Rozdział 11 (Laurie) „Prezent dla ciotki Helen"

232 10 4
                                    

Walka z olbrzymią wieżą ognia - pomyślała Laurie, próbując nie spanikować dlatego, że stanęła przed kolejnym niemożliwym do wykonania zadaniem. Jaaaasne, nic wielkiego.

Nie ma sposobu na walkę z ogniem, kiedy jest się normalną, ludzką dziewczyną. Właściwie Laurie nie była pewna, czy znalazłby sposób, gdyby nawet była wilkiem, jak Fen, lub też miała magiczny młot jak Matt. Dzieci nie powinny walczyć z mitycznymi potworami. To było zbyt duże zadanie, zbyt okropne... to wszystko o czym myślała. Jednak nic nie zmieniało faktu, że musiała walczyć .

Razem z Baldwinem szli przez ciemne ulice Mitchell w stronę, gdzie prawdopodobnie był Jotunn. Jeszcze go nie widzieli, ale usłyszeli ryk, więc wiedzieli, że zmierzają w dobrym kierunku.

Mimo walki z chodzącą wieżą ognia nagle dotknął ją lodowaty podmuch zimnego powietrza. Laurie zadrżała. Ostatnią rzeczą, jakiej chciała było uporanie się z płonącym Jotunnem i czymś lodowym w dodatku. Ta cała "walka niemożliwa" z potworami  n i e  była taka jak szkolne lekcje.

- Jak gigantyczna, płonąca rzecz może się ukrywać? - wyszeptał Baldwin, odciągnąć jej uwagę od innych możliwych potworów.

- Nie wiem.

- Może umie włączyć i wyłączyć płomień jak żarówkę - zamyślił się Baldwin.

Wbrew swojej woli Laurie parsknęła śmiechem. Bez względu na to, jak wyglądały aktualne wydarzenia, Baldwin nie myślał o zagładzie. Ona, z kolei, miała wrażenie, że kłopoty są tuż za rogiem.

I w pewnym sensie miała rację. Skręciła w lewo przed następnym budynkiem i ukryła się w cieniu, bo zobaczyła trzy wilki. Oczywiście istniała  n i e w i e l k a  szansa, że ​​były prawdziwymi zwierzętami, ale była prawie pewna, że ​​są jak reszta wilków z którymi spotkała się w ciągu ostatnich kilku tygodni: jej krewni, którzy zmieniali kształt i byli wystarczająco głupi, aby chcieć końca tego świata.

Zanim zdążyła wymyślić, co ma zrobić, czyjaś ręka zacisnęła się na jej ramieniu i szarpnęła w tył.

- Eeeej!

- Ćśśś!

Ta sama ręka potem zakryła jej usta, powstrzymując przed powiedzeniem czegokolwiek, aby nie zwracać uwagi wilków.

Przez krótką chwilę miała nadzieję, że to Fen. To było możliwe. Były wilki; Matt powiedział, że Fen trzyma teraz z wilkami. Może przyszedł im pomóc, i to właśnie był z Najeźdźcami.

Straciła nadzieję, kiedy usłyszała głos Owena:

- Mamy wystarczająco dużo kłopotów.

Baldwin stał obok niej. Wskazał ciemność, przez którą przebijał się świecący kształt. 

- T o  jest nasz obecny problem.

Wilki stały spokojnie, podczas gdy Jotunn szedł przez ciemność niczym żywa pochodnia. 

- Moglibyśmy spróbować skierować go w stronę jeziora Mitchell - zasugerowała Laurie. 

- Niby tak, ale... będzie boleć, jeśli nas złapie - Baldwin zmarszczył brwi.

To nie był zbyt dobry plan, ale nie była pewna, co jeszcze można zrobić. Spojrzała na swój łuk. Kilka niewidzialnych strzał nie wyglądało jak broń ognioodporna. Nie była nawet pewna, czy we wnętrzu Jotunna jest coś solidnego. Raczej  powinien być. Każda żywa istota powinna być solidna, prawda?  Wydawało się to podstawowym faktem z dziedziny nauki, ale nie była pewna, czy ​​jest to dziedzina nauki, nawet w Blackwell nie uczono o potworach na biologii. 

Kroniki Blackwell tom 3 "Węże Thora" - nieoficjalne tłumaczenieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz