Rozdział 43

2.5K 149 21
                                    

- Wellingerowie podnosić, jak podejrzewam swoje gołe dupy bo nikt nie ma zamiaru zostawiać wam śniadania!!!- budzi mnie walenie łapa Markusa w nasze drzwi. Gdybym nie była zaspana, to na bank rzuciłabym się na niego i zaczęła dusić. Ten chłopak zbyt często wyzwala we mnie najgorsze instynkty...

Wstaje jako pierwsza, bo mój ukochany chłopak rzadko robi to przede mną. Szczególnie kiedy jest pod wpływem wczorajszego upojenia alkoholowego.
Podchodzę do okna i odsłaniam zasłony, o których pomyślałam jeszcze wczoraj wieczorem. Słońce rażące mnie prosto w twarz z samego rana jest jedna z najmniej przyjemnych rzeczy na świecie. Jednak widok rozciągających się naokoło Alp zaparł mi dech w piersiach. Z samego rana są jeszcze piękniejsze niż popołudniu.

Po cichu schodzę na dół po kubek kawy i coś do przekąszenia. Nie gustuje w obfitych śniadaniach. Właściwie prawie nigdy ich nie jem.

O dziwo nie spotykam nikogo w kuchni, jak i na całym dolnym pietrze. Chyba wszyscy porozchodzili się po swoich pokojach. Łapie za dwa kubki z wcześniej wspomnianym napojem oraz talerz z croissantami.

Po powrocie na górę, zakładam mój beżowy sweter, gdyż o poranku temperatura sięga góra 10 stopni, po czym wychodzę na balkon z dzielnie zdobytym śniadaniem. Wilgoć przyjemnie ożywia moja twarz. Jest... na prawdę jest idealnie. Tak. To jest moja definicja szczęścia.

Z zamyślenia wyrywają mnie jęki przeciągającego się w łóżku chłopaka. Odwracam się w jego stronę patrząc co zrobi najpierw. Może to jest dziwne, ale kocham go tak bardzo, że mogłabym na niego patrzeć godzinami i nigdy nie znudziły mi się ten widok.

Najpierw sprawdza rękami czy leżę koło niego. Gdy z przykrością stwierdza, że nie może mnie znaleźć, przeczesuje opadająca mu na czoło grzywkę i unosi się na łokciach. Wymieniamy między sobą uśmiechy. Czasami nawet nie potrzeba słów...

Wstaje, kierując się w moja stronę. Podnosi mnie z fotela, sam siada, a następnie sadza mnie na swoje kolana, wtulając się w moje plecy.

Cofam poprzednie słowa.

To jest moja idealna definicja szczęścia.

- Przyniosłam ci jedzenie- opieram się o niego, wyprostowując nogi na drewnianej poręczy balkonu.

- Ty nie jesz?- zauważa, że jedyne co trzymam w ręku to kubek.

- Ja już jadłam- kłamie. To nie jest tak, że robię mu na złość. Czy nawet samej sobie. On od razu stwierdza jak bardzo niepotrzebne jest mi „odchudzanie", jak bardzo jestem idealna, oraz jak bardzo się o mnie martwi i sądzi, że stanowczo powinnam codziennie jeść śniadanie.

- Nie jadłaś Bianca. Talerz jest wręcz idealnie nietknięty. Gdybys jadła to siedziałbym teraz na milionach okruchów- chociaż siedzę do niego tyłem, to wiem, że unosi brwi. Tak jak zawsze kiedy chce udowodnić swoją racje. Pan nieomylny...

- No dobrze, nie jadłam- wzruszam ramionami- Zjem coś potem- dopijam kawę.

- Zemdlejesz w kościele- sięga po rogala- Zjedz.

- Andreas...- niechętnie łapie za bułkę- Jeśli zjem, dasz mi spokój?- zmuszam się na ugryzienie.

- Zuch dziewczyna- całuje mnie w szyje- Idę się umyć- zsuwa mnie ze swoich kolan- Ale wczoraj się świetnie bawiliśmy- opiera się o framugę.

- Naprawdę?- przypominam sobie wczorajsza noc. Jest 8:00. Przez tych idiotów spałam niecałe 4 godziny.

- Żałuj, że cie nie było mała- puścił mi oczko i zniknął za szklanymi drzwiami.

„Oj żebyś się nie zdziwił"- pomyślałam, po czym stwierdziłam, że oni kompletnie nie będą nic pamiętali, wiec zachowam sobie ta noc tylko i wyłącznie dla siebie.

Po około 2 godzinach byliśmy wszyscy gotowi. No, prawie wszyscy...

- Kochanie wyglądasz pięknie- Andreas spojrzał na mnie zapinając spinki od mankietów.

Rzeczywiście, czułam się dobrze z tym jak wyglądałam. Szczególnie pastelowa sukienka do ziemi w połączeniu z wiankiem przypadły mi do gustu.

Chciałam mu już odpowiedzieć, ale do pokoju wpadł Richard.

- Bianca, błagam musisz mi pomóc! Ty jako jedyna nie masz kaca życia, mogłabyś pojechać na lotnisko po moja partnerkę?- wydyszał.

- Co?!- spojrzałam na wyświetlacz telefonu, który trzymałam w ręce- Zostały dwie godziny do ślubu! Jestem druhna honorowa nie mogę się spóźnić...!

- Błagam cie, to dla mnie bardzo ważne!- złożył ręce jak do modlitwy.

- Nienawidzę cie- wywróciłam oczami i szybkim krokiem (tak szybkim na jaki mogły pozwolić mi szpilki) wyszłam na podjazd przed domem, gdzie stał samochód Andiego.

Oby ta dziewczyna była warta mojego spóźnienia...

***

KOCHANI POWRACAM!
Wybaczcie moja meeeega długa nieobecność, ale starałam się wszystko poprawić na dodatek nauczyciele walą tysiąc testów pod koniec roku co jest według mnie absurdem :))
Chce już wakacji żeby moc swobodnie pisać HAHAH
Mam nadzieje, że spodoba wam się rozdział, wybaczcie że tak krótki ale chce was trzymać w napięciu
A CO! 😂

„OH, shut up Wellinger" - Andreas Wellinger Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz