Dziadek był martwy.
M a r t w y.
Matt zerwał się na równe nogi. Ledwo zobaczył smoka przez deszcz i swoją wściekłość. Podbiegł do niego rzucając Mjölnir i wypuszczając w powietrze swoją moc Młota, ale spudłował, Mjölnir leciał dziko, Młot syczał. Nawet deszcz zdawał się zwalniać i wpadać w drgawki, wyglądało to tak, jakby Matt jechał na emocjonalnym roller coasterze z mieszanką furii, żalu, strachu i zmieszania.
Ogarnęła go świeża porcja gniewu i znów rzucił Mjölnir. Smok z łatwością zrobił unik i podleciał do niego, zmuszając go do ukrycia się za kamieniem, gdy wystrzelił ogień. Płomienie buchnęły, ale jakby wolniej, jednak iskry opryskiały twarz i dłonie Matta.
Mjölnir wrócił, Matt przygotował się, by rzucić go ponownie. Potem zamarł. Usłyszał słowa Hildr - wraz z gniewem pojawia się wściekłość, a z wściekłością pojawia się słabość - odtworzył kilka swoich ostatnich ruchów. Błędnych i ślepych.
Ona ma rację. Mogę czuć się lepiej, rzucając ten młot w mordercę mojego dziadka, ale co ja przez to zyskuję poza przemęczaniem się? I dawaniem smokowi czasu na zregenerowanie sił?
Co jeszcze powiedziała?
Najlepszy wojownik jest oddany i pełen pasji, ale bezmyślny. Nie chodzi o zemstę ani zwycięstwo. Chodzi o honor.
H o n o r. Fajne słowo. Ale czy naprawdę chodziło o honor? Nie. Walka o honor była walką w obronie jakiegoś mglistego ideału. Tutaj stawka nie była wcale mglista. Matt przypomniał sobie koszmar, który wywołała u niego mara i zadrżał, jakby znowu pozostawiono go na lodowatym pustkowiu. Przypomniał sobie przepaść, głosy i krzyki ludzi uwięzionych w lodzie, którzy wpadali do Hel, a to wszystko dlatego, że nie udało mu się obronić honoru.
H o n o r był dobrym słowem, ale to była walka o życie. Jeśli przegra... ? Spojrzał na gwiazdy, na Rydwan Thora, tak, ale głównie na gwiazdy, miliardy gwiazd, miliardy ludzkich istnień.
Matt podniósł Mjölnir. Ponownie spojrzał w niebo, skupił się, bezmyślnie, jak to powiedziała Hildr. Proste i czyste skupienie. Musiał wiedzieć, czego chce, a potem to zrobić.
Wiatr wzmógł się i być może to dlatego, że smok machał skrzydłami, ale Matt w to nie wierzył. Nie mogło tak być. Raz w życiu nie wątpił i nie potępiał swoich zdolności i mocy. Ten wiatr był jego. On go kontrolował. On go s t w o r z y ł.
Pryskający deszcz zaczął padać prosto i prawdziwie. Potem zawiał wiatr i dodał do ulewy grad, Matt pomyślał o tym wcześniej, kiedy smocze bicie skrzydeł spowodowało burzę śnieżną, właśnie teraz o to prosił. Nie, on tego z a ż ą d a ł.
I spadł. Z początku powolny, gęsty deszcz, przez który Matt przesiąkł go do suchej nitki. Potem ulewa się wzmocniła, uniósł tarczę nad głowę, gdy oddalał się od swojej kryjówki. Grad tłukł jak piłki golfowe, uderzając o drewnianą tarczę, wydając ogłuszające dźwięki, ale Matt szedł dalej. Szedł prosto w środek otwartego terenu. Smok przeleciał nad nim. Nie słyszał tego, ale jego kształt rzucał cień, blokując to, co stwarzała burza.
Potem zobaczył bestię, która pikowała prosto na niego z wyciągniętymi pazurami. Odskoczył na bok i rzucił Mjölnir. Uderzył w jedną z otwartych ran na piersi smoka, który wydał z siebie ryk, rozbrzmiewający ponad uderzającym gradem.
Matt złapał młot. Bestia znów pikowała. Matt odwrócił się - i poślizgnął na pokrytej śniegiem ziemi. Jedna stopa z lewej, druga z prawej, zaczął się ślizgać. Smok wydał przejmujący okrzyk triumfu. Gigantyczne pazury owinęły się wokół Matta. Tarcza wyleciała mu z rąk. Walczył szaleńczo, wymachując młotem, ale pazury się zakleszczyły i smok uniósł go w powietrze.
CZYTASZ
Kroniki Blackwell tom 3 "Węże Thora" - nieoficjalne tłumaczenie
FantasíaTrzynastoletni Matt, Laurie i Fen dali radę zrobić coś prawie niemożliwego - zebrali resztę potomków Nordyckich Bogów i podołali epickim wyzwaniom. Natomiast przed nimi jeszcze najtrudniejsze zadanie: walka z potworami, które mogą doprowadzić do wyb...