Matt leżał twarzą w skale. Otaczała go ciemność. Jego uszy wypełniały się jękami i krzykami zmarłych.
Jestem w Hel. Dla mnie nie ma Valhalli. Prosto do piekła ze wszystkimi ludźmi, których skazałem na śmierć, kiedy pozwoliłem wężowi wygrać. Kiedy...
Coś szarpnęło za jego dżinsy. Pociągnęło za pasek. Matt podniósł głowę, miał Mjölnir w ręku. Potem usłyszał beczenie. Ciężkie uderzenie pochodziło od czegoś twardego, ciepłego i pokrytego miękką sierścią. Kolejne beczenie.
Matt zamrugał twardo. Świat pociemniał, a zimno się rozproszyło, wcześniej był w szerokiej szczelinie wśród postrzępionych skał. Ale... skały znajdowały się na poziomie gruntu i sięgały tylko do jego głowy.
Co się stało?
Mara.
Trzecie beczenie, teraz zniecierpliwione, odwrócił się i zobaczył śnieżnobiałą kozę ze złotymi rogami i czarnymi plamkami pod oczami.
- Hej, Tanngrisnir. - przytulił kozła.
Kiedy zdał sobie sprawę z tego, co robi, szybko się wycofał, ale podszedł Tanngnjóstr, wyraźnie oczekując tego samego powitania, które otrzymał jego brat. Matt dał mu je - po sprawdzeniu, czy nikt nie patrzy.
- Dzięki za sprowadzenie mnie na ziemię, chłopaki - powiedział. Złapał za krawędź skały i podniósł się, by uważnie się rozejrzeć. - Mara wciąż na wolności?
Tanngrisnir prychnął, jakby chciał powiedzieć: oczywiście.
- A więc, prowadź - powiedział.
Tanngrisnir pokazał mu najlepszą ścieżkę przez skały, a Tanngnjóstr obstawiał tyły. Po kilku metrach skakania po kamieniach Matt zobaczył pole bitwy. Usłyszał je także w oddali.
- Jak daleko odszedłem?
Tanngrisnir zabeczał.
- Tak, wystarczająco daleko, oczywiście. W porządku, cóż, wątpię, że przywieźliście rydwan Thora...
Urwał, myśląc o Radwanie Thora z koszmaru. Koniec świata. Koniec z nim i wszystkim innym. Zadrżał. Tanngnjóstr otarł się o niego.
Matt skinął.
- Nie czas na to, wiem. Moim zadaniem jest upewnić się, że to jeden z koszmarów, który nigdy się nie spełni. Ruszajmy się...
Tanngrisnir podskoczył, jego złote kopyta muskały powietrze. Potem upadł. Dokładnie u stóp Matta. Upadł ze strzałą w gardle.
- Nie! - Matt opadł obok kozy.
Tanngnjóstr przeskoczył nad nim z dzikim beczeniem, Matt podniósł wzrok i zobaczył kozła atakującego...
Atakującego draugra. Jeden był uzbrojony w łuk, wycelował płonącą strzałę w kozła. Matt krzyknął:
- Nie! Oni są ze mną!
I kiedy wypowiedział te słowa, zrozumiał ich bezsensowność. Oczywiście kozy były przy nim. Draugr musiał wiedzieć, że Tanngrisnir i Tanngnjóstr to straszne bestie.
Matt rzucił Mjölnir. Uderzył w draugra i powalił go, kości się roztrzaskały, ale było już za późno. Strzała trafiła Tanngnjóstra w gardło. Kozioł runął. Matt podbiegł do przodu, bezwiednie łapiąc Mjölnir. Pobiegł i ślizgnął się na kolana obok kozła, jego złote oczy były szeroko otwarte, podczas gdy krew tryskała z jego gardła.
Matt zanurzył ręce w długich futrach kóz.
- Jesteście nieśmiertelni - wyszeptał. - Powinniście wrócić.
CZYTASZ
Kroniki Blackwell tom 3 "Węże Thora" - nieoficjalne tłumaczenie
FantasyTrzynastoletni Matt, Laurie i Fen dali radę zrobić coś prawie niemożliwego - zebrali resztę potomków Nordyckich Bogów i podołali epickim wyzwaniom. Natomiast przed nimi jeszcze najtrudniejsze zadanie: walka z potworami, które mogą doprowadzić do wyb...