Wstałam o świcie, chłopaki spali. Ubrałam się w czarne spodnie, granatową bluzkę i kurtkę. Otwierając drzwi, letni wiatr musnął moja skórę. Rozejrzałam się dookoła, wokół mnie było wiele drzew. Kiedyś byłyby to po prostu drzewa, nic niezwykłego, ale w tej chwili widziałam w nich wolność... ptaki śpiewały poranną melodie w rytm powiewających liści. Bez chwili namysłu rzuciłam się biegiem w głąb lasu. Biegłam tak długo, aż dotarłam na polanę, na której znajdowało się jezioro. Poranne słońce odbijało się od wody. Wyglądało to jakby małe bursztyny w niej lśniły. Zdjęłam buty i stanęłam na trawie pokrytej poranną rosą. Zaczęłam podążać w stronę błyszczącego jeziora. W samej bieliźnie wskoczyłam do zimnej wody. Płynęłam bez chwili wytchnienia, tak długo jak potrafiłam. Gdy zabrakło mi sił, zatrzymałam się i rozejrzałam dookoła, przepłynęła niecałe pół jeziora. Położyłam się na wodzie, zamknęłam oczy i dryfowałam, nie bałam się. Wiedziałam, że delikatne fale poniosą mnie gdzieś.
Czasami myśli o Korellim nie dają mi spokoju, mimo tego, że nie czuję się już tak źle jak na początku, nadal dręczą mnie koszmary z nim. Czasami boje się zamykać oczy, bo wtedy widzę jego twarz. Wtedy wtulam się w poduszkę... i staram się nie myśleć.
- Chyba złapałem syrenę! - krzyknął ktoś, zdenerwowana zanurzyłam się do szyi w wodzie. Spojrzałam na łódź przede mną, siedział na niej starszy mężczyzna o siwej brodzie i okularach. - Nie bój się mnie - powiedział śmiejąc się - Nic ci nie zrobię. Zgubiłaś się? - zapytał, zdejmując okulary i przecierając oczy.
- Nie... po prostu chciałam popływać - odpowiedziałam, uśmiechając się. Byłam zawstydzona, głupio mi było przed tym miłym człowiekiem.
- Chodź - powiedział, wyciągając rękę w geście pomocy. - dam ci kurtkę, bo się przeziębisz.
Usiadłam wygodnie na małym rozkładanym krześle, starszy mężczyzna zarzucił na mnie skórzana kurtkę. W podzięce uśmiechnęłam się najmilej jak potrafiłam, nie wiem dlaczego, ale zaufałam mu. W jego oczach nie było złości, smutku... było w nich szczęście, jak uśmiechał się do mnie, to jego oczy śmiały się razem z nim. Był szczery. Znałam go pare minut, a tak wiele zdążyłam zauważyć.
- Jak masz na imię syrenko? - spytał, podając mi kubek z jakimś naparem.
- Lili, a pan?
- Nazywam się Leonard Minrris, możesz mówić mi Leo. Jestem rybakiem. Jak dopłyniemy do brzegu poznasz mają kochaną wnuczkę Sofi i żonę Rozalie. Zjemy razem obiad, moja ukochana, miała ugotować swoje popisowe danie.
Uśmiechnęłam się, nie wiedziałam co powiedzieć. Wiem, że powinnam wrócić do Rona i Nicka, ale chciałam bardzo zostać. Pragnęłam poczuć ciepło domu, chociaż na chwile. Może nie będę mi mieli tego za złe.
Gdy dopłynęliśmy do brzegu, zobaczyłam mała drewniana chatkę niedaleko jeziora. Z komina ulatniał się szary dym, a w nasza stronę biegła mała złotowłosa dziewczynka.
- Dziadziu! Dziadziu! - krzyczała gdy wychodziliśmy z łodzi. Malutka dziewczynka wtuliła się w mężczyznę. Spojrzała na mnie dużymi, niebieskimi oczami. - Dziadziu? A co to za pani? - spytała cicho. - Leo postawił dziewczynkę na ziemi i oboje patrzyli na mnie.
- To jest Lili. Zje dzisiaj z nami obiad. Biegnij powiedzieć babci żeby naszykowała jeszcze jedno nakrycie.
- Dobrze dziadziu! - Wnuczka Leo ruszyła wesołym krokiem do domu. Dom w środku był piękny, jedno wielkie bujane krzesło, wykonane z ciemnego drewna z wyrytym jeleniem na oparciu. Drugie mniejsze, wykonane z jaśniejszego drewna, na którym były wyryte róże od góry do dołu i ostatnie najmniejsze, z wyrytym słowikiem i siedzeniem obitym wełna. Wszystkie trzy krzesła stały przy równie pięknym kominku. Koło okna stał niewielki stół z sześcioma krzesłami. Na każdym z nich było wyryte jakieś zwierze. Na pierwszym niedźwiedź, na drugim wilk, na trzecim sarna, na czwartym jeleń, na piątym sowa i na szóstym, wyższym królik. W wejściu przytuliła mnie starsza kobieta. Była trochę niższa ode mnie, miała siwe włosy związane w koka, pachniała korzennymi ciasteczkami i miała niesamowicie ciepły wyraz twarzy.
- Witam, nazywam się Rose. A Ty dziecinko? - powiedziała, odsuwając się.
- Nazywam się Lili. - odpowiedziałam, spojrzałam na siebie i uświadomiłam sobie, że nadal stoję tylko w kurtce Leo. Zrobiło mi się głupio.
- Kochanie - starszy pan powiesił kurtkę na wieszak i pocałował Rose w policzek. - proszę, daj Lili jakieś ubranie po Marii. Biedna poszła popływać w samej bieliźnie, dobrze, że bidulkę zobaczyłem, bo by zamarzła. - zaśmiał się. Kobieta żartobliwe klepnęła męża w ramie i zachichotała.
- Oczywiście, że dam ci jakieś ubranie, chodź za mną kochanie. - Rose złapała mnie za rękę i zaprowadziła do pokoju na pietrze. Było w nim dwuosobowe łóżko, wielka szafa, dwie szafki nocne i lampki. Na podłodze był brązowy puchowy dywan. Kobieta otworzyła szafę i wyciągnęła piękna oliwkową sukienkę. - ta powinna być dobra. Idź tam - wskazała palcem na białe drzwi. - tam możesz się przebrać, ja tu poczekam na ciebie. - uśmiechnęła się i usiadła na łóżku.
Poszłam we wskazane miejsce, przebrałam się szybko i wyszłam. Rose gdy tylko mnie zobaczyła, podniosła się i złapała rękami za serce.
- Pięknie wyglądasz. - powiedziała uśmiechając się. - Chodźmy na dół. Pomożesz mi nakryć do stołu? - spytała otwierając drzwi.
- Oczywiście - odpowiedziałam chowając kosmyk włosów za ucho.Gdy podałyśmy do stołu, zajęliśmy miejsce. Ja siedziałam na krześle z sarna, Sofi na króliczku, Rose na sowie, a Leo na niedźwiedziu. Dawno nie widziałam tak pięknie ustrojonego stołu z jedzeniem... w sumie to nigdy nie widziałam. Na talerzu był soczysty kawałek dziczyzny polany sosem, smażone ziemniaki i surówka. Po zjedzeniu całego talerza, Rose podała jeszcze ciepłe ciasto z jabłkami i babeczki. Mimo tego ze byłam pełna, nie potrafiłam odmówić takich pyszności. Ostatni raz kiedy pamietam, że jadłam coś tak pysznego, to wtedy kiedy żyła moja babcia. Miałam cztery lata jak umarła.
- Mam nadzieje, że smakowało kochanie. - powiedziała Rose.
- Było pyszne - odparłam z uśmiechem
- Lilcia! Lilcia! Pobawis się ze mną? - pytała Sofi.
- Narazie chodźmy do ogrodu na herbatę, potem jeżeli Lili będzie chciała pobawi się z tobą. Dobrze? - powiedziała Rose, wstając.
- Dobzie babuniu - odparła Sofi szczędząc się, potem podbiegła do babci i wtuliła się w nią. - Kocham Cie babuniu. - powiedziała najsłodsza dziewczynka jaką spotkałam.
Wyszłyśmy do ogrodu. Usiadłam z Rose w altance, otoczonej pnączami. Leo i Sofi sadzili kwiatki.
- Rose... mogę się spytać kim była Maria? - zapytałam kładąc szklankę z gorąca herbatą na szklanym stoliku. Rose usiadła koło mnie na ławce i westchnęła.
- Marii to była nasza córka. Dwa lata temu Marii i Alan wyruszyli do pracy w góry. Leon zaczął chorować, potrzebowaliśmy pieniędzy. W dniu, w którym wracali rozpętała się burza śnieżna... niestety, nie wydostali się z niej. Sofi miała wtedy dwa lata, ale pamięta rodziców. Dziwi mnie to, bo była naprawdę maleńka. - Rose spojrzała na mnie - przypominasz mi moja Marii... - nie wiedziałam co powinnam powiedzieć - też była taka piękna... - starsza kobieta spojrzała przed siebie - w każdym razie, Sofi została pod nasza opieką. Jest cudownym dzieckiem, pełnym dobroci, ciepła... chciałbym uchronić ją przed tym złym światem...Dopiłam herbatę i pobawiłam się z Sofi. Nadchodził wieczór i czas wracać do domu. Bałam się myśleć jak źli na mnie będą... ale warto było. Czułam się u Leo i Rose cudownie, najchętniej zostałabym to na zawsze. Podziękowałam im za pomoc i obiad, przytuliłam i poczułam takie ciepło od nich jak od mojej babci. Chyba pokochałam ich miłością jaka nie potrafiłam obdarzyć nikogo z mojej rodziny. Leo odwiózł mnie do domu i kazał mi obiecać ze jeszcze do nich przyjadę.
- Obiecuje Leo... - przytuliłam mężczyznę - dziękuje za ten cudowny dzień.
CZYTASZ
Lustrzane odbicie
Mystery / ThrillerLili jest młodą dziewczyną, bardzo samotną, rozżaloną i pełną nienawiści. Jednak pewnego dnia, po niemiłym incydencie postanawia zmienić swoje życie. Czy uda jej się? Czy komuś, kto twierdzi, że nie posiada dobrych uczuć uda się żyć normalnie? Czy j...