Rozdział 3

83 6 43
                                    


- Pan Nieborak?

Ze wspomnień wyrwał go cichy głos. Niezbyt dyskretnie otarł oczy nim zwrócił się do rozmówczyni.

- Nazywam się profesor Anna Kurka i jestem lekarzem pani Barbary. Proszę za mną. Porozmawiamy.

Edward, jedynie Baśka nazywała go Miłobor czy też Miłek, rzucił smutne spojrzenie na pogrążoną we śnie przyjaciółkę i ruszył za panią profesor.

Pokój lekarski na Oddziale Intensywnej Terapii Wojskowego Instytutu Medycznego był w istocie niewielkim pomieszczeniem, w którym pod oknem stało biurko, obok niego na białej wręcz sterylnej ścianie, wisiała wielka równie biała tablica, aktualnie zapisana jakimiś gryzmołami, których Edward, choć miał dobry wzrok, nie mógł odczytać. Obok biurka stały dwa krzesła a na przeciwległej ścianie znajdowała się spora kanapa, przy której, na niewielkim okrągłym stoliku ustawiono butelki z wodą oraz szklanki.

- Napije się pan czegoś? – Kobieta wskazała mu kanapę a sama podeszła do biurka. Zabrała z niej teczkę i zajęła miejsce tuż obok niego.

Edward przełknął ślinę. Może to wpływ zbyt dużej wyobraźni albo oglądania filmów, jednak miał nieodparte wrażenie, że siadając na tej kanapie trzeba spodziewać się jak najgorszych wieści. Brak bariery między lekarzem a petentem, jakie zazwyczaj daje biurko, wprowadza wręcz intymną atmosferę, a ta nigdy nie wróży nic dobrego. To jak w tym kawale „Operacja się udała, jednak pacjent nie przeżył". Odkaszlnął, tłumiąc tym samym parsknięcie śmiechem. To nie czas ani miejsce na takie głupoty. Teraz musi skoncentrować się na wieściach, jakie chce mu przekazać profesor Anna.

- Jak rozumiem jest pan przyjacielem pani Barbary? –Założyła nogę na nogę.

Na jej kolanach, przytrzymywana smukłymi dłońmi, spoczywała czerwona teczka opisana Barbara Pudełko. Edward nie mógł oderwać od niej oczu, dlatego w odpowiedzi skinął głową a z ust wydobył się jedynie jakiś nieartykułowany dźwięk, który zapewne miał brzmieć jak „Tak"

- Panie Nieborak, proszę mnie uważnie wysłuchać. – Przykryła jego dłoń swoją, chcąc tym samym skupić całą jego uwagę.

Edward podniósł wzrok. Przez chwilę miał wrażenie, że śni. Wszystko zdawało się dziać w zwolnionym tempie. Przecież to nie możliwe, że kobieta, którą widział przed chwilą, to Baśka. To nie mogła być ona! To nie ona leży w tej piekielnej sali podłączona do tych wszystkich rurek, kroplówek i monitorów. Tak samo, jak to nie on siedzi teraz na tej bladoniebieskiej kanapie... Znaczy to on, ale to musi być sen. Zapewne znowu wieczorem wypił o jednego drinka za wiele i znowu dopadły go wyrzuty sumienia, że zaniedbuje przyjaciółkę. To wszystko podsuwa mu jego chora wyobraźnia i pewnie zaraz się obudzi we własnym łóżku i z ogromnym kacem.

- Panie Nieborak, dobrze się pan czuje? Zbladł pan. Proszę napić się wody i oddychać głęboko. Zaraz otworzę okno. – Kobieta podała mu szklankę przyjemnie chłodnej wody i ruszyła do okna.

Edward nadal wszystko oglądał w zwolnionym tempie. Jego wzrok znów przykuła pozostawiona na kanapie teczka. Otworzył szeroko oczy, gdyż miał wrażenie, że prostokątny kształt rozmywa się i zaczyna przypominać plamę. Krwistoczerwoną plamę na bladoniebieskiej powierzchni kanapy. Duszkiem opróżnił naczynie, przymknął oczy i oddychał głęboko.

- Wszystko w porządku? – Głos lekarki dochodził jakby z oddali.

- Tak, to tylko zmęczenie i stres – odparł niewyraźnie. Powiew świeżego powietrza, który przyniósł ze sobą zapach traw oraz szum niedaleko położonej jezdni uświadomił mu, że to nie jest żaden sen. Że naprawdę znajduje się w Wojskowym Instytucie Medycznym. Że kobieta w łóżku to rzeczywiście jest Barbara, jego przyjaciółka. Że siedzi na bladoniebieskiej kanapie w pokoju lekarskim Oddziału Intensywnej Terapii, a profesor Anna Kurka zdradzi mu zawartość czerwonej teczki.

- Przepraszam, już mi lepiej. – Zdobył się na niewielki uśmiech. – Proszę mi powiedzieć, co się stało Barbarze?

- Pani Barbara Pudełko zgłosiła się do nas dwa dni temu na rutynowy zabieg embolizacji tętniaka, jednak... - Urwała na chwilę, biorąc głębszy wdech. – Wystąpiły komplikacje. Jeszcze zanim przystąpiono do zabiegu, tętniak pękł.

- Jaki jest jej stan? – Edward nie był głupcem. Wiedział, co to oznacza.

- Ciężko to ocenić, dopóki się nie obudzi. Ciśnienie w mózgu zostało ustabilizowane, teraz musimy czekać. – Otworzyła teczkę i wyjęła z niej dość grubą kopertę. – Pani Barbara zostawiła stosowne wytyczne, kogo i kiedy mamy powiadomić o jej stanie. – Wyciągnęła kopertę w jego stronę.

Edward od razu rozpoznał staranne pismo przyjaciółki: Miłobor Edward Nieborak. Kiedy wziął ją do ręki wyczuł pod pacami nierówny, twardy kształt. To klucze – przemknęło mu przez głowę. Dlaczego przekazała mu klucze?

- Pani Barbara nalegała również, aby przeczytał pan to od razu, na miejscu.

- Czy często macie takie...?

- Nie –przerwała nim dokończył. Dobrze wiedziała, o co chciał zapytać. – To wyjątkowa sytuacja – dodała lekko zmieszana.

W całej swojej dwudziestoletniej karierze neurochirurga jeszcze nigdy nie miała do czynienia z tak ekscentryczną pacjentką. Z początku podejrzewała, że postać Miłobora mogła być jakimś wytworem wyobraźni pacjentki, osoby mające tętniaki często mają również urojenia, ponadto Barbara leczyła się psychiatrycznie po rozpadzie małżeństwa. Jednak po konsultacji z jej psychiatrą oraz odnalezieniu w Internecie informacji o Miłoborze Edwardzie Nieboraku, nie mogła już zaprzeczać poczytalności Barbary. Cała ta sytuacja niezmiernie ją zaintrygowała i chciała poznać ciąg dalszy.

Edward odstawił pustą szklankę i niepewnie rozerwał kopertę. Na całe szczęście profesor Anna została wezwana do jakiegoś pacjenta, nie usłyszał dokładnie do kogo, ale najważniejsze, że nie do Baśki. Wziął kilka głębokich wdechów i wyciągnął zawartość. Tak jak przypuszczał, przedmiotem, który wyczuł były klucze i nie miał najmniejszych wątpliwości, że są to klucze od jej mieszkania. Przypięty był do nich niewielki kompas, który sam podarował jej na osiemnaste urodziny. Na odwrocie był wyryty napis „Abyś nigdy nie zgubiła drogi" Uśmiechnął się delikatnie. Zdawało mu się, że to było w innym życiu. Nie wypuszczając z dłoni kluczy zaczął czytać.

Kochany Miłoborze, czy raczej kochany Milusiu!

Nie mógł się nie uśmiechnąć. Nawet, teraz kiedy mieli po czterdzieści lat ona traktowała go jak pięciolatka, z dnia, kiedy się poznali.

Skoro czytasz te słowa to albo wykitowałam i maluję teraz obrazy przedstawiające anioły i zielone pastwiska (co wcale nie jest takie złe), albo poszło coś nie tak i teraz leżę, jak ten manekin i nie wiadomo co będzie dalej. Szczerze to mam nadzieję, że skonałam, gdyż to dużo przyjemniejsza myśl, niż to, że ktoś obcy będzie mi mył dupsko a ja nawet nie będę tego świadoma. A jeśli to będzie jakiś przystojny salowy? To jakże ja mu później w oczy spojrzę skoro już będzie mnie widział całkiem gołą, a nawet nie było pierwszej randki! To podchodzi pod molestowanie seksualne!

Edward już nawet nie powstrzymywał śmiechu. To była Baśka, jaka znał i kochał. Nieprzewidywalna, nawet w ostatnich słowach.

Dobra, koniec żartów! Przejdźmy do konkretów! Jeśli mamy wariant a, czyli pożegnałam się z tym światem to sprawa jest dość prosta. Mój testament znajduje się u adwokata Sebastiana Wrony, Kancelaria Notarialna ul. Adama Mickiewicza 4, Warszawa. Wystarczy, że pójdziesz do niego z moim aktem zgonu, a on dalej wszystkim się zajmie. A i oddaj mu też klucze do mieszkania. Ma również precyzyjne wytyczne co zrobić z jego zawartością oraz samym lokum. I w zasadzie na tym kończy się Twoja rola kochany Przyjacielu.

Przykro mi, że nie pożegnałam się z Tobą osobiście, ale byłeś tak zaaferowany tym nowym projektem, że nie chciałam Cię obciążać własnymi problemami, nie mówiąc już o tym, że naprawdę miałam nadzieję, iż znowu się wywinę. Przecież już tyle razy mi się udawało! Ale wiesz jak to jest. Sto razy się uda, za sto pierwszym powinie ci się noga. Ech, nie ma co płakać! Miałam... dobre życie, głównie dzięki Tobie.

Edward zmarszczył czoło. Słowa "Dobre życie" były napisane niepewnie. Jakby Baśka zawahała się, czy właśnie tak chce to określić.

Jesteś dla mnie kimś wyjątkowym i nigdy nie zapomnę ile dla mnie zrobiłeś. Nie rozpaczaj za starą wariatką, przecież jeszcze się spotkamy. A na pogrzebie zaśpiewaj proszę tę piosenkę... Wiesz, tą, którą tak bardzo lubię... A i nie zapomnij wypić mojego zdrowia :) I cieszyć się życiem! To najważniejsze! Cieszyć się każdym dniem. Każdą chwilą. A wręcz każdą jego minutą!

Żyje się raz!

Żałuję jedynie, że nie zatańczę na Twoim weselu. Nie wyprawie Ci wieczoru kawalerskiego, chociaż w Twoim przypadku to raczej byłby panieński, co? Kurcze i nie poznam Twojego wymarzonego księcia z bajki! Nie! To ja jednak się rozmyśliłam i chcę wrócić na ziemię! Poproszę o przepustkę, może się zgodzą :)

Pamiętaj, zawsze będę przy Tobie. Kiedy spojrzysz na naszą gwiazdę, ja tam będę. Kocham Cię jak nikogo na świecie!

W tym momencie pojedyncze krople spadły na papier. Edward nawet nie zauważył, że zaczął płakać. Otarł dłonią twarz i powrócił do lektury.

Jednak jeśli mamy do czynienia z drugim wariantem i leżę teraz jak kłoda w jakimś pokoju, to mamy dużo większy problem i muszę Cię prosić o ogromną przysługę. Po pierwsze, nie mów nic Pawłowi ani mojemu ojcu! Po drugie, nie wpuszczaj ich do mojego mieszkania! Po trzecie i najważniejsze, jak sam tam będziesz pod żadnym pozorem nie otwieraj zamkniętych drzwi! Obiecaj tu i teraz, że będziesz trzymał się od nich z daleka! OBIECAJ!!! MIŁOBORZE EDWARDZIE NIEBORAKU, OBIECAJ!

Edward otworzył szeroko oczy i kilkakrotnie przeczytał ostatnie zdanie. W jego głowie rozbrzmiewał ostry głos Baśki powtarzający w kółko „Zamknięte drzwi" i „Obiecaj!" Tak bardzo się w to wczuł, że nawet nie zauważył, jak jego usta układają się w bezgłośne „Obiecuje"

- Mówił pan coś?

Edward drgnął niespokojnie, chowając za siebie list, zupełnie jak dziecko przyłapane na podkradaniu ciasteczek. Profesor Anna uśmiechnęła się lekko rozbawiona takim zachowaniem dorosłego mężczyzny, po czym znów przysiadła obok niego.

- Proszę mi powiedzieć, co dalej? – Edward złożył niedbale list i wepchnął do tylnej kieszeni dżinsów. Teraz nie był w stanie go dokończyć. Musi się uspokoić, przemyśleć, spróbować to sobie poukładać i dopiero wówczas powróci do przerwanej lektury.

- Musimy czekać. Barbara jest podłączona do respiratora i na razie zostanie tu. Jeśli jej stan nie będzie ulegał poprawie, to po kilku tygodniach zostanie przeniesiona do ośrodka opieki lub, jeśli jest taka możliwość, do domu gdzie...

- Do domu? – Edward nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Jak pacjent w śpiączce może być odesłany do domu? I co dalej? Ma czekać na śmierć?

- W Toruniu i Olsztynie są dobre ośrodki dla pacjentów w stanie wegetatywnym, ale ciężko się tam dostać...

- Pieniądze to nie problem – znów jej przerwał.

- Panie Nieborak – odetchnęła i spojrzała na niego łagodnie. Rozumiała jego reakcję, widziała ją niezliczoną ilość razy. – Myślę, że to nie czas na takie rozmowy. Na razie musimy wierzyć, że pani Barbara się obudzi i wszystko wróci do normy. Nie możemy tracić nadziei. Jeśli pan chce, może wejść do niej na chwilę. Ale tylko na chwilę. Jeśli nie, proszę wrócić jutro. Pacjenci, nawet w najgłębszej śpiączce, często słyszą wszystko, co się wokół nich dzieje i przyspiesza to ich wyzdrowienie. Dlatego, skoro to pana wybrała, proszę z nią zwyczajnie być.

Edward wyglądał jakby nie do końca wszystko zrozumiał. Wpatrywał się tępo przed siebie i starał się to wszystko przetrawić. W głowie wciąż przewijał mu się tekst listu „Po pierwsze, nie mów nic Pawłowi ani mojemu ojcu! Po drugie, nie wpuszczaj ich do mojego mieszkania! Po trzecie i najważniejsze, jak sam tam będziesz pod żadnym pozorem nie otwieraj zamkniętych drzwi! Obiecaj tu i teraz, że będziesz trzymał się od nich z daleka!

- Przepraszam, czy jest tu łazienka? – Znów oglądał wszystko w zwolnionym tempie.

- Oczywiście. Korytarzem prosto i drugie drzwi po lewej. Może wezwać pielęgniarkę, aby panu pomogła?

- Nie dziękuję, poradzę sobie. – Edward wstał na drżących nogach i ruszył wprost do toalety.

Czuł jak żołądek podchodzi mu do gardła, jednocześnie wywracając się na lewą stronę. Tego było zdecydowanie za wiele. Dopadł umywalki i wsadził głowę pod strumień zimnej wody. Po omacku odnalazł dozownik papierowych ręczników, wyszarpał kilka, przetarł nimi mokre włosy oraz twarz, a następnie spojrzał w lustro.

Jego zazwyczaj starannie ułożone włosy, opadały teraz w nieładzie mokrych kosmyków. Pod oczami miał cienie, które sprawiały wrażenie, że jego oczy zapadły się w oczodoły. Bladość twarzy nie tylko ją wyciągnęła, ale również postarzała o co najmniej dziesięć lat. Drżącymi dłońmi chwycił się umywalki i zaczął głęboko oddychać, chcąc się uspokoić. Ponownie opłukał twarz w zimnej wodzie.

W głowie miał mętlik. Co powinien teraz zrobić? Sięgnął do tylnej kieszeni gdzie tkwił list od Baśki. Być może ostatni, jaki kiedykolwiek napisała. Musi go przeczytać do końca, ale nie tu, nie teraz. Musi wrócić do domu. Jutro tu wróci. Jutro z nią „pogada". Dziś nie jest w stanie.

- I co z nią? – Paweł opierał się o samochód paląc papierosa.

- Wylew – Edward zauważył kilka niedopałków koło jego nóg.

- O kurwa. I co teraz? – mówiąc to jego twarz osnuły kłęby szarego dymu.

Edward spojrzał na Pawła i zmrużył oczy. Ton, jakim to powiedział brzmiał jak „Mnie w to nie mieszaj".

- Czekamy – odparł beznamiętnie. – Podrzucisz mnie do domu? – Nie był pewien czy chce z nim jechać. Nie wiedziałby jak odpowiadać na ewentualne pytania. "Po pierwsze, nie mów nic Pawłowi ani mojemu ojcu!" ale on już powiedział! Paweł był pierwszą osobą, do której zadzwonił po odsłuchaniu wiadomości. Wówczas nawet się nad tym nie zastanowił, dlaczego właśnie jego poinformowano. Był w szoku i zrobił to odruchowo, mimo że nie rozmawiał z Pawłem od wieków, ale to przecież jej brat, do cholery! A teraz list od Baśki i jej kryteria "Po pierwsze, nie mów nic Pawłowi ani mojemu ojcu!"

- Jasne, wsiadaj. – Paweł zdusił niedopałek.

Całą drogę nie zamienili ani jednego słowa.

Za zamkniętymi drzwiamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz