Rozdział 12

46 5 19
                                    


Krzyk Baśki odbił się od wysokiego sklepienia i wrócił do niej głuchym echem, kiedy już nie mogła wydobyć z siebie głosu. Łzy zalewały policzki i szyje, z nosa spływał przezroczysty glut, mieszając się na brodzie ze śliną. Całe ciało ją paliło jakby leżała w żywym ogniu, lecz to nie z tego powodu krzyczała i wiła się na zimnej kamiennej posadzce. Ból ciała był niczym w porównaniu do tego, z czym wiązało się to wspomnienie...

Doświadczenia, jakie nabywamy w czasie całego swojego życia, możemy podzielić na trzy główne kategorie. Pozytywne, negatywne i neutralne. W każdej z tych kategorii mamy podział na kolejne sekcje, podsekcje itd. Szufladkujemy swoje przeżycia, jakby właśnie to nas identyfikowało i dawało nam poczucie uporządkowanego życia. Oczywiście granice w tych kategoriach, sekcjach, podsekcjach czy jak je tam sobie nazwiemy, są bardzo płynne i niezmiernie często to, co z początku wydawało się najszczęśliwszym dniem naszego życia i plasujemy go w czołówce kategorii Pozytywne w sekcji Najpiękniejsze chwile w podsekcji Nigdy tego nie zapomnę z czasem przechodzi do kategorii Negatywne sekcja Największe błędy życia podsekcja ZAPOMNIEĆ. Rzadziej działa to w drugą stronę, choć i takie wypadki się zdarzają. W końcu wyjątek potwierdza regułę, nieprawdaż? Czas wszystko weryfikuje i pozwala nam spojrzeć na wszystkie wydarzenia z innej perspektywy, często zacierając prawdziwe wspomnienia.

Są jednak takie momenty naszego życia, które nigdy nie blakną, niezależnie ile czasu minie, a uczucia z nim związane zawsze są tak samo intensywne. I jeśli jest to coś pozytywnego, budującego i dającego nam siły to możemy nazwać siebie szczęściarzem. Jednak, jeśli chodzi o przeżycia z drugiego końca szali... Cóż. W ich przypadkach stare porzekadło „Czas leczy rany" brzmi jak tandetny slogan z reklamy proszku do prania czy dropsów.

Choć spychamy je w najgłębsze czeluści naszych umysłów, zamykamy za pancernymi drzwiami, wyrzucamy klucze, te zawsze znajdują drogę na powierzchnie, jakby miały wszystkie wytrychy świata, i powoli, acz skutecznie zatruwają dusze. Odbierają nam spokój i możliwość normalnego funkcjonowania. Odbierają zmysły, wolę życia, godność. Odzierają ze wszystkiego pozostawiając nas nagich i bezbronnych jak w dniu, kiedy pojawiliśmy się na tym świecie.

Miejsce i czas, w którym się znalazła, w hierarchii najgorszych traum jej życia, plasowało się na trzecim miejscu. Brąz, kolor gówna, w jaki wówczas wpadła...

- Weź się garść! – Gos Suki próbował przebić się do jej umysłu. – Weź się w garść! Dziewczyno, weź się w garść! – Dochodził jakby z innej galaktyki. Wbijał się w umysł Baśki jak igła w palec. – Wstań, do jasnej cholery!

Baśka nie reagowała. Nie chciała, nie mogła się ruszyć. To było dla niej za wiele.

- Dasz radę! Wstawaj! Nie dawaj temu chujowi satysfakcji! – Suka się nie poddawała. – Jesteś silna!

Nadal żadnej reakcji. Zwinięta w kłębek leżała na posadzce z szeroko otwartymi ustami, z których już nie wydobywał się żaden dźwięk.

- Basiu... Spokojne... - Tym razem po pomieszczeniu rozniósł się głos, który prowadził ją na samym początku. – Odpocznij chwilę...

Po tych słowach umysł Baśki ogarnęła ciemność.

Powoli otwierała oczy. Pierwsze co do niej dotarło to ból. Ogromny ból całego ciała i dziwny drażniący nos zapach.

- Gdzie jestem? – Zamiast słów, z gardła wydobył się jedynie charkot.

Próbowała przełknąć ślinę, ale usta miała suche jak wiór. Spojrzała na swoje ręce. Oczy rozwarły się, kiedy patrzyła na paskudne poparzenia. Całą powierzchnie rąk pokrywały wielkie, ziejące rany. Z niektórych sączyła się krew z innych jakaś żółto-zielona, śmierdząca wydzielina. Kiedy próbowała wyprostować palce w niektórych miejscach skóra pękała obnażając mięśnie. Gdzieniegdzie czernią straszyła zwęglona tkanka. Przeniosła wzrok na nogi. Te nie wyglądały lepiej. Nie mogła dostrzec nawet kawałka zdrowej skóry. Strach i ból zalewały jej zmysły. W wypolerowanej ciemnej posadzce widziała własne odbicie. Na policzkach miała pełno drobnych, nabiegłych płynem bąbli otoczonych ognisto czerwonymi kręgami. Nos przypominał teraz kalafiorowatą narośl w kolorze sino-fioletowo-czarnym. Od zewnętrznych kącików oczu w stronę uszu ciągnęły się cienkie czerwone linie, a kiedy, bardzo delikatnie, dotknęła ich okaleczonymi dłońmi, skóra przesunęła się jakby w ogóle nie była przyczepiona do mięśni.

Nie mogła uwierzyć.

- Umysł ponad ciałem! Pamiętaj, umysł jest silniejszy od ciała! Możesz nad tym zapanować! Umysł jest silniejszy!

To był głos Suki. Silny, pewny siebie, niezłomny.

Umysł silniejszy od ciała... Być może, ale nie w takiej sytuacji. Nie, kiedy jej ciało było zdruzgotane a umysł lewo się trzymał. Nie w tym miejscu. Nie w tej konkretnej chwili.

- Gówno! Właśnie, że w tej konkretnej chwili! Właśnie w tym miejscu! Właśnie teraz! – Suka się darła. – Dasz radę! Dałaś radę! Pamiętaj, to są echa przeszłości! To już było i pokonałaś to! TO TYLKO PRZESZŁOŚĆ, ONA CIĘ NIE ZRANI!

Czy rzeczywiście? Czy przeszłość nie może ranić? Baśka była innego zdania. Przecież przeszłość cały czas kładła się na nią cieniem. Wszystko, co ją spotkało. To, kim była. To, jaka była. To wszystko wina przeszłości. Jej koszmary. Jej traumy. Jej lęki. To wszystko wina przeszłości!

Stanowczy ton Suki przywołał ją do rzeczywistości. Z wielkim bólem przymknęła powieki i spróbowała odetchnąć. Przy każdym wdechu miała wrażenie, że płuca się jej rozrywają a skóra na piersi rozchodzi jak stare prześcieradło.

Umysł ponad ciałem.

Kiedy jeszcze studiowała, chodziła na zajęcia jogi. Tam nauczyła się medytacji, dzięki której, choć w niewielkim stopniu, ale zawsze to coś, potrafiła zapanować nad swoimi lękami, tak, aby mogła w miarę normalnie funkcjonować, kiedy koszmary się nasilały. Wiele, stanowczo zbyt wiele ukrywała przed światem. Miłobor, choć był jej najlepszym przyjacielem, i jedyną bliską osobą, wiedział zaledwie niewielki ułamek tego, co przeżywała. Nie mogła mu powiedzieć więcej. Strach, odraza do samej siebie oraz bezgraniczny wstyd nie pozwalały wyznać całej prawdy. Za dnia była dość pogodną, cieszącą się życiem dziewczyną. W nocy, do głosu dochodziły jej demony. Z czasem te demony pojawiały się również za dnia. Dlatego szukała różnych sposobów, aby nauczyć się nad nimi panować.

Joga, medytacja, wizualizacja. Częściowo pomagały. Może i tym razem się uda.

Usiadła, wyprostowała się i starała skoncentrować. Odnaleźć w umyśle swoje centrum dowodzenia, tylko czy to w ogóle jest możliwe? Przecież to nie była rzeczywistość. To nie była ona, a zarazem to była ona. Sen w śnie. Jednak skoro to jest sen, to powinna mieć możliwość zrobienia wszystkiego, o czym tylko pomyśli. Jeśli to tylko sen...

Pomimo starań nie mogła w pełni się zrelaksować i odnaleźć w swojej głowie przełącznika bólu. Możliwe, że to była wina jej wyczerpania a może rzeczywiście będąc we śnie traci się kontrolę nad sobą. Nie mniej jednak nie była to całkowita porażka.

- Nie zapominaj, kim jesteś! Nie zapominaj o obietnicy! Nie możesz zapomnieć! – Suka nie odpuszczała.

- Obietnica... - Baśka powtórzyła bezgłośnie. Kącik jej ust pękł i spłynął krwią, jednak ona jakby tego nie zauważyła, dalej poruszając wargami. - Nigdy więcej nie dam się zranić! Nigdy więcej nikt nie będzie miał nade mną władzy! Nigdy więcej nie dam się oszukać! Nigdy więcej nie dam się upokorzyć! Jestem silna!

To była jej obietnica. Obietnica, którą sobie złożyła. Tak! Musi być silna! Jeśli chce z tego wyjść musi być silna. Musi to pokonać i nie ważne, jakim kosztem. Nie ma innego wyjścia.

Otworzyła powieki. Ból nie znikł, ale zelżał na tyle, że mogła się poruszać. I choć bardzo tego nie chciała, musiała stawić czoła wydarzeniom, jakie na nią czekały. Przecież to już było...

-Dobrze! Dzieciaku, dasz sobie radę! – Głos Suki popychał ją do działania.

- Nie! – Pisnęła Mysz. – Ja nie chcę. Nie zmuszaj mnie do tego... - Zawodziła.

- Co ty tam wiesz, tchórzu! Spieprzaj i się nie wtrącaj! – Warknęła Suka.

- Ale... - Mysz próbowała oponować. Naprawdę się bała. Nie chciała przechodzić tego na nowo. To mogło zniszczyć Baśkę do reszty. To takie niesprawiedliwe.

- Zamknijcie się obie! – Baśka wychrypiała stając na nogi. Ostatnie, czego potrzebowała to słuchania kłótni swoich alter ego. Wystarczyło jej to, z czym musiała się zmierzyć.

Bolał ją każdy krok. Nie tylko czuła jak rozrywa się jej skóra, wydając przy tym cichy, ale jakże obrzydliwy dźwięk, ale również musiała uważać, aby nie poślizgnąć się na pozostawionej ropie zmieszanej z krwią. Widząc siebie miała ochotę krzyczeć, aby uciekała stąd jak najdalej i nie oglądała się za siebie. Chciała się ostrzec, ale przecież to by nic nie dało. Zacisnęła pięści, sprawiając, że spomiędzy palców popłynęła ropa, ochlapując lśniącą posadzkę obrzydliwymi i cuchnącymi plamami.

Za zamkniętymi drzwiamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz