- Panie Nieborak! Naprawdę się tego po panu nie spodziewałam! Jak tak w ogóle można?!
Edward skulił się pod groźnym spojrzeniem profesor Anny. Ta kobieta wzbudzała w nim większy lęk, niż stojący obok ochroniarze, którzy siłą wyciągnęli go z pokoju Barbary. Fakt, może troszkę przesadził, wpadając na oddział jak szaleniec, aby w następnej chwili drzeć się na całe gardło i potrząsać przyjaciółką jak szmacianą lalką, ale przecież musiał spróbować. No musiał! Jeśli jego teoria by się sprawdziła to może...
- Powinnam wezwać policję i zabronić panu wstępu... - Niemal krzyczała, zamaszyście gestykulując rękoma.
-Nie! Nie możesz... Nie może pani tego zrobić. - Poprawił się szybko, widząc jej karcące spojrzenie. - Proszę mnie zrozumieć. - Kontynuował nieco spokojniej, aby nie prowokować ochroniarzy. Ręce nadal mu pulsowały tępym bólem.
- Za kogo pan się uważa? - Przerwała mu.
- Słucham? - Edward spojrzał zdumiony.
- Za kogo pan się uważa? - Powtórzyła powoli, akcentując każde słowo.
Edward patrzył na nią jak wryty. Nie mógł zrozumieć intencji tej kobiety.
- Czy jest pan lekarzem? Specjalistą? Neurochirurgiem albo psychiatrą? - Podparła się pod boki. Wyglądała jak tajfun szykujący się do natarcia. - Wpada pan do szpitala, w dodatku jest pan pod wpływem alkoholu, i robi takie rzeczy?! Nawet pan sobie nie zdaje sprawy, jakich szkód mógł pan narobić! Do jasnej cholery! Czyżby nie zależało panu na jej życiu?! - Wiedziała, że nie powinna, ale to co zrobił, było niewybaczalne. Nigdy jeszcze nie była świadkiem czegoś podobnego.
- Ja...
- No właśnie pan! Co w ogóle pana napadło?!
- Może ja bym to wytłumaczył - do rozmowy wtrącił się Ryszard.
- Pan? Może to był pana głupi pomysł, co? - Przelała całą uwagę na Ryszarda.
- Pani doktor... - Ryszard próbował załagodzić sytuację.
- Profesor!
- Pani profesor - poprawił się. Podszedł krok ku niej i wyciągnął rękę. - Nazywam się Ryszard Bies, jestem psychiatrą Barbary Pudełko. Znam ich oboje od lat i dlatego...
- Tym bardziej nie rozumiem! - Profesor Anna załamał ręce. - Powinien pan, panie doktorze, powstrzymać zapędy tego człowieka - wskazała Edwarda. - A nie... - umilkła wyczuwając od Ryszarda woń alkoholu. - Cóż za brak profesjonalizmu!
- Proszę się uspokoić i nas wysłuchać - Ryszard się nie poddawał. Owszem cała ta sytuacja nie stawiała ich w najlepszym świetle. Obaj trochę wypili i jeszcze ten wybryk Edwarda, ale mimo wszystko mieli dobre intencje, tylko wykonanie zostawiało wiele do życzenia. - Rozumiem jak to wygląda, jednak mogłaby nam pani poświęcić chwilę i wysłuchać.
Profesor Anna jeszcze chwilę patrzyła na niego podejrzliwie aż w końcu westchnęła głęboko, skinęła głową na zgodę i usiadła w swoim fotelu. Po zastanowieniu odprawiła z gabinetu ochroniarzy.
- Słucham - rzuciła, krzyżując ręce na piersi.
Ryszard ruchem ręki powstrzymał Edwarda, który już chciał coś powiedzieć. Usiadł naprzeciw pani profesor i założył nogę na nogę.
- Rozumiem, że cała sytuacja jest - zatrzymał się na chwilę, szukając odpowiedniego określenia. - Nieco dziwna - dokończył z lekkim uśmiechem. - Jednak proszę mi wierzyć, że wszystko można wyjaśnić. Barbara nie jest zwykłą pacjentką, sama pani to przyzna - umilkł.
- Jednak - kontynuował po chwili nie doczekawszy się żadnej reakcji. - Pojawiły się podejrzenia, że ona nie jest w śpiączce a głębokim śnie. Być może koszmarze sennym, z którego jej umysł nie może się uwolnić i właśnie dlatego Edward próbował...
Profesor Anna podniosła dłoń tym samym go uciszając i zamyśliła się nad tą informacją. Sama doszła do podobnych wniosków przeglądając zapisy z encefalografu, ale jak oni wpadli na podobny trop? Nie mniej jednak to mogłoby wiele wyjaśniać. Miała właśnie poszukać specjalisty w tej dziedzinie, aby się skonsultować i spróbować znaleźć rozwiązanie, kiedy zaczęła się ta cała awantura.
- Skąd takie przypuszczenie? - Brzmiała już dużo spokojniej.
- Baśka już w przeszłość miała problemy ze snem - wtrącił Edward. - Kiedy miała depresje zdarzały się noce, kiedy rzucała się i krzyczała przez sen, ale za nic nie mogłem jej dobudzić. Dopiero dość brutalne środki wyrywały ją z koszmaru. Nigdy mi nie powiedziała co się jej śniło, zawsze kitowała, że nie pamięta, i choć trudno mi było w to uwierzyć, jednak nie chciałem jej niepotrzebnie męczyć. I tak była w fatalnej formie.
- Była krok od zapadnięcia w katatonię. To istny cud, że z tego wyszła bez hospitalizacji. Było naprawdę ciężko, choć teraz wiemy, dlaczego do tego wszystkiego doszło.
- To znaczy? - Profesor Anna żywo się zainteresowała. Nie znała tej części historii swojej pacjentki.
- Do wczoraj znaliśmy tylko częściowo przyczynę jej stanu sprzed lat. W liście, który do mnie zostawiła wyjaśniła nieco więcej. - Ryszard nie chciał wdawać się w szczegóły. - Dlatego właśnie...
- Rozumiem - odparła prostując się w fotelu. - Nie mniej jednak panów zachowanie było karygodne i jeśli się powtórzy nie wpuszczę was więcej na oddział. Zrozumiano?
Obaj przytaknęli skinieniem głowy, ciesząc się, że burza minęła. To mogło się naprawdę źle dla nich skończyć.
- Ma pani może jakiś pomysł jak możemy jej pomóc? - Ryszard pierwszy przerwał powstałą ciszę.
- Zastanawiałam się właśnie z kim można skonsultować przypadek pani Barbary, ale nikt mi nie przychodzi do głowy.
- Ja wiem... - Edward wpatrywał się w podłogę. W zasadzie odkąd dowiedział się o stanie przyjaciółki podejrzewał, że bez tego się nie obejdzie, jednak odwlekał to, mając nadzieję, że może jednak jakimś cudem będzie można tego uniknąć. Jak widać nadzieja matką głupców. Chwilę pogrzebał w portfelu. Między palcami trzymał dość sfatygowaną wizytówkę. Patrzył na nią z nostalgią zmieszaną z bólem. Ile to już lat nie zamienili nawet jednego słowa? Śledził jej poczynania i był dumny z tego, co osiągnęła, a jednocześnie nie mógł jej zapomnieć tego, co zrobiła. Może nadszedł już czas, aby spróbować się pogodzić? Zapomnieć o przeszłych urazach? Dać sobie nawzajem szansę? - Ale sama musi pani do niej zadzwonić - wyciągnął rękę. - Ze mną nie będzie chciała gadać - wyjaśnił, widząc zdziwienie w oczach profesor Anny.
- Jakaś twoja była? - Ryszard uśmiechnął się pod nosem. Wdział jak Edward niemal z nabożną czcią trzymał ten sfatygowany kawałek papieru i z jakim lękiem go przekazywał. Jakby to była niemal święta relikwia.
- Moja matka - odparł kierując wzrok w okno.
Nie chciał, aby ktokolwiek widział czające się w kącikach oczu łzy. Konflikt z rodzicielką ciążył mu równie mocno co obecny stan Barbary. Przez te wszystkie lata nie raz chciał do niej zadzwonić, ale za każdym razem jak brał telefon nie mógł zmusić się, aby wdusić zieloną słuchawkę przy jej numerze. Ogarniał go lęk równie mocny, jak ten, który czuł, kiedy mając zaledwie trzy lata przeżył największą burzę, jaką kiedykolwiek widział. Pioruny waliły tuż przy ich domu rozjaśniając jego wnętrze biało-niebieskim blaskiem. Deszcz niemal wybijał dziury w dachu, pragnąć, wedrzeć się do środka a od huku grzmotów trzęsły się nie tylko okna a cały dom. W tę straszną noc znalazł ukojenie w ramionach matki. Pamiętał jak wsłuchiwał się w spokojny rytm jej serca, kiedy głaszcząc go po głowie powtarzała, że nie ma się czego bać. Że to tylko burza. Że nic takiego się nie dzieje. Od tamtej pory przestał bać się burz, wiedząc, że zawsze może skryć się w bezpiecznych, matczynych ramionach.
Jakże chciały teraz wrócić do tego beztroskiego życia.
CZYTASZ
Za zamkniętymi drzwiami
Mystery / Thriller"- A co tam będzie? - Tajemnica - odparła, nawet na niego nie patrząc. - Kobieta musi mieć swoje tajemnice. - Dodała po chwili, wzruszając ramionami jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Edward przyglądał się jeszcze przez chwilę starym...