Cudowna Gospoda POV Cass

57 7 3
                                    

Ogólnie, to najpierw trochę o postaci. Ma na imię Cassandra, szaro-zielone oczy, bardzo ciemno brązowe włosy. Jako wilk zupełnie czarna. Dziewiętnaście lat.

Warren ma czarne włosy i ciemne oczy. Jako wilk jest szary. Dwadzieścia lat.

Było idealnie. Świeciło słońce, śpiewały ptaki. Leżąc na hamaku niemal zapomniałam o całym świecie. Było tak spokojnie...

Usłyszałam nagle skrzypienie drewna. Oznaczało to, że ktoś wszedł po drabinie do domku na drzewie.

-Wstawaj. Robota czeka - przypomniał mi przyjaciel.

Otworzyłam oczy i wstałam z ociąganiem z hamaku.

- A było tak idealnie - jęknęłam.- Warren zawsze wszystko zepsuje.

-O przepraszam - chłopak przewrócił oczami.- Przepraszam, że akurat gdy gospoda jest pełna i jest okazja, to Cię budzę.

-Dobra, dobra. Cicho, marudo.

Dale zszedł na dół, a ja za nim. Stając na trawie rozciągnęłam się. Nasz domek na drzewie stał na środku niewielkiej polany w lesie. Wszędzie dookoła były więc drzewa.

-A więc robimy tak - odezwał się Warren. - Udajemy podróżników szukających roboty...

-A czy właśnie nie chcielibyśmy jej mieć? -przerwałam mu.

- No co ty. Chciałoby Ci się? - Zapytał uśmiechając się.- A więc zatrudniają nas, wchodzimy do spiżarni, sejfu gdzie trzymają kasę i tak dalej.

-A jeśli nas nie zatrudnią? - Zapytałam.

- To mamy swoje sposoby - odparł ciemnowłosy.

Uśmiechnęłam się zawadiacko.

- No to idziemy - oznajmiłam.

Pobiegliśmy do lasu, a gdy byliśmy tuż przy drzewach, zmieniliśmy się w wilki.

Ja i Warren jesteśmy zmiennokształtnymi. Prawdopodobnie ostatnimi, który zmieniają się akurat w wilki. Znam Warrena od dzieciństwa. Od tamtej pory mieszkamy razem w opuszczonym domku na drzewie. Warren jest dla mnie jak brat. A co jemy? Najczęściej właśnie kradniemy z pobliskiej gospody. Pieniądze też kradniemy. Jasne, moglibyśmy żyć normalnie, jak wszyscy inni. Ja mam dziewiętnaście lat, a Warren dwadzieścia. Mimo to, z naszymi zdolnościami to nie łatwe. Mamy wyczulone wszystkie zmysły, czasem zdarza nam się zmienić w zwierze nieświadomie.
Kryjemy się przed innymi tak bardzo, jak się tylko da.

-Hej, Cass - powiedział Warren. - Pobudka.

-Tak, tak - potrząsnęłam lekko głową i przyspieszyłam biegu.

Drzewa zaczęły powoli rzednąć, aż w końcu dotarliśmy do krańca lasu. Kilkanaście metrów pustej przestrzeni, a tuż po nich gospoda.

Oboje zmieniliśmy się w ludzi i jakimś sposobem dotarliśmy do gospody niezauważeni.
Postanowiliśmy wejść tylnymi drzwiami. Przyległam plecami do ściany po jednej stronie drzwi, a Warren po drugiej.
Za drzwiami musiała akurat znajdować się kuchnia. Słychać było tam obijające się o siebie garnki i krzyki jakiegoś gościa, pouczającego innych. Po chwili wszystko ucichło, trzasnęły drzwi.

-Teraz - szepnęłam. - Wyszli.

Warren otworzył drzwi tak cicho, jak potrafił i wślizgnęliśmy się do środka zamykając drzwi za sobą. Tak jak mówiłam. Nikogo nie było. Podeszliśmy szybko do drzwiy prowadzących do głównego pomieszczenia. Już miałam nacisnąć klamkę, ale w drzwiach staną tęgi mężczyzna w kuchennym stroju z dziwną, białą czapką na głowie.

-A wy tu czego? -warknął.

- Przepraszam, ale myśleliśmy, że jest tutaj toaleta - Odpowiedział mu szybko Warren.

Kucharz (prawdopodobnie kucharz) zmarszczył brwi.

-Niech wam będzie -powiedział w końcu.- Ale jeśli jeszcze was tu zobaczę, to pożałujecie.

Mężczyzna odsunął się robiąc dla nas przejście z my wyszliśmy z kuchni. Patrzyliśmy jak metalowe drzwi się zamykają.

- Świetnie, nici planu - mruknęłam. - Znowu będzie trzeba polować. Nienawidzę surowego mięsa.

- Spokojnie, uda nam się - westchnął Warren. - Mam lepszy słuch niż ty. Usłyszałem, co ten typek mówił reszcie. Oni teraz podają gościom jedzenie. Szef jest w kuchni, więc spiżarnia jest pusta i otwarta. Nikt nie zwróci na nas uwagi. Mają tłumy.

- No tak, ale jak wyjdziemy? - Syknęłam.

Warren wskazał dłonią za mną. Odwróciłam się. Za mną stały lekko uchylone drzwi, z których sączyło się światło.

-Okej, wygrałeś - powiedziałam.- Ale jak nas złapią, to ty polujesz dla nas obojga.

-Co? To nie fair! -zaprotestował.

- Cśś! - uciszyłam przyjaciela. - Oni nadal tu są.

-Dobra. Chodź już. Głodny jestem - powiedział Warren.

Podeszliśmy cicho do drzwi, które już często otwieraliśmy. Spiżarnia.
Otworzyłam drzwi i weszliśmy do środka. Przed nami stały półki pełne przeróżnego jedzenia. Warzywa, owoce, lodówka. Podeszłam do półki, na której stały jabłka, wzięłam z ziemi jakiś worek i wpakowałam jak najwięcej owoców do środka. Potem do tego samego worka wrzuciłam inne rzeczy.

Warren otworzył lodówkę, w której było schowane mięso i wpakował część do swojej torby.

-Serio? Jest surowe - powiedziałam.

-Ja takie lubię - odparł.

- Dziwak.

Gdy worki zrobił się ciężkie, postanowiliśmy wyjść. Na korytarzu nie było nikogo. Przebiegliśmy szybko przez niego do drzwi. Na jednej ze ścian wisiała tablica korkowa z tylko jednym ogłoszeniem. "Potrzebna pomoc w zamku. Tego, kto przybędzie na dwór, czeka nagroda pieniężna".

-Warren! - Pisnęłam. -Patrz!

- Kobieto, musimy uciekać! - Syknął.

- Ale poparz! -szepnęłam. - Możemy zdobyć kupę forsy. Tylko za pomoc w zamku! To okazja!

Zerwałam z tablicy ogłoszenie, aby było mniej konkurentów i włożyłam do kieszeni.

- A teraz szybko -popędził mnie Warren.

Podbiegłam do niego czekającego już przy drzwiach. Niestety, mój worek upadł. Podniosłam go szybko i zarzuciłam na plecy. W tym samym czasie usłyszałam otwieranie drzwi za sobą. Wystrzeliłam przed siebie jak torpeda, a za mną Warren. Szybko dobiegliśmy do lasu i po pewnym czasie zatrzymaliśmy się.

-A więc Warren - oznajmiłam. - Jedziemy do zamku!

-Po pierwsze - powiedział. - to raczej idziemy...

-Czyli idziemy! Postanowione

-Nie, Cassandra...

Obięłam Warrena ramieniem i zaczęłam iść w stronę zamku.

-Zamek w drugą stronę... - mruknął chłopak.

Odwróciłam się z nim na pięcie.

-Szybciej. Szmal czeka.

Wojna Goldenrod-Przebudzenie LegendyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz