Rozdział 46

2.6K 157 27
                                    

- Jesteś gotowy?- stoję ze spakowaną walizką w drzwiach.

Za godzinę mamy lot do Meksyku i nie ma opcji żebyśmy się spóźnili. Bardzo cieszę się na ten wyjazd, bo tak na prawdę jest naszym pierwszym wspólnym. Do tej pory były tylko zawody, które swoją drogą były cudowne, ale jednak to nie to samo.
Chłopak mnie denerwuje, bo od 10 minut rozmawia z kimś przez telefon. Podsłuchiwanie nie jest w moim stylu, dlatego cierpliwe na niego czekam, raz na jakiś czas wołając go po imieniu.

Kiedy w końcu wychodzi w salonu ma strasznie zmarnowana minę.

- Możemy już jechać, tak?- odżywam otwierając drzwi.

- Bianca...- przeciera twarz ręką.

- Nie! Co znowu wymyśliłeś?!- od tego momentu wiedziałam, że mogę sobie pomarzyć o Meksyku. Nienawidzę tego. Nienawidzę tego, że jest znany i rozchwytywany. Nigdy nie mogę mieć dla siebie na wyłączność. Pod powiekami zbierają mi się łzy, które usiłuje powstrzymać. Całe nasze życie to praca. Będąc z nim, wiedziałam na co się godzę, ale to jest nie fair. Nie wiedziałam do jakiego stopnia to wszystko przekroczy granicę.

- Zadzwonili... z komitetu olimpijskiego w Berlinie. Misze tam jechać na zjazd złotych medalistów. Będzie prezydent i w ogóle...- podrapał się po karku.

- I dzwonią dopiero teraz?!- pchnie walizkę w kąt.

- Tak... Oczywiście mogę cie wziąć ze sobą.

- Wiesz co?! Wepchnij sobie ta swoją łaskę w dupę! Cały Berlin i te swoje medale!- wywracam oczami, po czym udaje się do kuchni po szklankę wody. Jest mi duszno, a zarazem słabo.

„Nie da się zrozumieć, jakie to szczęście móc spędzić życie z drugą połową swojej duszy, dopóki nie musi się spędzić życia bez niej"

W głowie siedzi mi fragment z książek, które ostatnio czytałam. Mam wrażenie, że spędzam cały ten czas sama. Nigdy nie narzekam, że codziennie jeździ na treningi. Nigdy nie jęczałam, że muszę prac jego spocone ciuchy z siłowni. Coś do cholery mi idę należy. Byłabym największa szczęściara gdybym miała go jedynie na ten tydzień tylko i wyłącznie dla siebie.

- Jedź już- zakładam ręce na klatkę piersiowa.

- Jeśli mi nie pozwolisz to nie pojadę- robi to samo co ja, próbując mnie rozbawić m, czy udobruchać.

- To nie jest śmieszne Andreas. Zjeżdżaj stąd! Nie mam ochoty już na ciebie patrzeć! Teraz serio przesadziłeś! Najgorsze jest to, że ty nie starasz się nic z tym zrobić. Możesz jechać okej!

- Nie chce robić nic wbrew twojej woli!- na jego czole wyskoczyła żyła. Czyli przeżywa to bardziej niż mi się wydaje.

- Nawet nie wiesz, że już to zrobiłeś! Miłej podróży- udaje się do sypialni, gdzie zaczynam wyjmować wszystkie spakowane rzeczy z walizki do szafy.

Gdy próbuje mnie powstrzymać, spoglądam w jego piękne, błękitne oczy pełne nadziei, za które dałabym się pokroić.

- Chce żebyś jechał- wstałam- Jestem z ciebie dumna- poprawiam mu kaptur w jego bluzie z Adidasa

Ludzie robią masę głupich rzeczy, których potem żałują do końca życia. Co jeśli ten wyjazd jest jednym z kluczowych momentów jego kariery? Nie chce żeby miał przeze mnie kłopoty. To jest jego praca- powtarzam sobie w myślach, widząc jego zmieszaną minę.

- Napewno? Bianca jeśli chcesz... Przepraszam, że się w ogóle zgodziłem. Zaraz do nich zadzwonię, odwołam przyjazd- sięgał ręka do tylnej kieszeni spodni, gdzie zawsze trzyma telefon. Zatrzymałam ją.

„OH, shut up Wellinger" - Andreas Wellinger Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz