Rozdział 10

34 4 11
                                    


- Jesteśmy na miejscu.

Z zamyślenia wyrwał go głos taksówkarza. Na dworze szalała burza, wybijając szaleńczy rytm o blaszany dach samochodu. Edward zapłacił, zostawiając niewielki napiwek, postawił kołnierz płaszcza i wyszedł w ciemną noc. Dopiero w chwili, jak podniósł wzrok, zrozumiał, że wcale nie jest w domu. Był przed blokiem Baśki.

- Zaraz! Chwila! – Krzyknął za kierowcą, ale zamajaczyły mu jedynie tylne światła. – Cholera!

Nawet nie był świadomy tego, że zamiast własnego adresu podał ten przyjaciółki. Owszem pani Adela prosiła go, aby wpadł i opowiedział, co z Baśką, ale po namyśle stwierdził, że zrobi to jutro rano. Teraz był na to zbyt wyczerpany, nie mówiąc już o tym, że tak naprawdę to nie miał jej nic ciekawego do powiedzenia. Jednak skoro już tu jest...

Westchnął, mocniej naciągnął kołnierz i powlókł się do klatki. Czekając na windę, nie mógł pozbyć się wrażenia, że coś jest nie tak. Czuł się obserwowany. Co chwila zerkał przez ramię, jednak za plecami miał tylko ścianę w kolorze piachu i brązowe drzwi prowadzące na schody.

- To zmęczenie – rzekł sam do siebie z krzywym uśmiechem, przecierając oczy.

Utkwił wzrok w zmieniających się cyfrach. Sześć... Pięć... Jednak nie mógł opanować chęci zerkania za siebie. Włoski na karku podniosły mu się. Z włosów spływały krople deszczu, mieszając się z pojawiającymi się kropelkami potu. Na wyświetlaczu, nad stalowymi drzwiami windy cyfry zmieniły się cztery... Trzy...

Edward odwrócił się i rozejrzał. Klatka, tak jak przypuszczał, była pusta. Białe światło jarzeniówek oświetlało całą przestrzeń, nie zostawiając nawet skrawka cienia, w którym ktoś mógłby się ukryć. Ciszę mącił delikatny szum sunącej windy oraz jego własny, coraz szybszy oddech. Dwa... Jeden... Zrobił kilka kroków. Serce waliło mu jak młotem, w ustach zaschło i język przykleił się do podniebienia. Wyciągnął rękę i gdy już palcami miał dotknąć klamki drzwi prowadzących na schody, na wyświetlaczu pojawiło się czerwone zero, a po holu rozszedł sygnał, który w tej ciszy brzmiał jak wystrzał, a następnie szum otwierających się drzwi. Edward krzyknął krótko i podskoczył w miejscu. Był tak spięty i zdenerwowany, że zaraz potem zaśmiał się histerycznie.

- Stary, masz jakąś paranoje! – Upomniał sam siebie, wsiadając do windy.

Wrażenie, że jest obserwowany, znikło jak tylko, zamknęły się drzwi windy. Odetchnął głęboko, a następnie wybuchł nerwowym śmiechem. Wychodząc na ostatnim, dziesiątym piętrze i kierując się do drzwi, nadal śmiał się pod nosem. Nie mógł nad tym zapanować. Otarł wierzchem dłoni łzy, które czaiły się w kącikach oczu, drugą ręką szukając kluczy w kieszeni płaszcza.

Nie dotarł jednak do drzwi mieszkania Baśki. W jednej sekundzie przeszła mu również wesołość, kiedy padł na kolana przy pani Adeli leżącej w progu własnego mieszkania.

- Pani Adelo! Pani Adelo! Słyszy mnie pani? – Edward niemal krzyczał, kiedy drżącymi dłońmi delikatnie klepał ją po policzkach, sprawdzając jednocześnie, czy nie ma jakiś krwawiących ran na głowie. Już wyciągał telefon, aby zadzwonić po pogotowie, kiedy twarz Adeli wykrzywiła się w grymasie, pogłębiając jej zmarszczki.

- Pani Adelo...

- Nic mi nie jest, serdeńko. – Rzekła drżącym głosem, wyciągając przed siebie ręce w poszukiwaniu oparcia. Edward chwycił je jedną dłonią, a drugą podsunął pod plecy, pomagając jej usiąść.

- Może jednak wezwę pogotowie? Powinni panią przebadać. W ogóle to, co się stało?

- Nie będziemy kłopotać pogotowia. W zasadzie... - Zamyśliła się, szukając w pamięci ostatnich wydarzeń. Na próżno. - Nic się nie stało – kontynuowała po chwili. - I nie chcę znowu wysłuchiwać, że w moim stanie i wieku już nie powinnam sama mieszkać i najlepiej będzie, jak przeniosę się do któregoś z domów opieki. – Stęknęła, prostując się podtrzymywana przez Edwarda. – Owszem, mam już swoje lata – kontynuowała, idąc do pokoju. – Osiemdziesiąt pięć to nie przelewki, ale jestem jeszcze wystarczająco sprawna, aby zadbać o siebie. Niech trzymają swoje łapska z dala ode mnie, bo inaczej im je połamie. I niech ciebie też nie świerzbi rączka, aby odesłać mnie do tej umieralni – poklepała Edwarda po policzku. – Jak mam umrzeć to już wolę umrzeć we własnych czterech ścianach. – Opadła na fotel z westchnieniem ulgi. – Muszę chwilę odpocząć. Zaparz herbaty, kochany i opowiedz, co tam u naszej Basieńki? Kiedy wraca do domu?

Edward uśmiechnął się pod nosem. Adela Szymańska była niezwykłą kobietą. Podziwiał jej upór oraz to jak świetnie dawała sobie radę. Kiedy się poznali, z początku nawet nie zauważył jej kalectwa, a kiedy je odkrył, jego podziw dla tej energicznej kobiety wzrósł jeszcze bardziej. Zdjął mokry płaszcz i buty, zamknął drzwi i tak jak gospodyni prosiła, zaparzył herbaty, usiadł w drugim fotelu i pogrążył się w rozmowie, całkowicie zapominając o swoich dziwnych przeczuciach. Gdyby poświęcił im chwilę dłużej, wszystko potoczyłoby się zupełnie inaczej.

W niecałe trzydzieści sekund po zamknięciu się drzwi windy, kiedy w holu znów nastała cisza a na wyświetlaczu pojawiła się liczba jeden, brązowe drzwi prowadzące na schody bloku przy ul. Warszawskiej 34, uchyliły się bezgłośnie. Kryjąca się za nimi postać, odziana w ciemne spodnie i czarną kurtkę z obszernym kapturem naciągniętym tak, że nie było widać najmniejszego kawałka twarzy, przemknęła szybko korytarzem i zniknęła w objęciach burzy.

-----------------------------

Kiedy bariera z głuchym dźwiękiem, do złudzenia przypominającym potężne pierdnięcie, wypluła ją po drugiej stronie, Baśka spodziewała się upadku na podłogę. Przymknęła oczy, oczekując bólu, jednak ku jej zaskoczeniu nic takiego nie nastąpiło. Nieśmiało poruszyła kończynami, szukając oparcia. Natrafiła jedynie na pustkę, a kiedy otworzyła oczy, otaczała ją ciemność. W rosnącej panice zaczęła mocniej machać kończynami, młócąc nimi nieruchome powietrze. Serce waliło jak oszalałe, oczy rozszerzyły się do granic możliwości, starając się przebić przez mrok. Włosy falowały przy każdym ruchu głowy, choć ich nie widziała, czuła miękki dotyk na policzkach. Odgarnęła je jedną ręką, drugą przytrzymując podciągniętą niemal pod brodę, nocną koszulę. Spojrzała, jak się zdawało w dół, gdzie spodziewała się dostrzec, chociaż zarys własnych, gołych nóg. Pomachała nimi energicznie. Czuła wywołany tym pęd powietrza, jednak niczego nie mogła dostrzec. Zupełnie jakby oślepła. A może właśnie tak było? Może bariera pozbawiła ją wzroku? Skóra ją paliła, chociaż jej umysł zepchnął to uczucie na dalszy plan, więc możliwe, że... Przyłożyła obie dłonie do twarzy, macając palcami oczy. Kiedy mrugała, czuła ruch powiek, a rzęsy łaskotały opuszki palców, jednak nadal ich nie widziała. Poruszała szybko gałkami, nadal nic. Czuła jak przerażenie podchodzi jej do gardła i dusi, nie pozwalając zaczerpnąć tchu.

- Przestań się miotać jak ryba na haczyku. – Suka warknęła zniecierpliwiona.

- Nic nie widzę – Baśka ledwo wychrypiała. Jej głos był przepełniony paniką.

- Bo jest ciemno jak w dupie – oparła rzeczowo.

- Ciemno? Czyli nie oślepłam? – Baśka opuściła ręce. Ta rozmowa wydawała się bez sensu, jednak uspokoiła ją nieco. Wiedziała przecież, że rozmawia sama ze sobą, a z drugiej strony jej umysł traktował Sukę i Mysz, jako odrębne istoty niebędące z nią związane. Czy one pojawiły się teraz, czy może już wcześniej czaiły się w zakamarkach jej umysłu, tego nie potrafiła stwierdzić. A zresztą czy to było istotne? Nie! Zdecydowanie nie! Teraz liczyło się jedynie to, że ich obecność pomagała jej w uporaniu się z tą sytuacją. Co prawda nadal nie rozumiała, co się z nią dzieje, gdzie jest i czy w ogóle jeszcze żyje... Nie! Na pewno jeszcze żyje! I nieważne skąd to wie, po prostu wie i już! To, co widziała, a czego tak naprawdę nie powinna wiedzieć, nie pojawiło się bez powodu. Koszmary dręczą ją od lat, ale zawsze widziała tylko to, co przeżyła w rzeczywistości. Do tej pory takie „wizje" się nie zdarzały, więc to musi coś znaczyć. Tylko co?

- A teraz skup się, jeśli łaska! – Głos Suki był ostry, nieznoszący sprzeciwu.

Baśka zacisnęła dłonie i wzięła kilka głębokich wdechów. Zamknęła oczy, starając się opanować nerwy. W sumie Suka miała rację. Paniką niczego nie załatwi. Musi spróbować zebrać myśli i opracować jakiś plan.

- No i teraz mówisz z sensem. – Suka się uśmiechnęła.

Baśka również się uśmiechnęła. Nawet nie zareagowała na stwierdzenie Suki „mówisz z sensem" doskonale wiedząc, że żadnych słów nie wypowiedziała. To wszystko działo się w jej głowie. Suka potrafiła czytać w jej w myślach. No, dlaczego nie?!

Powoli jej serce się uspokajało, palce rozluźniły i odzyskała kontrolę nad własnym ciałem. Wsłuchiwała się w ciszę i zaczynała odczuwać błogość. Unosiła się w pustej przestrzeni. Nie było tu żadnych bodźców. I choć powietrze było dość ciężkie, jednak nie niosło ze sobą żadnych zapachów. Jakby znalazła się w próżni. A skoro tak, to może jest to najbezpieczniejsze dla niej miejsce? Skoro ona się tu nie może przemieszczać to może szczuro i koto stwory również nie? Może powinna tu zostać, jak najdłużej zdoła?

- Nie bądź głupia! Nie po tu jesteś!

Baśka drgnęła niespokojnie.

- A ty wiesz, po co? – Cisza. – Pytałam, czy wiesz, po co tu jestem?! – Jej głos brzmiał dziwnie głucho. Nie odbił się żadnym echem, tylko został jakby wessany przez otaczającą ją ciemność. – SŁYSZYSZ! – Krzyczała coraz głośniej. – ODPOWIEDŹ MI, DO JASNEJ CHOLERY, GDZIE JA JESTEM I PO CO! – Nadal cisza.

- Spójrz... w dół... - Tym razem odezwała się Mysz.

Baśka już chciała wrzasnąć „A gdzie tu do cholery jest dół?", kiedy kątem oka dostrzegła jakiś blask. Delikatny, migoczący i malutki jak świetlik latający nad łąką. Machając rękami i nogami, tak, że koszula znowu podwinęła się jej pod brodę, odsłaniając nagie ciało, udało się jej zmienić pozycję. Namęczyła się przy tym jakby przebiegła maraton z pięciokilogramowymi obciążnikami na kostkach i nadgarstkach. Gdyby mogła się czegoś przytrzymać, od czegoś odepchnąć, byłoby to zdecydowanie prostsze niż nieskoordynowane machanie. Kiedy otarła pot z czoła, mogła w końcu przyjrzeć się temu, co znajdowało się pod nią.

Z początku widziała tylko ten niewielki punkcik światła. Im bardziej się na nim koncentrowała, tym stawał się większy. Nie była w stanie stwierdzić, czy to ona się do niego zbliżała, czy światło bardziej się rozchodziło, ale zaczynała się domyślać, na co patrzy.

To te cholerne drzwi! Wróciła do punktu wyjścia, tylko zamiast być na posadzce unosiła się nad nimi. Dryfowała w przestrzeni, mając widok na ogrom tego miejsca.

- Nie... Błagam – jęknęła, a oczy wypełniły się łzami.

To nie były dziesiątki drzwi. Nawet nie setki. Miała wrażenie, że były ich miliardy. Ciągnęły się w nieskończoność. W każdą stronę, aż po horyzont, który ginął w ciemnościach i wiedziała, że jeśli do niego dotrze, to za horyzontem będzie ich równe dużo. Nieskończenie wiele jak gwiazd na nocnym niebie. I tak jak wiedziała, że część blasku, który ona ogląda, leżąc na trawie z podłożonymi rękoma pod głowę, jest tylko widmowym wspomnieniem po dawno zgasłej gwieździe, tak wiedziała, że to, na co patrzy teraz, jest równie realne, jak jej mieszkanie, na dziesiątym piętrze przy ulicy Warszawskiej 34.

Już chciała zacząć krzyczeć, kiedy coś ściągnęło ją w dół. Pęd powietrza niemal wyrywał jej włosy, koszula łopotała jak żagiel, a z oczu płynęły łzy.

- Zaraz zginę! – Pomyślała, kiedy z zawrotną prędkością zbliżała się do „ziemi". Już czuła jak jej ciało zostaje przecięte na pół, kiedy uderzy we framugę. Próbowała zwinąć się w kulkę, ale nie mogła pokonać pędu powietrza. Jej powieki znów stały się przezroczyste i wszystko widziała.

Trwało to zaledwie ułamek chwili. Jak meteoryt kończący swój żywot w atmosferze Ziemi. Przez mgnienie oka widać jego drogę, zaznaczoną jasnym światłem i ginie bezpowrotnie. Jeśli mrugniesz w nieodpowiednim momencie, to nawet tego nie zobaczysz. Tak było i teraz.

Kiedy bez trudu mogła zobaczyć wszystkie sęki i słoje na drewnianej framudze, zakryła dłońmi oczy, w nadziej, że nie staną się przezroczyste. Wzięła, jej zdaniem, ostatni oddech i napięła mięśnie, czekając na swój koniec. Nic się jednak nie stało. Nie było uderzenia. Nie było bólu. Znikł również pęd powietrza.

Ostrożnie, nadal w to nie wierząc, otworzyła oczy i w tym samym momencie wydała z siebie przeciągły krzyk bólu, grozy i rozpaczy.

Za zamkniętymi drzwiamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz