{28} A Jednak Jest Jeszcze Gorzej

953 53 15
                                    

POV Rebecca

Tamta wigilia to było totalne dno. Siedziałam na górze z Lucasem i Seleną, mamę niewiadomo gdzie wcięło, a oni nadal się kłócą. Selena zaczęła temat o tym, że oni nie są czarodziejami. Zdziwiło mnie to, a nawet bardzo, przecież ich tata jest czarodziejem.

- Czyli jesteście charłakami? - spytałam skołowana.

- Nie - odpowiedź Lucasa mnie zdziwiła. Rodzeństwo popatrzyło na siebie.

- Więc, my ci tego nie mówiliśmy, bo w sumie to nie było takiej potrzeby, ale teraz chyba powinnaś wiedzieć - wyjaśnił Lucas.

- Raczej dobrze wiesz, że nasza mama nie żyje, ale Taron nie jest naszym prawdziwym ojcem.

Że cooo? Ile ja się dzisiaj dowiem rzeczy tego typu? Chyba mnie już nie zdziwi nawet wiadomość, że Lucynka jest miły.

- Znaczy, to o waszej mamie wiem, ale ... myślałam, że on jest waszym ojcem ...

- No ... to jest tak, że nie wiemy kim był nasz prawdziwy ojciec, ale mama się z nim rozwiodła, a potem wyszła za Tarona i zmarła. Nie do końca ją pamiętamy, ale trochę tak.

Przez to całe zajście ze śmierciożercami nadal jestem trochę wystraszona, i mój mózg wolno łapie co się dzieje. Ogólnie słabo kontaktuje, ale tą wiadomość jakoś przyjęłam.

Usiadłam na podłodze naprzeciwko Lucasa i oparłam się o łóżko, na którym leżała Selena. Ten dzień jest taki dziwny. Nawet nie myślałam, że kiedyś pogodzę się z Remusem. Znaczy, tak wyobrażałam sobie jak by to wyglądało, ale raczej wątpiłam, żeby to mogło stać rzeczywistością. Ciekawe jak nasza znajomość będzie dalej wyglądała, na przykład już po przerwie świątecznej, kiedy będziemy w Hogwarcie i cała szkoła będzie huczała od tego co było na balu. Naprawdę ciekawa jak on się wtedy zachowa. Przynajmniej jutro powinno być ciekawiej bo mam się spotkać z Casy. W końcu jej o wszystkim opowiem w realu, a nie w listach.

- Wiecie co? Chrzanić tą wigilię, chodźmy zrobić coś fajnego, żeby ten dzień nie był taki okropny – odezwał się Lucas.

- Dobra – przytaknęła jego siostra. – Chodźmy ulepić bałwana.

Ja nie chce wychodzić z bezpiecznego domu, nie po tym co się dzisiaj stało.

- Ejj ... ja zostanę tutaj bo, ... nie chce być chora a mam trochę katar ... - dla wiarygodności pociągnęłam nosem.

Rodzeństwo niechętnie wyszło beze mnie. Pozostałam chwilę w bezruchu próbując oprzeć się temu, żeby jakoś się zabezpieczyć w razie jakby śmierciojady znów zaatakowali. Wyobraziłam sobie jak i co mam przygotować bez czarów. Zbyt długo to nie trwało zanim uległam temu pomysłowi. Wyjęłam z głębin walizki różdżkę i włożyłam ją o kieszeni, trochę wystawała, więc resztę schowałam pod sweter. Wyłowiłam także płaszcz przeciwdeszczowy oraz gruby sweter. Rozwiesiłam to na krześle i tak zostawiłam. Jednak po dłuższych przemyśleniach schowałam sweter, ale wyjęłam ciepłą rozpinaną bluzę i włożyłam jej rękawy do płaszcza tak, że gdybam miała to zakładać to od razu obie rzeczy. Usiadłam na swoim łóżku i rozmyślałam nad opcjami jaki mogłyby się wydarzyć i co by się jeszcze przydało. No tak, buty! Zeszłam po cichu po schodach, właściwie nie wiem dlaczego. Wzięłam do ręki buty i już, już miałam z powrotem wchodzić do siebie, lecz wtem usłyszałam:

- Jest jeszcze jedna!

Obróciłam głowę w osoby, która wypowiedziała te słowa, no nie zgadniecie kto tam stał? Oczywiście, że śmierciożercy. Ze strachu upuściłam buty i na złamanie karku popędziłam na schody. Kiedy biegłam dotknął mnie jakiś promień zaklęcia. Prawe ramię zaczęło mi krwawić, ale wiedziałam, że jeśli się stad jak najszybciej nie wydostanę, będzie jeszcze gorzej. Wbiegłam do swojego pokoju, chwyciłam bluzo-płaszcz i otworzyłam okno. Musze się stąd jakoś wydostać. Wyrzuciłam 'kurtkę' na śnieg, mając nadzieję, że dopóki tam nie zejdę to nie przemoknie. Usiadłam na parapecie tak, że nogi zwisały mi po drugiej stronie. Usłyszałam równie lodowaty śmiech jak temperatura za oknem, to znaczy, że już są blisko. Przekręciłam się i złapałam dłońmi parapet, stopniowo się obniżałam próbując dotknąć stopami parapetu pode mną. Szlag! Usłyszałam otwieranie drzwi od mojego pokoju. Skoczyłam i na moje nieszczęście nie zatrzymałam się na parapecie tylko upadłam na ziemię, a raczej na śnieg. Chciałam stamtąd jak najszybciej uciec, ale oni właśnie tego się spodziewają więc wyjęłam moja różdżkę i rzuciłam na siebie zaklęcie kameleona, założyłam 'kurtke' i stanęłam przy ścianie domu, bo nadal było widać zostawiane przeze mnie ślady na śniegu.

700 sówek

Trochę mnie nie było, ale ... wycieczki i te sprawy. Teraz są wakacje, więc myślę, że rozdziały będę regularnie si pojawiać :D

Do następnego!

Ta Nieśmiała || Rebecca W. Remus L. ||Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz