15➽Oh no...

9.4K 383 28
                                    

- Po tym co mi zrobiłeś, powinnam iść do psychologa.

Przez chwilę mierzy mnie dziwnym spojrzeniem, jakby myślał czym może m dopiec, ale ostatecznie schyla się po receptę. Kiedy się podnosi czyta ją, a ja szybko wyrywam mu ją z rąk.

- To moje. - mówię rozdrażniona i chowam papier do torebki. Jeśli wpadnie w niepowołane ręce, czyli Harrego już po mnie.

- Dziwnie się zachowujesz. - zauważa marszcząc brwi. Nie mogę wywnioskować czy coś przeczytał z recepty czy nie. Trzeba być optymistą i wierzyć że będzie dobrze. - Wszystko w porządku?

- Jesteś bezczelny. - prycham. Groził mi, a potem mnie zgwałcił, a teraz zachowuje się jak gdyby nigdy nic.

Wymijam go i udaję się wzdłuż chodnika.

- Vanessa! - krzyczy za mną, ale się nie odwracam. Przyśpieszam kroku i po chwili znajduję się już w moim samochodzie. Odpalam silnik i ruszam.

* * *

Decyzje, które podejmuje się w ułamku sekundy, zawsze odkrywają naszą prawdziwą naturę, nasze autentyczne ja. Czy nam się to podoba, czy nie. I kiedy przychodzi ten ułamek sekundy, nie myślę, nie analizuję, nie czuję i nie odgaduję cudzych zamiarów. Po prostu reaguję.

Zawsze jak się skończymy kochać, bierze mnie coś takiego smutnego. Jakbym miała w środku pusto i uderzona mogła wydać tylko dudniący, matowy dźwięk. Jakby wiał przeze mnie wiatr. Gdy mnie bierzesz, czuję się taka pełna, silna, żywa, a gdy jest po wszystkim, znów ogarnia mnie ta dojmująca samotność. Wiem, że znowu jesteśmy dwiema obcymi jednostkami, że połączenie jest niemożliwe, że człowiek jest samotny w sobie na zawsze.

Ludzie są jak wszy - włażą ci pod skórę i zagrzebują się tam. Drapiesz się i drapiesz aż do krwi, ale nie możesz się skutecznie odwszawić. Gdziekolwiek pójdę, wszędzie to samo: ludzie paskudzą sobie życie.

Każdy przeżywa jakąś prywatną tragedię. Mamy to już we krwi - nieszczęście, nudę, smutek, samobójstwo. Powietrze jest przesiąknięte katastrofą, frustracją, daremnością. Drap się drap - aż zedrzesz sobie skórę. Mnie jednak ten stan rzeczy dodaje ducha. Zamiast zniechęcać lub przygnębiać, raduje mnie. Krzykiem domagam się jeszcze więcej katastrof, jeszcze większych klęsk, wspanialszego fiaska. Chcę, by cały świat był do niczego, chcę, by każdy zachorował się na śmierć. Bo niby, dlaczego tylko ja mam cierpieć?

Wzdycham i wstaję z kanapy. Jeszcze popadnę w depresję, albo coś. Muszę gdzieś iść, bo zwariuję. Nawet obecność Cevina by mi pomogła, ale jak na złość go nie ma.

Chwytam smycz i wychodzę na zewnątrz.

- Yeti! - wołam mojego psa. Pewnie dalej szlaja się po okolicy, zamiast pilnować domu.

Po chwili słyszę jak biegnie do mnie i nie wyhamowuje przez co opoje wpadamy na trawę. Może wcześniej śmiałabym się z tego, ale teraz mam ochotę na niego nawrzeszczeć.

Wstaję i zapinam mu smycz do obroży, a następnie wychodzimy z podwórka. Udajemy się ulicą w dół.

Zauważam nagle jak jakieś auto zwalnia obok mnie. Osuwa się szyba w dół, a ja poirytowana wywracam oczami.

- Nessi, cóż za spotkanie. - jebany Harry we własnej osobie.

- Odpierdol się. - syczę w jego stronę. Yeti zaczyna ujadać jak opętany, przez co muszę go uciszać.

Widzę jak Harry parkuje swoje auto na poboczu, a następnie podbiega do mnie.

Idąc tak, wyglądamy jak zakochana para. Ale na pewno tak nie jest. On i ja to dwa różne światy, z resztą kto by chciał taką dziwkę jak ja?

Spoglądam na niego marszcząc brwi i po chwili dopiero przypominam sobie zdarzenie z rana.

Wzdycham sfrustrowana, a mój wzrok kieruję przed siebie. Dziwię się, że Yeti przestał na niego szczekać.

- Masz siniaka na policzku? - pyta chwytając mnie dwoma palcami za podbródek i odwracając w swoją stronę. Od razu wyrywam się spod jego dotyku. Przełykam ślinę i próbuję wyrównać oddech. Nie chcę by żaden mężczyzna mnie dotykał już do końca życia. - Vanessa odpowiedz. - żąda ostrzej, przez co się wzdrygam. Spoglądam na niego i widzę, że zmarszczkę między brwiami ma bardziej zarysowana niż zwykle, a szczękę napiętą.

- Uderzyłam się o klamkę.

- O klamkę. - rzuca ironicznie.

- Tak, z resztą gówno cię to obchodzi.

Wzdycha i przeczesuje swoje włosy lewą ręką.

- Nie wierzę ci. - mówi od razu.

Prycham.

- Nie musisz. Nikt ci nie każe.

Spogląda na mnie, badając mój wyraz twarzy. Jakby co mam w torebce gaz pieprzowy. Jeden zły ruch i po nim. Znaczy po jego oczach, ale to jest alternatywne wyjście.

- Jesteś tak cholernie trudna. - mówi po chwili.

- Bywa.

Wzdycha sfrustrowany, a ja staję na moment. Łapię się dłonią za czoło i zamykam oczy.

Akurat teraz mnie zaczęła boleć głowa. Świetnie, po prostu idealnie.

- Co ci jest? - słyszę głos Harrego, ale w głębi duszy wiem, że gówno go to obchodzi.

- Nic. - kłamię próbując jakoś sobie z tym poradzić. Zaczynam masować skronie i zapewne wyglądam jak idiotka.

- Chodź. - mówi łapiąc mnie za dłoń. Zaczynam się szarpać, ale syczę tylko z bólu mojej głowy.

Poddaję się, a on gdzieś mnie prowadzi. Po chwili czuję jak moje stopy odrywają się od ziemi, z czego piszczę. Idziemy tak przez chwilę, zastając dziwne spojrzenia przechodniów.

Sadza mnie na miejscu pasażera i zamyka drzwi. Sam zajmuje miejsce za kierownicą, a po chwili jesteśmy już w drodze do mojego domu.

* * *

Otwieram drzwi i chcę jak najszybciej zaleźć się w łóżku. Nie wiem dlaczego, ale nagle zaczęło mnie wszytko boleć. Zaczynając od głowy, a kończąc na stopach. Boli mnie też brzuch, z czego się martwię.

Kiedy jestem już na szczycie schodów zauważam ojca siedzącego przy kuchennym stole.

- Vanessa, chodź tutaj. - woła mnie, a po moim kręgosłupie przechodzą ciarki.

- Co jest? - pytam marudnie.

- To jest. - mówi wściekły rzucając na stół mój test ciążowy.

Fighter //HS ✅Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz