Jechałam jak głupia górskimi drogami żeby móc w końcu dojechać na autostradę, a stamtąd na lotnisko. Czemu on mi wcześniej nie powiedział? Czy ona nie może wziąć taksówki? Nie mówię, że jestem super odpowiedzialna, ale on to w ogóle przesadza. Mógł sam jechać, mi ona do szczęścia nie jest ani trochę potrzebna.
Cała ta sytuacja sprawia, że już jej nie lubię, nie poznając jej. Wiem jak bardzo jest to okrutne i nie w porządku. To jedna z moich wad. Uwierzcie mi staram zmieniać w sobie takie rzeczy oraz pracować nad sobą, ale w tej chwili emocje górują nad dobrym wychowaniem.
Jade chyba blisko granicy, bo radio w samochodzie łapie szwajcarski zasięg. Piosenka zmienia się na „La Mer" Charlesa Trenta. Gdy chce ja przełączyć przypominam sobie jak kiedyś bardzo ja lubiłam i jak kojąco na mnie wpływała, zatem podgłaszam ją, starając przywołać sobie wspomnienia z dzieciństwa. Mama bardzo lubiła francuskie piosenki, miała ich mnóstwo na płytach winylowych. Często je puszczała, stąd moje wzruszenie.
Zamyślenie bierze nade mną górę w takim stopniu, że prawie przeoczyłam zjazd na lotnisko.
Biegnę przez terminal, drobiąc małe kroczki jak gejsza i trzymając wianek, który już się ledwo trzyma. O mało co nie zabijam się przez walizki, ciągnące przez pasażerów. Nie żeby coś, ale oczy na około głowy trzeba mieć, nawet jeśli lecieli przez pare godzin, marząc o tym żeby w końcu wylądować i rozprostować nogi.
Mój entuzjazm oraz zapał do wypełnienia misji pomyślnie zgasł jak za odjęciem magicznej różczki gdy zobaczyłam kogo Richie wybrał na swoją partnerkę.
Na walizce siedział mój wróg numer 1 z czasów szkolnych- Ingrid Fischer. Skręcam szybko w stronę toalet i wybieram numer osoby, która na prawdę mam ochotę teraz zabić.
- CHYBA SOBIE ZE MNIE ŻARTUJESZ FREITAG-wysyczałam.
- Wiem, wiem. Gdybym ci powiedział to byś nie pojechała, a od zawsze mi się podobała- słyszałam jego błagalny ton.
- Od zawsze?! To najgorsza kobieta stąpająca po tej ziemi. Nie wierze!- oparłam się o zlew i popatrzyłam w lustro- Nawet nie wiesz jaka jest!
- Wiesz... W czasie tej przerwy po Planicy spotkaliśmy się pare razy...
Chce żeby był szczęśliwy. Nawet bardzo. Jednak to potwór nie dziewczyna. Nie potrafię jej zaakceptować. Każdy tylko nie ona.
To tylko dwa dni. Tylko dwa dni.- Już jedziemy...- westchnęłam.
- Nawet nie wiesz jak bardzo cie kocham!- po tym jak to powiedział, usłyszałam w tle głos Andreasa. Krzyczał, że nakopie mu w dupę jeśli jeszcze raz tak do mnie powie. Zaśmiałam się pod nosem i rozłączyłam.
Przybieram jeden z moich najlepszych uśmiechów jakim dysponuje, po czym z powrotem udaje się na terminal.
- Hej- odgarniam włosy do tylu podchodząc do blondynki.
- No nareszcie- wstała, nie starając się nawet... no nie wiem- przywitać?
- Mogłam równie dobrze nie przyjeżdżać po ciebie. Przed budynkiem stoi z 20 taksówek- odbiłam piłeczkę. Nie dam sobą tak pomiatać. Zagotowała się we mnie krew, bo wiem, że nie myliłam się co do niej ani trochę.
- Ta mogłaś, ale przyjechałaś, wiec chodźmy już- pociągnęła za sobą torbę i udała się w kierunku wyjścia.
Przez większość drogi nie odzywałam się do niej, lub nie reagowałam na jej durne komentarze. Miało być tak pięknie, tak nie mogłam doczekać się na to wesele.
- Ślub zaczyna się za 20 minut. Myśle, że masz wystarczająco czasu na przebranie się- zerknęłam na nią. Wygląda jak zwykła dziwka.
- Ja już jestem gotowa- zaczęła malować usta błyszczykiem rodem z lat 90. Ona chyba żartuje. Ma na sobie przykrótka sukienkę, która prawie nic nie zakrywa- To ty powinnaś się przebrać. Niby dziewczyna Andreasa Wellingera, a wyglada jak wieśniara.
CZYTASZ
„OH, shut up Wellinger" - Andreas Wellinger
FanfictionOna- wieloletnia przyjaciółka Richarda Freitaga, która dzięki swojemu przyjacielowi dostaje szanse na rozwiniecie kariery dziennikarskiej u boku niemieckiej drużyny. On- zarozumiały dupek, który dzięki tej jedynej zmieni się Jak się poznają? Czy...