Rozdział 14

40 5 9
                                    


Baśka opadła na czworaka krztusząc się i charcząc. Zachłannie walczyła o oddech wypluwając kolejne porcje wody. W oczach jej pociemniało. Ciałem wstrząsały drgawki, ale ona nadal walczyła. Musiała. Nie mogła teraz się poddać. Cokolwiek jeszcze było przed nią, wiedziała jedno. Musi to wytrzymać. Musi wrócić do rzeczywistości i wyjaśnić wszystko raz na zawsze. Z Dariuszem. Z Pawłem. Ze wszystkimi. To, co się teraz działo. Co widziała i słyszała, nie mogło być złudzeniem. To musi coś znaczyć. Tylko, co?

Opadła w kałużę wody, śliny i krwi, którą wypluła. Przewróciła się na plecy, odgarnęła mokre, klejące się do czoła włosy i zachłannie wciągała powietrze do płuc. Bolał ją każdy milimetr ciała. Płuca paliły żywym ogniem rozlewającym się przy każdym oddechu. Przymknęła powieki starając się unormować oszalałe serce.

- Nie czas na relaks! – Ponaglała Suka.

- Och, zamknij się! – Głos Baśki przypominał charkot. Ostatnie, czego jej teraz brakowało, to ta irytująca baba wrzeszcząca nad nią.

- Widzę, że jest w tobie jeszcze trochę wigoru! Dobrze, przyda się. – Zakpiła.

- Idź do diabła! – Baśka nie mogła się powstrzymać. – Nie pomagasz!

- Bo i nie po to tu jestem. – Suka parsknęła śmiechem. – Nie jestem dobrą wróżką!

- No, co, jak co, ale ani przez chwilę tak o tobie nie pomyślałam. – Baśka usiadła pochylając głowę do dołu. Przy każdy słowie miała wrażenie, że struny jej pękają. – To może w końcu mi powiesz, po co tu jestem? I kim ty w ogóle jesteś? Co?

Cisza.

- Bardzo zajmująca rozmowa – rozglądała się dookoła chcąc pojąć gdzie się znalazła. Ponownie zmrużyła oczy a w pamięci próbowała odnaleźć to miejsce. Blado-seledynowy kolor ścian, szare linoleum na posadzce, białe jarzeniówki. Nic jej to nie mówiło. Kompletnie nic. No trudno, może będzie mogła tu chwilę odpocząć i spróbować zebrać myśli.

Spojrzała na swoje ręce. Choć nie było na nich najdrobniejszego kawałka skóry wcale tak bardzo nie bolały. Ostrożnie zamykała i otwierała dłoń, przyglądając się pracy mięśni i ścięgien. Z fascynacją wpatrywała się jak żyły się rozszerzają i kurczą, jak przepływa przez nie krew. Miała wrażenie, że jeśli wystarczająco się skupi, dostrzeże impulsy elektryczne skaczące po jej neuronach.

Wyglądała jak eksponat z sali biologicznej w podstawówce. Siedząc w pierwszej ławce, wytrzeszczając oczy chłonęła wiedzę o budowie ludzkiego ciała. Fascynowała ją struktura ścięgien, mięśni, kości. To jak są ze sobą połączone i jak ze sobą współpracują. Rysowała schematy jak to sobie wyobrażała. Trochę jak da Vinci. Ona robiła szkice zarówno ciała ludzkiego jak i zwierząt. Szczególnie koni, kotów i szczurów. Niektóre, pozbawione skóry, wygalały naprawdę groteskowo, ale to właśnie najbardziej się jej podobało.

Kiedyś na język polski mieli napisać opowiadanie z rodu fantastyki naukowej. Przerabiali wówczas „Bajki robotów" Stanisława Lema i oczywiście jej bohaterowie byli istotami pozbawionymi skóry. Uśmiechnęła się na to wspomnienie, szczególnie na minę Miłobora, kiedy je przeczytał oraz wymowne spojrzenia polonistki. Miała wrażenie, że profesor Wiesława Bańska wyśle ją nie tyle, że do szkolnego psychologa, ale wręcz na Oddział Zamknięty Szpitala dla Nerwowo i Psychicznie Chorych, zanim w ogóle przeczytała pierwsze linijki tekstu. Wystarczył jej tytuł i rysunek głównego bohatera. Ale ona sama była z nich dumna i „Przeżuwacze myśli", gdyż taki był tytuł, zapoczątkował całą serię krótkich historyjek, które pisała do szuflady. Lubiła uciekać w ten po apokaliptyczny świat, gdzie na pierwszy rzut oka wszystko było na opak, jednak, jeśli się ktoś w nim zagłębił okazywało się, że jest bardzo poukładany i na swój sposób normalny. Teraz mogła poczuć się jak bohaterka jednego z nich. No prawie...

Za zamkniętymi drzwiamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz