"Widzę że się męczysz" rozdział 32

111 4 0
                                    



Przez kolejne dni żyłam swoim dawnym życiem. Codziennie spotykałam w szkole dziesiątki osób. Nie udzielałam się jak dawniej, ale nauczyciele myśleli że to przez osłabienie po chorobie.

Tak, mojego popieprzonego mózgu.

Popatrzyłam na zegar. Kończę zajęcia za pięć minut. Nauczyciel mówił ciekawie, niestety moja głowa chciała zakończyć ze mną współpracę. Notowałam ostatnie słowa wykładu, kiedy zadzwonił dzwonek.
– Dowidzenia – powiedział nauczyciel i uśmiechnął się patrząc na mnie.

– Lyd, poczekaj! – krzyknął głos za mną, zaraz potem owijając dłonią mój nadgarstek. Spięłam się i chciałam wyszarpnąć. – Porozmawiajmy.
– Czego chcesz Adam? – popatrzyłam znacząco za chłopaka.
– Chciałem przeprosić – podrapał się po karku – To wtedy, było idiotyczne. Przepraszam. Chciałem wcześniej, ale byłaś chora... – obdarzył mnie współczującym spojrzeniem.
– Ok – burknęłam, chcąc jak najszybciej wyjść.
– Ej, czekaj! Co się dzieje? Czemu mnie zbywasz?
– Przestań. Potrzebuję spokoju, okej? – zdobyłam się na najmilszy ton jaki mogłam.
– Czyli między nami jest dobrze? – zapytał z nadzieją. Pokiwałam głową na co się wyszczerzył.
– Muszę iść, cześć – pożegnałam się i wyszłam, nie czekając na jakąkolwiek odpowiedź Adama.

Zdziwiło mnie, że chciał ze mną porozmawiać. Gdybym była na jego miejscu, już nigdy nie odezwałabym się do mnie. Nie chciałam teraz o tym myśleć.  Poza tym nigdy nie dowie się prawdy.

Dzisiaj miałam spotkać się też z Tomem. Nie widzieliśmy się dwa tygodnie. Na szczęście nie naciskał w sprawie spotkania. Ruszyłam więc do kancelarii taty.

*Oczami Toma*

Bałem się. Cholera jasna, bałem się spotkania z własną dziewczyną. Po tym wszystkim, nadal czułem się kurewsko odpowiedzialny za to wszystko.

Bo to przez Ciebie idioto.

Nie wiedziałem jak mam jej pomóc. Wtedy, gdy zobaczyłem jak reaguje na mój dotyk serce znów mi pękło. Miałem przed oczami sceny z TEGO wieczoru. Prawie zabiłem go gołymi rękami, kiedy policjanci mnie rozwiązali. Nigdy w życiu aż tak nie pragnąłem kogoś śmierci. Pierdolony zwyrol. A myśleć że zaczęło się od cholernej dziewczyny w gimnazjum. Po tym jak kiedyś napadł Lydie, zacząłem węszyć. Koleś był nikim bez swojej wyszczekanej mordy. Nie pracował i pławił się w hajsie bogatych starych. Myślał, że jest bezkarny. Do czasu, kutasie.

Przejrzałem dokumenty, które przyniósł do kancelarii Aaron, szukając czegoś nowego. Natknąłem się na nieznaną dotąd kartę.

Zeznania Lydii.

Otworzyłem dokument, upewniając się że dookoła nie ma nikogo. Przymrużyłem oczy czytając wydruk.

Ja pierdole. Ona. Była. Nieprzytomna.

Nie wiedziała, możliwe że nadal nie wie co wydarzyło się po tym jak straciła przytomność. Jeszcze do teraz byłem pewny, że zemdlała dopiero kiedy uderzył ją w twarz. Cholera, ta rozprawa będzie dla niej kolejnym ciosem.

Powstrzymując chęć rzucania tych papierów o ścianę, odłożyłem dokumenty na miejsce i wróciłem do gabinetu. Oparłem się o biurko, wpatrując w szarą ścianę.
Pan Hardy pewnie coś z tym zrobi. Ona mi na razie nie ufa, nie mogę jej tak nagle wszystkiego powiedzieć.

– Tom? – usłyszałem łagodny głos. Przeniosłem wzrok na szatynkę, niepewnie otwierającą drzwi. Wyglądała tak pięknie, w małej ilości makijażu, przez co jej cera wydawała się prawie w odcieniu śnieżno białej ściany za nią. Przyduże ubrania dodawały jej uroku. Mój mały aniołek. Swoją drogą schudła ostatnio i wyglądała na lekko zmęczoną, jednak nie to zwróciło moją największą uwagę.

Niepewnie spojrzałem jej w oczy, którymi bezwstydnie mnie skanowała. Były ciemne, jak zawsze. Od ostatniego spotkania coś się w nich zmieniło, wyblakły. Jakby były puste, bez życia. Nie potrafiłem odczytać z nich żadnych emocji.

– Lydia – wypowiedziałem bezmyślnie, zastanawiając się nad powodem jej zmiany.

– Cześć, kotek – uśmiechnęła się nagle i podeszła do mnie wtulając się mocno.

Cholera jasna. Ona gra. Widziałem w tym wymuszonym uśmiechu ból.

– Kochanie, nie musisz...  – Przerwała mi zamykając usta pocałunkiem. Nie spodziewałem się nagłego napływu czułości z jej strony. Poddałem się nieopatrznie przyjemności, na ułamek sekundy zapominając o niepokojącej sytuacji. Jednak szybko otrzeźwiałem, gdy zaczęła dobierać się do kołnierzyka mojej koszuli.

– Lyd, stop – wydyszałem, łapiąc upragnione świeże powietrze.

– Przecież na pewno chcesz – mówiła jak w transie, wciąż szarpiąc się z kołnierzem.

– Widzę że się męczysz. Nie musisz tego robić.– błądziłem wzrokiem po gabinecie.

– Doprawdy? Ze mną wszystko dobrze – oznajmiła stanowczo.

– Kłamiesz, widzę to – odsunąłem jej dłonie od mojego ubrania.

– Nie komplikuj – odburknęła, wracając do rozpinania mojej koszuli.

– Nie, Lydio przestań – złapałem jej nadgarstki, wytrącając z rytmu. Obdarzyłem ją przepraszającym spojrzeniem, ale ona wciąż wpatrywała się w koszulę.

Wyrwała swoje małe rączki, a sekundę później jedna z nich wylądowała na mojej twarzy. – To pierdol się! – krzyknęła zdenerwowana i wybiegła z pokoju.

Stałem tak kilka sekund, aż zrozumiałem co się właśnie wydarzyło.

Rzuciłem się w bieg za nią dopinając guziki. Na szczęście dogoniłem ją przy wejściu i złapałem za dłoń

– Porozmawiajmy – wypowiedziałem błagalnie.

– Odpierdol się Tom – wykrzyczała zapłakana i w dużym zamachem poprawiła ślad na już piekącym policzku.
Nim zdążyłem zareagować, wybiegła z budynku.

– Chce dawną Lyd – wyszeptałem wracając do gabinetu.

       🌟

– (...) Powiedziała, że musi iść i wybiegła stąd.
– opowiedziałem w skrócie, omijając intymne momenty.
– Zadzwonię do niej. – Zachary obrócił się zgarniając telefon z biurka i wyszedł z gabinetu.
Oparłem się o stolik, czekając na powrót ojca Lydii. Mimowolnie mój wzrok został pokierowany do małej ramki na zdjęcia ustawionej koło laptopa. Wziąłem ją do ręki, przyglądając się fotografii. Była na niej mama Lydii oraz ona sama. Zdjęcie musiało być z jakiegoś wyjazdu czy wakacji, bo w tle były góry. Widać było szczęście wymalowane na ich twarzach, tego brakowało teraźniejszej Lyd.

Cholera, jak mam to naprawić?

Mam tyle spraw na głowie i nie mogę niczego spieprzyć.

A aktualnie siedziałem jak dzieciak i czekałem na informację, że nic jej nie jest.

Zach wszedł do gabinetu, cicho zamykając za sobą drzwi.
– Dotarła do domu. – Spadł mi kamień z serca. – Nie wiem co nią tak poruszyło, ale wyczułem, że płakała.

Mimo wszystko wiedziałem, że postąpiłem dobrze.

– Lepiej żebyś nie wiedział... – wymruczałem do siebie
–Chciałeś jeszcze o czymś porozmawiać – zaczął.
– No tak. – zawachałem się – Czy Lydia nie wie co stało się po tym jak straciła przytomność? – zapytałem zdeterminowany by uzyskać odpowiedź.
– Widziała obdukcję-  Wstał z fotela, prostując się.
– To wszystko się nie składa. – wytłumaczyłem – Widziałem zeznania. Wiem, że nie powinienem, ale cholera martwię się. – potarłem dłonią kark.
Zach zrezygnowany opadł na krzesło – A mówiłem Ci... – westchnął. – Przeczytała protokół. Od tego czasu dziwnie się zachowuje  – oznajmił obdarzając mnie znaczącym wzrokiem.
– Zauważyłem- zmarszczyłem brwi.
– Porozmawiaj z nią. Pojedź do niej. Proszę Cię, powalcz o nią. Teraz muszę przypilnować żeby wróciła do domu– powiedział, usilnie wpatrując się w ekran telefonu, który kilkukrotnie zawibrował.

Cholera muszę być w końcu mężczyzną...

ZauroczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz