Rozdział 6

55 5 22
                                    


- Basiu... Wiem, że się boisz, ale naprawdę musisz...

- Niczego nie muszę! – Warknęła przez zaciśnięte zęby.

Światło pulsowało nieco szybciej, zmieniając barwę na lekko pomarańczową. Widziała to nawet z zamkniętymi oczami. W zasadzie to widziała wszystko bardzo wyraźnie. Czuła, że z całej siły zamyka powieki, a jednocześnie widzi wszystko, co się wokół niej dzieje. Zupełnie jakby jej powieki stały się przezroczyste. Nigdy wcześniej tego nie doświadczyła, tak samo, jak nigdy wcześniej nie było tylu drzwi na raz, nie było głosu, a światło zawsze było białe i upiorne. Jedynie ona i ta jej przeklęta niebieska koszula w żółte kaczuszki były jak zawsze. Od pierwszego koszmaru. Od nocy, w której to wszystko się zaczęło. Już brakło jej sił, aby z tym walczyć. Może czas się w końcu poddać? Przecież nie można całe życie iść pod prąd. Żaden człowiek nie jest tak silny, aby w pojedynkę sobie poradzić z całym złem świata. Nawet tak małego, jak jej własny...

- Basiu, nie możesz tu zostać... - Głos nadal brzmiał łagodnie, choć był głośniejszy. A w zasadzie bardziej skoncentrowany. Już nie dobiegał z zewsząd. Wyraźnie słyszała go z prawej strony. – Tu nie jest bezpiecznie... Basiu... Proszę...

- A gdzie jest bezpiecznie? – Zaśmiała się gorzko, jakby usłyszała głupi żart.

Sama czuła, choć nie chciała dopuścić tego do siebie, że naprawdę nie może tu zostać. Pulsujące światło ją przerażało, jednak jeszcze nie tak bardzo, jak te wszystkie drzwi. Wiedziała co się za nimi kryje i na samą myśl żołądek podchodził jej do gardła, a z płuc uciekało całe powietrze. Usiadła powoli obejmując rękoma podciągnięte pod brodę kolana, bujała się w przód i tył, próbując ignorować zarówno światło, jak i głos powtarzający w kółko „Basiu, nie możesz tu zostać... Tu nie jest bezpiecznie... Basiu... Proszę..." Prócz tych słów do jej uszu, choć jeszcze sobie tego w pełni nie uświadomiła, dochodził jeszcze jeden dźwięk. Na razie nie był głośniejszy niż oddech, jednak to niebawem miało się zmienić.

Szeroko otwartymi oczyma, choć tylko jedno z nich odbierało wyraźny obraz, przyglądała się najbliższym drzwiom. Nauczona doświadczeniem nie patrzyła na ich wygląd. Nie dawała się zwieść wymalowanym na jasnym tle, pastelowym kwiatkom, czy kolorowej tęczy. Je odrzucała od razu. Zawsze za tak niewinnie wyglądającymi drzwiami czaiły się najgorsze koszmary.

- Nie mam teraz na was siły. – Zapiszczała niczym schwytana w pułapkę mysz.

W tych snach zawsze miała taki głos i szczerze tego nienawidziła. Tak jak postaci, w jakiej musiała to wszystko przejść. Mimo że umysłem była w swoim aktualnym wieku, to formą zawsze była dziesięcioletnią, przerażoną dziewczynką i nienawidziła się za to jeszcze mocnej.

- Basiu... Musisz wybrać...

- Co ty nie powiesz? – Sarkazmem próbowała dodać sobie otuchy. Łzy ciążyły jej na policzkach, jakby były z ołowiu.

- Musisz się spieszyć... Basiu... Musisz się spieszyć...

- Dlaczego? – Spytała zdziwiona. Kolejna nowa rzecz w tym koszmarze.

- Musisz się spieszyć... Basiu... Musisz się spieszyć...

- Dlaczego? – Spojrzała w prawo, skąd dochodził głos. Nadal nikogo nie widziała. Światło zmieniło barwę na intensywnie pomarańczową a pulsowanie jeszcze bardziej przyspieszyło. Wraz z tym, dźwięk w tle stał się wyraźniejszy. Nadstawiła uszu a wszystkie włoski na jej ciele stanęły dęba. Nie była pewna co jej on przypomina, jednak nie mogła zapanować nad własnym ciałem. Ten dźwięk nie budził niepokoju. On potęgował jej przerażenie.

- Musisz się spieszyć... Basiu... Musisz się spieszyć... Wybieraj... Szybko...

Basia nie mogła się ruszyć. Była jak zaklęta. Jej oczy powiększały się coraz bardziej, serce biło jakby miało za moment wyskoczyć z piersi, lodowaty pot przyklejał jej koszulę do drobnych pleców, a mięśnie zaczynały drżeć z napięcia.

Światło znów zmieniło barwę. Tym razem czerwono krwista poświata zalała jej przerażoną twarz, sprawiając, że wyglądała jak staruszka. Pulsacja była tak szybka, że odniosła wrażenie, iż ogląda wszystko jakby klatka po klatce. „Efekt stroboskopu" – przemknęło jej przez głowę. Nie miała jednak czasu na dalsze rozmyślania, gdyż w oddali, spomiędzy otaczających ją niezliczonych par drzwi zaczęło się coś wyłaniać.

W pierwszej chwili myślała, że to przewidzenia wywołane migotliwym światłem, jednak im bardziej się na tym koncentrowała tym wyraźniej mogła je dostrzec.

Oczy.

Czerwone ślepia płonęły w ciemności niczym diody. Było ich całe mnóstwo. Znajdywały się mniej więcej pół metra nad ziemią i niespiesznie zbliżały się do niej. I jeszcze ten dźwięk. Teraz go rozpoznała. To dźwięk, jaki wydają pazury odbijające się od drewnianej podłogi. Wodziła wzrokiem na prawo i lewo. Wszędzie je widziała.

- Musisz się spieszyć... Basiu... Musisz się spieszyć... Wybieraj... Szybko...

Znów ten irytujący głos. I choć powtarzał ciągle, że musi się spieszyć to nadal był łagodny jak poranny, wiosenny wietrzyk przywracający ją do rzeczywistości. O ile tak można to nazwać.

Nie była pewna ile czasu minęło odkąd je zauważyła. W tym miejscu czas przestawał istnieć. Zdawało się, że zaledwie mrugnęła, a kiedy na nowo podniosła powieki te dziwne stworzenia były już prawie na wyciągnięcie ręki. Teraz w czerwonym stroboskopowym świetle widziała ich ostre kły i wywieszone jęzory. Jedne przypominały ogromne zmutowane szczury, wielkości kota, z długimi jak bicze ogonami. Jeden z nich błysnął w migotliwym, czerwonym świetle i kiedy, zdawało się, że zaledwie dotknął kroczącego obok stworzenia (te przypominało ogromnego kota) połowa jego czaszki opadła na posadzkę. Chciała krzyczeć z przerażenia i obrzydzenia, jednak otworzyła tylko usta, patrząc jak wielki kot, teraz tylko z połową głowy, kroczy dalej miażdżąc swoją potężną tylną łapą, odciętą część czaszki, jakby to było kurze jajko. Parł nadal naprzód, wbijając w nią krwiste, wytrzeszczone oko. Tak jakby to potworne okaleczenie nie miało dla niego żadnego znaczenia.

Przystanęły tuż za granicą otaczającego ją światła, wbijając w nią swoje ślepia. Z ich rozdziawionych gardzieli wydobywał się chóralny, przeraźliwy pomruk. Ślina, jak ogromne, ohydne frędzle, dyndała z ich paszcz. Mózg okaleczonego stwora spłynął i z głuchym plaśnięciem upadł na posadzkę. Z bliska wyglądał jakby się uśmiechał. Perfidnie, złowieszczo i wyczekująco.

- One wyszły na żer... a ja jestem ich ofiarą – przemknęło jej przez głowę.

- Basiu... Nie ma już czasu... Uciekaj...

Jedno ze szczuro stworów podeszło bliżej wyciągając w jej stronę obrzydliwą, zakończoną ostrymi pazurami łapę. Jednak jak tylko znalazła się ona w kręgu światła, została obcięta jak przy użyciu lasera. Stwór syknął, ale się nie cofnął. Odcięta łapa jeszcze chwilę drgała, po czym stopiła się jak plastikowa butelka rzucona w ogień. Towarzyszący przy tym smród sprawi, że Baśka zwymiotowała.

Światło pulsowało teraz nierównomiernie. Przerwy między kolejnymi rozbłyskami były coraz dłuższe i w ciemnościach stworzenia podchodziły coraz bliżej. Ciała tych, które nie cofnęły się na czas, czerwone światło przecinało niczym laserowe ostrze, pozostawiając na posadzce ich topiące się z sykiem szczątki. Jeden z koto stworów został przecięty na pół i choć stracił głowę, jego tylna część ciała stała nadal. Jakby do mięśni nie dotarło, że nie ma już zawiadującym nimi mózgu. Chociaż czy one go potrzebowały?

- Basiu... Nie ma czasu... Uciekaj... Uciekaj... Uciekaj...

Rozwartymi do granic możliwości oczyma, rozglądała się nerwowo za możliwością ucieczki. Jej serce biło tak szybko, że miała wrażenie, iż za chwilę eksploduje rozrywając jej ciało na strzępy. W głowie jej pulsowało, w nozdrza wdzierał się smród palonych części szczuro i koto stworów, zmieszany z kwaśnym odorem jej własnych wymiocin. W ustach czuła żółć i resztki pokarmu podchodzącego jej do gardła. Była przerażona do granic możliwości. Wszystko zlewało się w jedną czarno-czerwoną plamę. Jeszcze chwila a straci przytomność a wraz z nią życie. Te potwory tylko czekają, aż chroniące ją światło zniknie a one będą mogły się posilić.

Kiedy już myślała, że nadszedł jej koniec, górę wziął jej instynkt przetrwania i ostatnim, praktycznie heroicznym wysiłkiem rzuciła się w stronę najbliższych drzwi. Światło przesunęło się wraz z nią, jednak musiała sobie torować drogę, rozpychając się rękoma. Czuła na skórze ostre zęby i pazury. Starała się o tym nie myśleć. Ignorować ból i strach, skupiając się jedynie na celu. Było jej obojętnie które drzwi otworzy, byleby się znaleźć poza zasięgiem tych piekielnych stworzeń. Miała jedynie nadzieję, że one nie będą mogły za nią podążyć.

Kiedy dopadła klamki, musiała stanąć na palcach, aby jej sięgnąć, światło zgasło, a z tysiąca gardeł wyrwał się ryk zadowolenia.

- To już koniec. – Przemknęło jej przez głowę, gdy spocone dłonie ześlizgnęły się z okrągłej metalowej gałki. Złapała skraj koszuli, podciągnęła ją wysoko, tak że teraz jej prawy pośladek świecił, jak tarcza strzelnicza, wskazująca do niej drogę i spróbowała po raz kolejny. Dosłownie w ostatniej sekundzie, przeleciała przez drzwi. Upadła na twarz z wyciągniętymi przed siebie rękoma. Próbowała przeczołgać się do przodu jednak zaplątała się w koszulę. Chwilę się z nią szarpała, po czym na oślep, odnajdując nogami drzwi, zatrzasnęła je z hukiem, odgradzając się od wściekłego ryku stworzeń. Przewróciła się na plecy. Przysłoniła ręką oczy i próbowała uspokoić oszalałe serce i oddech. Cisza, jaka ją otoczyła dała poczucie bezpieczeństwa.

Złudne poczucie bezpieczeństwa. Za drzwiami nigdy nie było bezpiecznie. Nigdy...

Za zamkniętymi drzwiamiOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz