Codziennie bałam się... bałam się, że on po mnie przyjdzie. Żyłam w strachu. Nick chcąc przekierować moje myśli na naukę, pokazał mi nową broń. Dwa drewniane sztylety. Od miesiąca uczyłam nimi walczyć.
- Chcesz spróbować zawalczyć? - zapytał Nick
- Chce - odpowiedziałam bez chwili namysłu.
Ciężko było mi walczyć sztyletami, ponieważ to była broń przy której musisz być blisko wroga. Nick mówił, że gdy złapie kogoś i przyciągnę biczem, mogę wykończyć go sztyletami. Walka między mną, a moim nauczycielem trwała chwilę. Nie miałam z nim najmniejszych szans.*****Ron*****
Pojechałem do miasta rano, nie mogłem czekać. Dusiłem się z każdym dniem. Myśl o tym, że Korelli prawdopodobnie szuka Li nie dawało mi spokoju. Zawsze dostaje to czego chce, wiem, że nie zrezygnuje z niej.
Gdy byłem już koło miasta, serce podskoczyło mi do gardła. Podjechałem do znajomego kupca po najpotrzebniejsze rzeczy i kupiłem małej Tinie lalkę, którą jej ostatnim razem obiecałem. Zostawiłem konia w pobliskiej stajni i ruszyłem na spotkanie z informatorem.
- Wiesz coś? - spytałem wchodząc z Robettem w jedną z pustych uliczek.
- Wiesz co mi Korelli zrobi jak dowie się, że ci pomagam... - głos zaczął mu się łamać - on mnie zabije! Nie, to mało powiedziane... będzie mnie torturował i odcinał każda kończynę po kolei... potem dorwie moją rodzine...
- Robertto... - przerwałem mu - nie pozwolę na to, żeby ktoś skrzywdził ciebie lub twoją rodzine.
- Robię to tylko ze względu na naszą starą przyjaźń. - przetarł oczy i oparł się o kamienną ścianę. - Wiem, że Korelli szuka jakieś dziewczyny, która ostatnio została uprowadzona. Domyślałem się, że mówi o Lili. Był tak wściekły jak się dowiedział o porwaniu, że własnoręcznie zabił wszystkich ochroniarzy, którzy byli tej nocy w pracy... znaczy tych którzy przeżyli po waszym najeździe. Nie oszczędził też dwóch dziwek, które napatoczyły mu się na drogę... Korelli był przeraźliwie brutalny... - mężczyzna przełknął głośno ślinę, a w jego oczach było widać przerażenie. W takim stanie jeszcze nigdy go nie widziałem...
Położyłem Roberttowi dłoń na ramieniu i spojrzałem w jego przerażone oczy.
- Obiecuję nic nie wyjdzie po za nas. Dziękuje... - wręczyłem mu mały woreczek z brzęczącymi monetami
- Nie Ron... ja nie mogę...
- Możesz i musisz... - wiedziałem, że pieniądze są mu potrzebne. - masz na utrzymaniu całą rodzine, pomagasz mi, narażasz się... przyjmij to jako oznakę wdzięczności... - Robertto przytulił mnie mocno.
- Dziękuje Ron... Jeszcze jedno, w stajni jest czarny, wielki koń... to koń Lili. Jeżeli chcesz go odzyskać, dzisiaj o osiemnastej zmieniają się ochroniarze i stajenni. Masz dosłownie pare minut aby wyciągnąć stamtąd to biedne zwierze. Powodzenia...
Podarowałem przyjacielowi lalkę dla jego małej córeczki i ruszyłem w stronę najbliższej karczmy, o tak wczesnej godzinie nikogo nie będzie. Ludzie zbierają się dopiero nocami. Do osiemnastej musiałem coś ze sobą zrobić, a włóczenie się po mieście nie byłoby dobrym pomysłem. Korelli mnie zna i wie, że to ja wykradłem Lili od niego.Usiadłem w karczmie, która świeciła pustkami. Miałem nadzieje, że nie napotkam tam nikogo z burdelu.
- Co dla przystojniaka? - spytała kelnerka.
- Mogłaby pani coś polecić? - zapytałem
- Jasne, dzisiaj mamy stek z ziemniakami i sos kurkowy. Może być? - zapytała nachylając się nade mną.
- W takim razie niech będzie... i kufel piwa.
- Już się robi kochaniutki.
Po paru minutach miałem już zamówienie na stole. Zabrałem się za jedzenie, nagle ktoś wszedł do karczmy w hukiem. Spojrzałem na drzwi, trzech mężczyzn skierowało na mnie nie przyjemne spojrzenie. Najwyższy z nich podszedł do mnie, a pozostała dwójka chodziła na około pustych stolików. Mężczyzna za ladą wraz z kelnerką wyszli na zaplecze gdy tylko zobaczyli ich w drzwiach. Atmosfera zrobiła się gęsta.
- Co tu robisz? - spytał zachrypniętym głosem.
- Kim ty jesteś? Znamy się? - spojrzałem na mężczyznę, a on zdjął kapelusz i patrzył na mnie ze zdziwieniem.
- Naprawdę jesteś aż tak głupi? Po co się tu pokazujesz?! - walnął pięścią w stół.
Podniosłem się, mężczyzna był niższy ode mnie o pół głowy. Miał wiele blizn na twarzy, jego spojrzenie było puste. Zrobiło mi się go żal. Gdyby mnie zaatakowali bez problemu by mnie pokonali, było ich trzech, a ja tylko jeden. Pytanie czy powinno być mi żal kogoś kto prawdopodobnie za chwile mnie zaatakuje? Mężczyzna przeszedł na około stołu nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Korelli ucieszyłby się gdyby mógł się z tobą spotkać, Ron. - powiedział wlepiając we mnie swoje puste spojrzenie.
- Skąd wiesz jak mam na imię?
- Wiele o tobie wiem. Korelli wyznaczył niezłą sumę za twoją głowę... - atmosfera robiła się bardziej ciężka - jesteśmy zabójcami... dla nas liczy się tylko kasa. - oczy mu zabłysły. Po chwili zorientowałem się, że mam nóż przy szyi. - spokojnie, kolego. Bardziej niż kocham forsę, nienawidzę tego skurwiela Korelliego. Usiądźmy - powiedział zajmując miejsc na przeciwko. Stałem oszołomiony, nie miałem pojęcia co się właśnie stało.
- Cztery Piwa! - krzyknął mężczyzna, a ja zająłem miejsce na przeciwko niego - Nazywam się Berttram, a tych dwóch za mną, to Tom i Win, młodsi bracia.Kelnerka z przerażeniem w oczach przyniosła piwa i uciekła, a towarzysze mężczyzny przysiedli się do nas.
- Czego ode mnie chcecie? - zapytałem po chwili milczenia. Najstarszy z braci wziął dużego łyka piwa, odetchnął i powiedział:
- Nie przyszliśmy tu po twoją głowę, a raczej po to aby Cie ostrzec. Jeżeli my wiemy o tym, że jesteś w mieście, psy Korelliego też... nie masz dużo czasu zanim cię znajdą...
Do karczmy weszło około dziesięciu mężczyzn. Berttram powoli odwrócił głowę w ich stronę i spojrzał na braci, którzy naszykowali ręce na broni.
- Ron, masz jakaś broń przy sobie? - szepnął.
Miałem dwa sztylety przypięte do paska przy spodniach. Położyłem na nie ręce i kiwnąłem głową do Berttrama. Byłem gotowy do obrony. Grupka mężczyzn szybkim krokiem ruszyła w naszą stronę. Podnieśliśmy się z krzeseł. Brat Berttrama, Win zaczął strzelać, a mężczyźni po kolei padali, jeden po drugim. Najstarszy z braci, wziął kufel w rękę i wypił na raz wszystko co w nim było.
- No to czas się zabawić! - krzyknął i pewnym krokiem ruszył w stronę grupki mężczyzn, która zmalała o przynajmniej trzech towarzyszy. Berttram zwinnym ruchem wyjął swój średniej wielkości młot i zaczął wymachiwać nim na boki, jakby w ogóle nie ważył.
- Psie! - krzyknął zabijając ostatniego zaledwie metr od stolika. Jego krew rozbłysła się wszędzie dookoła nas.
Byłem w szoku jak jeden człowiek może poradzić sobie na grupę doświadczonych zabijaków. Po skończonej bójce, Berttram jakby nigdy nic usiadł na krześle brudnym od krwi i zawołał kelnerkę. Kobieta rozejrzała się dookoła, na pewno słyszała strzały i krzyki na zapleczu.
- Masz - najstarszy z braci wręczył jej mały woreczek z pieniędzmi - sprzątnij to i daj nam jeszcze jedno piwo. Tyle monet powinno zamknąć tą śliczna buźkę tak? - kelnerka w odpowiedzi kiwnęła głową.
Po chwili piwa były już na stoliku, a kobieta zamknęła drzwi karczmy na zasuwę i wzięła się za sprzątnie ciał wraz z barmanem.
- Na czym to ja skończyłem...? A tak! Na tym, że psy Korelliego wiedzą o tym, że jesteś w mieście. Jak widziałeś mówię prawdę...
- Dlaczego mi pomagacie? - przerwałem.
- Dobre pytanie... pomagamy ci ponieważ chce dokopać Korelliemu.Wiem o tym, że zależy mu na twojej przyjaciółeczce... i o tym że chcesz ukraść konia z jego stajni, pomożemy ci...
- Co chcesz w zamian? - ponownie przerwałem
- Nic wielkiego, przyjmij naszą pomoc jako przyjacielski gest. - Berttram uśmiechnął się od ucha do ucha - W tej chwili zależy mi na śmierci tego skurwiela, Korelliego. Nie chce od ciebie wiele... wiem, że masz kontakt z chłopakiem w kapturze, to jeden z najlepszych zabójców jakich poznałem... Oczekuję, że w przyszłości ty i on pomożecie mi się zemścić...
- Mogę wiedzieć czemu go tak bardzo nienawidzisz? - cala trójka spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem. Oczy Berttrama błysnęły ze złości, a w oczach młodszych braci zobaczyłem strach.
- Około pięć lat temu mieszkałem na obrzeżach wioski z córką i żona. Pewnego popołudnia postanowiłem pójść pozbierać jagody do lasu, chciałem zrobić dla mojej córki farby... Po co kurwa poszedłem do tego lasu... Nigdy sobie tego nie wybaczę. - po paru sekundach wrócił do opowiadania - W tym czasie żona wraz z 10-letnią Penny plewiły ogródek przed domem... gdy wróciłem żadnej nie było. Wziąłem konia i ruszyłem w stronę miasta, trop doprowadził mnie do burdelu. Wszedłem tam, chciałem je wyciągnąć. Byłem zbyt słaby, Korelli na moich oczach poderżnął gardło Penny, a moją żonę gwałcił, aż umarła. Kazał mi na to wszystko patrzeć, po czym wyrzucił mnie i powiedział, że nie jestem wart nawet tego aby marnować na mnie kule. Wypuszczając mnie zrobił największy błąd w życiu. - mężczyzna podniósł się do góry, z głowa spuszczona w dół. Na drewniany stół skapywały łzy. - Zemszczę się na nim... Będę bardziej okrutny niż on kiedykolwiek! - krzyknąłBerttram wraz z braćmi pomogli mi wyciągnąć konia Lili z zagrody i wyjechać boczną drogą z miasta. Do domu dotarłem późno. Bałem się tego jak Li zareaguje na prawdę... o tym, że ten skurwiela jej szuka.
CZYTASZ
Lustrzane odbicie
Gizem / GerilimLili jest młodą dziewczyną, bardzo samotną, rozżaloną i pełną nienawiści. Jednak pewnego dnia, po niemiłym incydencie postanawia zmienić swoje życie. Czy uda jej się? Czy komuś, kto twierdzi, że nie posiada dobrych uczuć uda się żyć normalnie? Czy j...