Czterdzieści Siedem

613 64 3
                                    

Camila

Dziś przypada Ad Infinitum. Dziś ja stanę się ofiarą.

Objęłam się ciasno ramionami. Już niedługo. Obok mnie stał John z rękoma złożonymi na plecach. Opieraliśmy się o ścianę, czekaliśmy. Drzwi wejściowe były szeroko otwarte, obok nich stali lokaje i służący w galowych czarno-srebrnych liberiach, w perukach na głowach.

Miałam gołe nogi i ramiona. Podarta i postrzępiona biała sukienka nie dawała ciepła – uszyto ją z wielu warstw szorstkiej krepy i koronki. Trzymała się na mnie dzięki cienkim paseczkom na ramionach i kończyła tuż przed kolanami. Kostki u nóg miałam obwiązane białą wstążką, a na stopach ciasne baletki. Nie wiem, jakim cudem zdołałam w nie wbić moje wielkie, przypominające płetwy stopy.

Rozpuszczone włosy sięgały mi prawie do pasa. Nie wolno mi ich było suszyć ani układać po kąpieli – tak napisano w instrukcji, którą znalazłam rano w pokoju. Teraz były pofalowane i potargane i układały się w naturalne loczki. Nie miałam żadnych ozdób, nie użyłam perfum, nie zrobiłam sobie makijażu.

– Nienawidzę czekania – mruknął John. To stosunkowo proste stwierdzenie przecięło powietrze jak nóż.

– A ja nienawidzę tego wszystkiego – szepnęłam tak, żeby usłyszał.

– Ja też. Choć nie będą mnie gryźć jak ciebie. – John był starszy ode mnie o blisko dwadzieścia lat, lecz bał się krewnych swej ukochanej niemal tak samo jak ja. Jego obszerna płócienna koszula była mokra od potu, czerwienił się. Otarł czoło i oparł się o marmurową ścianę. – Ja jestem tu przynajmniej z własnej woli. A ty...

– Zostanę ukarana, wiem. – Zachichotałam niezbyt stosownie. – Ale będę mogła zobaczyć tych, którzy nie spisali mnie jeszcze na straty. – Wzruszyłam ramionami, wbijając wzrok w drzwi.

– Przykro mi...

Tego się nie spodziewałam. Wyprostowałam się.

– Z jakiego powodu?

Nie odpowiedział od razu, gdyż w korytarzu prowadzącym w głąb domu rozległy się jakieś kroki. Po chwili ucichły.

– Przykro mi, że tak cię traktują.

Zacisnęłam pięści.

– Już się przyzwyczaiłam.

– Nie powinni cię do tego zmuszać.

Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, ale na szczęście otwarły się drzwi sali balowej. Poczułam ucisk w gardle. Zamrugałam gwałtownie. W wielkiej sali płonęły tysiące świec, migoczących niebiesko i pomarańczowo. Wielkie katedralne okna okalały czarne draperie, a za każdą witrażową szybką panowała ciemność. Białe marmurowe ściany nakrapiane złotem spowijał cień, a wysokie kolumny wznosiły się ku sklepieniu ponad tysiącami wampirów – tysiącami stojących nieruchomo wampirów. Zupełnie i przedziwnie nieruchomo. Niektórzy wyglądali tak, jakby zamarli w pół kroku w tańcu, inni z kieliszkami przy ustach, jeszcze inni na stopniach galerii, z której właśnie schodzili.

Wszyscy mieli na sobie stroje w rodowych barwach, ciemnych, ma się rozumieć. Wampirzyce były nienagannie umalowane, z okolonymi ciemno oczyma, we włosach miały pióra, klejnoty i więdnące lilie. Mężczyźni pojawili się z szablami u boku.

Kelnerzy – którzy także znieruchomieli – trzymali w rękach tace z kieliszkami wypełnionymi czerwonym płynem lub patery z prostokącikami surowego krwistego mięsa. Na głowach mieli peruki, jak lokaje, kontrastujące przypudrowaną bielą z ciemnościami panującymi w sali.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now