Rozdział Dwudziesty Drugi

120 8 1
                                    

Fallon

Wracałem do Burrator sprężystym krokiem. Dzięki temu, że Edmund wyjaśnił swoją relację z Różą, mogłem na dobre pożegnać zielonooką paskudę. Przygotowania do imprezy szły bardzo dobrze. Róża była szczęśliwa. Z dnia na dzień nabierała sił i nie zakłóciła tego nawet jej ostatnia wizja.

Zastukałem do drzwi Alfiego, spodziewając się, że każe mi zjeżdżać do Athenei. Byłem miło zaskoczony, gdy głosy jego i Lisbeth zaprosiły mnie do wejścia. Siedzieli razem na sofie w obszernym przedsionku jego sypialni. Zawinięta w koc Lisbeth trzymała stopy na jego udach, a on malował jej paznokcie.

Uniósł na moment wzrok i natychmiast rozszyfrował szeroki uśmiech na mojej twarzy.

– Chodzi o Różę? Poczekaj sekundę. Skończę tylko mały palec i możesz zacząć paplać.

Lisbeth z uśmiechem pokręciła głową. Wyłączyła plazmę, na której leciały teledyski, i poczęstowała mnie czekoladą. Pootwierane tabliczki leżały wszędzie dookoła nich. Stałem przez chwilę nieruchomo, z zaciekawieniem i zazdrością przypatrując się tej scence życia domowego.

Rozpieszczanie Lisbeth malowaniem paznokci nie było niczym nowym. Wiedziała, że Alfie, który jako drugi kierunek studiował sztukę, ma pewną rękę. Ważniejsze było to, z jaką miłością i zapałem to robił. Ten widok po raz kolejny utwierdził mnie w przekonaniu, że bardzo mu na niej zależy. Trochę niecodzienny był też wygląd samej Lisbeth, bardzo teraz kobiecej. Uśmiechała się, miała rozpuszczone włosy – była wcieleniem prostego piękna. Jej uroda nie przypominała ani trochę urody Róży, królewskiej, niedostępnej, „z innej ligi", dla większości ludzi przerażającej.

Alfie skończył i poszedł do łazienki oczyścić palce zmywaczem. Lisbeth cofnęła nogi, żebym miał gdzie usiąść.

– Chory z zakochania – z uśmiechem znawczyni zaczęła na mój widok, gdy opadłem na sofę i ukryłem twarz w dłoniach.

Tyle starczyło, żeby śluza się otworzyła. Nie potrzebowałem dalszej zachęty.

– Jestem w nią totalnie wkręcony, a nie wiem, czy ona w ogóle to widzi – zacząłem, mówiąc znacznie szybciej, niż nakazywałaby wygoda słuchaczy. – Trzyma mnie cały czas. To mi nie daje spokoju! Myślę tylko o niej, a spora część tych myśli jest mało grzeczna – wydusiłem z siebie.

Lisbeth zapanowała nad sobą na tyle, by tylko skinąć głową, choć założyłbym się, że najchętniej ryknęłaby śmiechem tak jak stojący w łazience Alfie.

– „Ta szczenięca miłość..." – zebrało mu się na cytowanie szlagierów. Gdy wracał do stolika kawowego, jego donośny barytonowy śpiew przerywał raz po raz rechot.

Spojrzałem na niego gniewnie. Gdyby nie to, że był ze mnie dobry kuzyn, zaraz wytknąłbym mu, że po pierwszym spotkaniu z Lisbeth zachowywał się dokładnie tak samo. Oszczędziłem mu tego jednak i kontynuowałem swój sercowy wywód:

– Tylko nie mam pojęcia, jak się do tego zabrać. Nie wiem, co jej mówić ani co robić. Nie potrafię nawet nie zachowywać się przy niej jak pierdoła...

– Na to ostatnie nic się akurat nie poradzi – odparł Alfie, opadając na sofę, wyciągając ręce na boki i rozpierając się na arcywygodnych, wypełnionych pierzem poduszkach. – Od urodzenia jesteś pierdołą i nic się na to nie poradzi.

Lisbeth rzuciła w niego kawałkiem czekolady owiniętym w sreberko.

– Po prostu bądź sobą, Fal. Jeśli elementem tego jest bycie pierdołą, to niech tak zostanie. Może pokochać cię tylko za to, kim jesteś i jaki jesteś.

Mroczna Bohaterka x CamrenWhere stories live. Discover now