Rozdział 4

68 5 34
                                    


Znów była dziesięcioletnią dziewczynką, odzianą we flanelową, niebieską koszulę w żółte kaczuszki. Koszula była na nią za duża, dlatego, aby się w niej nie potykać, kiedy nocą wstawała do łazienki, zgarniała w swoje drobne rączki jak najwięcej materiału i unosiła go wysoko. Nie lubiła tej koszuli, ale innej nie miała. A już nigdy więcej nie położy się spać w podkoszulku i majteczkach. Nie po tej strasznej nocy kiedy... Wtedy to wszystko się zaczęło... Potrząsnęła energicznie głową, chcąc odpędzić niechciane myśli.

Potarła piąstkami mokre od łez oczu i rozejrzała się wokoło.

- To znowu ten sen... - Szepnęła do siebie, kuląc się i obejmując rączkami kolana. – Nie... ten jest inny... - Dodała po chwili.

Pomieszczenie, choć właściwiej było nazwać je przestrzenią, jak zawsze tonęło w mroku. Nie mogła dostrzec sufitu, a jedynie światło sączyło się wprost z podłogi i tylko w miejscu, gdzie się znajdowała. Światło to, choć można by przypuszczać, że powinno dodawać otuchy sprawiało, że bała się jeszcze bardziej. Było zimne i zwodnicze. Pulsowało chłodną bielą jakby chciało ją pożreć.

Z mroku, wyłaniały się kształty, a w zasadzie to jeden, prostokątny kształt. Drzwi. Niezliczona ich ilość. Po raz pierwszy widziała ich aż tyle. Do tej pory było ich maksymalnie trzy pary, teraz naliczyła co najmniej pięćdziesiąt a wiedziała, że jak się odwróci będzie ich jeszcze więcej. Niektóre były ogromne, przypominały wrota w zamkach. Wypolerowane klamki obijały światło zachęcając, aby je otworzyć. Inne były niskie, tak że musiałaby przechodzić przez nie na czworakach. Jeszcze inne były normalnie jak te w jej domu. Jedne wyglądały jak jaśniejsze plamy w otaczającym ją mroku, inne wyczuwała niemal intuicyjnie, jednak wszystkie, bez wyjątku budziły jej przerażenie. Paraliżowały ją i odbierały jasność myślenia, o ile śniąc, człowiek w ogóle jest zdolny do logicznego myślenia. Zaczęła bujać się wprzód i w tył, a po policzkach płynęły jej łzy. Nie chciała tego. Nigdy tego nie chciała, ale z jakiegoś powodu praktycznie co noc musiała dokonywać wyboru i przechodzić przez kolejne drzwi.

- Basiu...

Na dźwięk swojego imienia krzyknęła z przerażenia. Jeszcze nigdy nikogo tu nie spotkała. Zawsze była tylko ona, to straszne pochłaniające ją światło oraz przerażające drzwi.

- Basiu...

Głos dobiegał jakby z zewsząd. Basia zatkała uszy, nie chciała go słyszeć. Bała się go. Wiedziała co będzie kazał jej zrobić. Czuła to całą sobą i całą sobą sprzeciwiała się temu.

- Basiu... - Głos był łagodny, z pewnością kobiecy.

- Odejdź – pisnęła. Mimo zatykania uszu słyszała go wyraźnie.

- Basiu... musisz...

- NIC NIE MUSZĘ! NIE ZMUSISZ MNIE DO TEGO! NIE OTWORZĘ JUŻ ŻADNYCH Z TYCH DRZWI! JUŻ NIGDY WIĘCEJ!

- Basiu... musisz... - Głos jakby się zaciął i w kółko powtarzał te dwa słowa. Jak echo. – Basiu... musisz... Basiu... musisz... Basiu... musisz... Basiu... musisz... Basiu... musisz... Basiu... musisz...

- Nie! Nie chcę! Nie zmusisz mnie! – Łkała, mocniej przyciskając dłonie do uszu i z całych sił zamykając oczy, jakby to miało pomóc w niesłyszeniu ciągłego Basiu... musisz...

Położyła się w kręgu światła, zwinęła w ciasną kulkę, cały czas osłaniając uszy. Jej rude, drobne loczki rozsypały się wokół głowy sprawiając wrażenie płonącej korony.

- Nic nie muszę! – Powtarzała raz po raz. – Mogę zostać tu.

-------------------------------

Edward rozsiadł się na kanapie. W prawej ręce trzymał chłodną, od sporej ilości kostek lodu, szklankę ze szkocką. Przed nim, na drewnianej ławie, leżał list, klucze oraz telefon Baśki, który dostał od pani profesor, zanim opuścił szpital. Wszystko to wyglądało coraz bardziej podejrzanie. Z Pawłem pożegnał się krótkim "Będziemy w kontakcie", co z jednej strony było dla niego typowe, jednak przecież teraz sprawa wyglądała całkiem inaczej. Baśka jest w szpitalu, nie wiadomo co z nią będzie, ale... „Po pierwsze, nie mów nic Pawłowi". Do Edwarda zaczęła powoli docierać prawda, że za tymi słowami kryje się coś więcej. Coś, o czym on nie miał bladego pojęcia, a przecież był jej przyjacielem.

- Dupek ze mnie – prychnął, dopijając szkocką i od razu nalewając kolejnego drinka.

Chwilę krążył po salonie, zatrzymując się przy oknie. Spojrzał w niebo w nadziei, że ujrzy ich gwiazdę, ale nawet natura była przeciw niemu. Ciężkie, granatowe chmury nie przepuszczały nawet blasku księżyca, zwiastując porządny deszcz. Gdzieś na zachodzie słychać było pierwsze, jeszcze niewyraźne pomruki burzy. Odwrócił się a jego wzrok ponownie zatrzymał się na kopercie.

- Dość już odkładania na później – szepnął, rozsiadając się na kanapie. Szklankę odstawił na oparcie i sięgnął po kopertę. Przerzucił pierwsze strony i odnalazł miejsce, w którym przerwał.

Po trzecie i najważniejsze, jak sam tam będziesz pod żadnym pozorem nie otwieraj zamkniętych drzwi! Obiecaj tu i teraz, że będziesz trzymał się od nich z daleka! OBIECAJ!!! MIŁOBORZE EDWARDZIE NIEBORAKU, OBIECAJ!"

Wiem, że proszę Cię o wiele mój Drogi Przyjacielu. Naprawdę, gdybym miała inne wyjście... Gdybym mogła, nie wciągałabym Cię w to wszystko, ale nie mam nikogo innego. Tylko Tobie ufam. Zawsze ufałam tylko Tobie.


- Skoro tak, to dlaczego nic mi nie powiedziałaś? Co? – Prychnął, popijając drinka.

Możesz być na mnie zły i ja to doskonale rozumiem. Ostatnio nie zachowywałam się jak przyjaciółka, ale zrozum. Są rzeczy, które powinny zostać za zamkniętymi drzwiami gdzie ich miejsce. Nigdy nie powinny ujrzeć światła dziennego, aby nie narobić już więcej szkód...

Edward wrócił wzrokiem do fragmentu „Ostatnio nie zachowywałam się jak przyjaciółka..."

- Nie... Tu się mylisz moja droga. To nie ty, a ja nie zachowałem się jak przyjaciel. Ty zawsze byłaś przy mnie. Wspierałaś mnie w każdym etapie mojego życia, a ja jak ci się za to odpłaciłem? Zostawiłem cię! Zostawiłem i teraz nawet nie wiem, czy będzie mi dane naprawić ten błąd. – Po jego policzkach przetoczyły się gorące łzy. Już dawno nie płakał, a dziś... Który to już raz? Otarł oczy wierzchem dłoni, pociągnął solidnego łyka szkockiej i powrócił do czytania.

Niech zostaną zapomniane. Tak będzie najlepiej. Uwierz mi na słowo.

A teraz wróćmy do konkretów. Skoro leżę jak ta bezwładna kukła, niemająca na nic wpływu, ani nawet świadomości co się ze mną dzieje, bardzo Cię proszę, przywieź mi kilka drobiazgów. Przede wszystkim moje piżamy! Zabrałam tylko jedną, a naprawdę nie chcę, aby mnie ubierali w te szpitalne wdzianka, które teoretycznie powinny być jednorazowe, ale jakoś im w tej kwestii nie ufam, nie mówiąc już o tym, że są stanowczo za krótkie. Wiesz jak tego nienawidzę. Jeśli na to pozwolą zabierz też Melę. Dotrzymywała mi towarzystwa odkąd pamiętam i w tych ostatnich chwilach niech też będzie ze mną.

O BOŻE, CAŁKIEM ZAPOMNIAŁAM O STEPHENIE!!!!!!

Edward zmarszczył brwi.

Miluś, błagam Cię na wszystkie świętości tego świata. Zaopiekuj się moim kotem! Nie pozwól, aby trafił do jakiegoś schroniska. Jest kochany i na pewno się polubicie (jest podobny do mnie), choć z początku może być nieufny. Mam go od pół roku. Jego karma jest w szafce przy zlewie, a żwirek do kuwety w łazience pod umywalką. Wiem, że nie przepadasz za kotami, ale zobaczysz, pokochasz go.

- Raczej wątpię – mruknął pod nosem i znów zastanowił się nad znaczeniem słów. – Mam go od pół roku... - mamrotał pod nosem. – Pół roku, a ja nawet nie wiedziałem, że masz kota.

Odłożył kartki na kolana i zmrużył oczy. Kiedy ostatni raz był u Baśki? Teraz mamy wrzesień... Spędzili razem sylwestra a później... No tak. Później już tylko rozmawiali przez telefon lub spotykali się na mieście, ale ani razu nie wspomniała o kocie. A może wspominała... Teraz już nie był niczego pewny.

Tylko pamiętaj! Nie otwieraj tych drzwi! Wyobraź sobie, że ich tam w ogóle nie ma. Tak jak do tej pory.

- Jak będziesz mi ciągle o nich przypominać, to nie ma siły, abym o nich zapomniał – potarł chłodnym szkłem prawą skroń. Jak zawsze, kiedy pił, zaczynał się czaić w tym miejscu ból, który z czasem, jeśli przeholował z alkoholem, przechodził w uporczywą migrenę. Był to swoisty wskaźnik bezpieczeństwa jego limitu. Dziś nie będzie przesadzał. Jutro musi być w formie.

Miluś i już chyba ostatnia rzecz. Co prawda podpisałam stosowne dokumenty, ale chciałabym, abyś tego dopilnował. Jeśli nie będzie najmniejszych szans na to, że mój stan się poprawi, aby odłączyli mnie i pozwolili umrzeć. Proszę, nie chcę być warzywem, które wegetuje tylko dzięki aparaturze. I nie zgadzaj się na pobranie narządów! Też to podpisałam, ale wiem, że lekarze i tak mogą próbować. Nie pozwól na to. Sprawą pogrzebu się nie przejmuj. Resztę zorganizuje już Sebastian, wiesz mój adwokat.

Naprawdę mi przykro, że żegnam się z Tobą w ten sposób. Wybacz mi, proszę i pamiętaj, że zawsze będę Cię kochać.

Twoja na zawsze...

Odłożył list. Oczy go piekły, kiedy łzy na nowo zaczęły z nich płynąć, a chwilę później z piersi wyrwał się szloch. Znowu był tylko małym, bezradnym chłopcem.

Zasnął zwinięty w kłębek.

Za zamkniętymi drzwiamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz