w przybysza. Jegomość zauważył dezorientację Cambriela i przerzucił wzrok na Doumę, który tylko westchnął i wstał, zwracając się do Nico i Waltera stojących za Malcolmem:

- Chłopcy, idźcie do swoich pokoi. Malcolm, musimy porozmawiać.

Chociaż popielatowłosy nie odwrócił się ani na moment, słyszał dźwięk zamykanych drzwi. Został sam na pastwę anioła i demona. To była dla niego jakaś okrutna czarna komedia, którą Douma postanowił jeszcze spotęgować poprzez pozbawienie go jedynego wsparcia w postaci dwóch przyjaciół.

- Usiądź, proszę. – wskazał Douma cicho. Malcolm niepewnie podszedł i przysiadł na drugim fotelu. Czuł na sobie wzrok anioła, ale starał się nie spoglądać w tamtą stronę, tylko skupić się na tym, co mówił dyrektor. Mężczyzna sam wyglądał na bardzo zdenerwowanego tą całą sytuacją.

- To anioł. – powiedział wyraźnie Malcolm. Douma w pierwszej chwili wpatrywał się w niego zaskoczony, ale po paru sekundach wybudził się z tego zdziwienia i przerzucił wzrok na anioła.

- Masz rację, aczkolwiek bardzo dziwi mnie pewność w twoim głosie. – przyznał ciemnowłosy i splótł palce rąk. – Być może powinienem pozwolić wam porozmawiać na osobności, ale wolałbym w pierwszej kolejności wyjaśnić Ci, dlaczego w ogóle tu jesteś.

Cambriel przytaknął i spojrzał na Doumę w oczekiwaniu. Demon wyraźnie miał problem z ubraniem w słowa całej tej sytuacji. To wszystko było po prostu zbyt trudne do wyjaśnienia.

- Okazuje się, że twój biologiczny rodzic siedzi obok Ciebie.

- To chyba kpina. – jęknął w odpowiedzi i zacisnął pięści.

⚝⚝⚝

Malcolm myślał, że sytuacja jest zła, kiedy nocą okazało się, że rosną mu skrzydła, ale tak naprawdę to był tylko początek prawdziwej katastrofy. Tragedią było dopiero to, że wybrał się na spacer na błoniach zamku z aniołem, którego najwyraźniej był synem.

- Musiałem Cię zostawić... – zaczął wolno cały czas kątem oka obserwując chłopaka. Cambriel miał ochotę uderzyć go w twarz już w chwili wypowiedzenia przez niego pierwszego słowa. – Zostałem do tego zmuszony. Nie wiedzieliśmy, jaki się urodzisz ani kim będziesz. To się jeszcze nie zdarzyło... Jesteś pierwszym i jedynym owocem takiego związku. Wątpię, żeby ktoś wcześniej zdecydował się na takie coś.

- Czyli jestem mutantem, którego nie powinno być? Świetnie. Ta rozmowa robi się coraz zabawniejsza. Co jeszcze mi powiesz? Że przysyłałeś mi kartki na każde urodziny, ale poczta zawiodła? – warknął w odpowiedzi Malcolm, a skrzydlaty zaśmiał się pod nosem i mruknął:

- Tego na pewno nie masz po mnie, ale twój ojciec byłby dumny z takiego słownictwa.

Cambriel zatrzymał się w pół kroku i odwrócił w stronę anioła, rzucając mu najbardziej zdezorientowane spojrzenie, podczas gdy jego domniemany rodzic wciąż się uśmiechał, jakby wspominał najlepsze lata swojego życia.

- Myślałem, że ty jesteś moim ojcem. – powiedział wolno młodszy.

- Wśród aniołów nie istnieje rozróżnienie na płeć... Jestem twoim rodzicem, z twojego punktu widzenia jestem matką. Ze mnie się zrodziłeś. – wyjaśnił, a wtedy Malcolmowi opadła szczęka, a jego ręka z wielką prędkością wylądowała na jego czole, przyprawiając go o ból głowy. Aczkolwiek po chwili doszedł do wniosku, że to nie była jednak przyczyna owej migreny. Prawdziwym zapalnikiem był skrzydlaty koleś twierdzący, że jest jego matką.

Enchanted Heart (Yaoi Story)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz