Piętnaście

581 66 7
                                    

Camila

Obudziłam się wcześnie, doskonale pamiętając nocne przeżycia. Byłam półprzytomna i zmęczona, ale chciałam wstać przed powrotem Jauregui. Przez białe pierzaste obłoki przebijało słońce, zapowiadał się letni dzień – nareszcie! Wyszłam z sypialni i zamarłam u szczytu schodów. Otworzyłam ze zdumienia usta. Jauregui wrócili! I nie byli sami! Skryłam się w cieniu i wbiłam wzrok w ścianę naprzeciw. „Muszę wrócić i się przebrać".

– Widziałam cię, dziewczynko – z dołu schodów dobiegł szyderczy głos.

Lauren. Współczucie, które dla niej miałam, dowiedziawszy się o śmierci jej matki, wyparowało pod wpływem tego głosu. Jęknęłam cicho.

– Nie bądź niegrzeczna. Zejdź do nas.

Niechętnie wyszłam zza rogu i stanęłam na najwyższym schodku, obejmując się ramionami w pasie. Pierwszy spojrzał na mnie Shawn, uśmiechając się ciepło. Po chwili wpatrywało się we mnie dwadzieścioro innych wampirów.

W większości byli to mężczyźni, ale zauważyłam wśród nich i kobiety. Także Lucy, która obrzuciła mnie morderczym spojrzeniem. Byli w różnym wieku: niektórzy tak młodzi z wyglądu jak Lauren, inni wyglądali tak, jakby wyszli z trumien.

Na dole rozległ się lubieżny gwizd, spojrzałam tam, skąd dobiegł. Na pierwszym stopniu nogę wsparł jakiś mężczyzna z krótkimi potarganymi włosami, nieogolony, o bladopomarańczowej karnacji. Wpatrywał się we mnie z obrzydliwym uśmieszkiem, wcale nie ukrywając tego, że gapi się na moje piersi.

– Co to za jedna, Lauren? – zapytał z dziwnym akcentem, zupełnie innym od arystokratycznego akcentu Jauregui.

– Co to za pijawka? – mruknęłam pod nosem, choć wiedziałam, że to usłyszą.

– Człowiek? – zapytał wyraźnie rozbawiony ryży facet, a Lauren kiwnęła głową. – Zejdź do nas, człowieku. Lauren nie będzie miała nic przeciwko temu, że się zabawimy.

Nie miałam zamiaru schodzić, ale spojrzenie Lauren nie zostawiało mi wyboru. Nie musiałam długo czekać, kiedy zamieniło się w broń, gdy przeczytał napis na podkoszulku... Ashley: NIE PIJĘ SZAMPANA. Z WYJĄTKIEM VAN HELSINGA.

– Do kuchni! Natychmiast! – warknęła. Pokazała palcem drzwi do salonu i poszła za mną. Kiedy tylko znaleźliśmy się w kuchni, napadła na mnie:

– Co to jest, do cholery?! – Wskazała podkoszulek.

– To Ashley! – zaprotestowałam.

Oparła się o blat i przesunęła dłonią po policzku.

– Tam na dole zgromadziła się połowa rady, a ty pokazujesz się im w czymś takim! Jest z tobą więcej problemów, niż jesteś tego warta.

– Wampiry mają radę?

– A jakże. Właśnie ją widziałaś – warknęła. – Idź, zniknij po prostu. Ale później masz zejść na kolację. Tylko się przebierz! – Wskazała ręką drzwi.

Odpowiedziałam jej obojętnym „mhm" i wyszłam. Kiedy wspinałam się po schodach, włosy stanęły mi dęba. Musiałam przystanąć i spojrzeć za siebie. Ktoś się we mnie wpatrywał. No jasne. Z odległego kąta foyer wbijał we mnie wzrok jakiś młodzieniec. A raczej nie we mnie, tylko w moją pupę. Miał krótkie, czarne włosy i chudą twarz o wystających kościach policzkowych. Nie był brzydki, przeciwnie, całkiem przystojny, ale kryło się w nim coś, co wzbudzało odrazę. Może to spojrzenie przez przymknięte szparki oczu i chłód malujący się na obliczu? A może szkarłatna peleryna koloru krwi? Odwróciłam się i popędziłam na górę, przeskakując po dwa schody.

Rzuciłam się na łóżko i z wściekłości okładałam pięściami materac. Kolacja z wampirem! „Rozkosz!"

Zbliżała się szósta, a ja z ociąganiem podniosłam się z łóżka, zaspana po popołudniowej drzemce. Wcale nie chciałam spać, ale wstałam za wcześnie. Ashley przyniosła mi czerwoną spódnicę za kolano i czarny top w białe kropki. Przebrałam się niezbyt zadowolona z głębokiego dekoltu.

Wkrótce rozległo się pukanie do drzwi. Myślałam, że to Shawn, więc wstałam, żeby otworzyć. Ale kiedy ujrzałam, kto za nimi stoi, nie mogłam uwierzyć własnym oczom.

Był to wampir, który przyglądał mi się z kąta foyer. Jego ciemnobrązowe oczy – teraz szeroko otwarte – wpatrywały się we mnie znacznie cieplej, a na jego twarzy gościł uśmiech. Miał na sobie siwy garnitur z ciemniejszym krawatem.

– Proszę mi wybaczyć, panno Cabello, ale przysłano mnie, bym towarzyszył pani do jadalni – odezwał się miłym głosem. Zaczerwieniłam się.

– No tak... – Kiwnęłam głową, starając się zachować należycie. – Eee... Proszę o dwie minuty. Jestem prawie gotowa – powiedziałam, cofając się, i zniknęłam w garderobie.

– Ma się rozumieć – zawołał za mną.

Rozglądałam się po garderobie w poszukiwaniu odpowiednich szpilek.

– Więc kim pan jest? – zawołałam ku drzwiom.

– Kawaler Zayn Malik, do pani usług. Drugi syn hrabiego Yasera Malika, hospodara Wołoszczyzny.

Podskoczyłam, słysząc jego głos tuż za sobą.

– Proszę się nie bać, panno Cabello. Nie mam zamiaru zrobić pani krzywdy. – Wyciągnął rękę i ujął moją dłoń. – Intryguje mnie tylko pani przyszłość... –

Uśmiechnął się, nieco zbyt przymilnie, obnażając dwa ostre kły. Byłabym gotowa przysiąc, że znacznie dłuższe i znacznie ostrzejsze od kłów Jauregui czy też ich domowników.

W tej samej chwili w progu stanął Shawn. Na jego twarzy odmalowało się zaskoczenie i gniew.

– Co tu robisz? – zwrócił się do Zayna. Spojrzałam na nasze splecione dłonie i wyrwałam rękę.

– Jestem tu, gdyż król posłał mnie, abym sprowadził pannę Cabello na kolację – odrzekł Zayn.

Shawn uniósł brwi.

– A mnie przysłała Lauren. Nic ci nie jest? – zapytał, obrzucając mnie niespokojnie wzrokiem. Chyba powinnam drżeć.

Pokręciłam głową.

– Prowadź – powiedziałam.    

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now