23.

17 3 2
                                    

Codziennie bałam się... bałam się, że on po mnie przyjdzie. Żyłam w strachu. Nick chcąc przekierować moje myśli na naukę, pokazał mi nową broń. Dwa drewniane sztylety. Od miesiąca uczyłam nimi walczyć.
- Chcesz spróbować zawalczyć? - zapytał Nick
- Chce - odpowiedziałam bez chwili namysłu.
Ciężko było mi walczyć sztyletami, ponieważ to była broń przy której musisz być blisko wroga. Nick mówił, że gdy złapie kogoś i przyciągnę biczem, mogę wykończyć go sztyletami. Walka między mną, a moim nauczycielem trwała chwilę. Nie miałam z nim najmniejszych szans.

*****Ron*****
Pojechałem do miasta rano, nie mogłem czekać. Dusiłem się z każdym dniem. Myśl o tym, że Korelli prawdopodobnie szuka Li nie dawało mi spokoju. Zawsze dostaje to czego chce, wiem, że nie zrezygnuje z niej.
Gdy byłem już koło miasta, serce podskoczyło mi do gardła. Podjechałem do znajomego kupca po najpotrzebniejsze rzeczy i kupiłem małej Tinie lalkę, którą jej ostatnim razem obiecałem. Zostawiłem konia w pobliskiej stajni i ruszyłem na spotkanie z informatorem.
- Wiesz coś? - spytałem wchodząc z Robettem w jedną z pustych uliczek.
- Wiesz co mi Korelli zrobi jak dowie się, że ci pomagam... - głos zaczął mu się łamać - on mnie zabije! Nie, to mało powiedziane... będzie mnie torturował i odcinał każda kończynę po kolei... potem dorwie moją rodzine...
- Robertto... - przerwałem mu - nie pozwolę na to, żeby ktoś skrzywdził ciebie lub twoją rodzine.
- Robię to tylko ze względu na naszą starą przyjaźń. - przetarł oczy i oparł się o kamienną ścianę. - Wiem, że Korelli szuka jakieś dziewczyny, która ostatnio została uprowadzona. Domyślałem się, że mówi o Lili. Był tak wściekły jak się dowiedział o porwaniu, że własnoręcznie zabił wszystkich ochroniarzy, którzy byli tej nocy w pracy... znaczy tych którzy przeżyli po waszym najeździe. Nie oszczędził też dwóch dziwek, które napatoczyły mu się na drogę... Korelli był przeraźliwie brutalny... - mężczyzna przełknął głośno ślinę, a w jego oczach było widać przerażenie. W takim stanie jeszcze nigdy go nie widziałem...
Położyłem Roberttowi dłoń na ramieniu i spojrzałem w jego przerażone oczy.
- Obiecuję nic nie wyjdzie po za nas. Dziękuje... - wręczyłem mu mały woreczek z brzęczącymi monetami
- Nie Ron... ja nie mogę...
- Możesz i musisz... - wiedziałem, że pieniądze są mu potrzebne. - masz na utrzymaniu całą rodzine, pomagasz mi, narażasz się... przyjmij to jako oznakę wdzięczności... - Robertto przytulił mnie mocno.
- Dziękuje Ron... Jeszcze jedno, w stajni jest czarny, wielki koń... to koń Lili. Jeżeli chcesz go odzyskać, dzisiaj o osiemnastej zmieniają się ochroniarze i stajenni. Masz dosłownie pare minut aby wyciągnąć stamtąd to biedne zwierze. Powodzenia...
Podarowałem przyjacielowi lalkę dla jego małej córeczki i ruszyłem w stronę najbliższej karczmy, o tak wczesnej godzinie nikogo nie będzie. Ludzie zbierają się dopiero nocami. Do osiemnastej musiałem coś ze sobą zrobić, a włóczenie się po mieście nie byłoby dobrym pomysłem. Korelli mnie zna i wie, że to ja wykradłem Lili od niego.

Usiadłem w karczmie, która świeciła pustkami. Miałem nadzieje, że nie napotkam tam nikogo z burdelu.
- Co dla przystojniaka? - spytała kelnerka.
- Mogłaby pani coś polecić? - zapytałem
- Jasne, dzisiaj mamy stek z ziemniakami i sos kurkowy. Może być? - zapytała nachylając się nade mną.
- W takim razie niech będzie... i kufel piwa.
- Już się robi kochaniutki.
Po paru minutach miałem już zamówienie na stole. Zabrałem się za jedzenie, nagle ktoś wszedł do karczmy w hukiem. Spojrzałem na drzwi, trzech mężczyzn skierowało na mnie nie przyjemne spojrzenie. Najwyższy z nich podszedł do mnie, a pozostała dwójka chodziła na około pustych stolików. Mężczyzna za ladą wraz z kelnerką wyszli na zaplecze gdy tylko zobaczyli ich w drzwiach. Atmosfera zrobiła się gęsta.
- Co tu robisz? - spytał zachrypniętym głosem.
- Kim ty jesteś? Znamy się? - spojrzałem na mężczyznę, a on zdjął kapelusz i patrzył na mnie ze zdziwieniem.
- Naprawdę jesteś aż tak głupi? Po co się tu pokazujesz?! - walnął pięścią w stół.
Podniosłem się, mężczyzna był niższy ode mnie o pół głowy. Miał wiele blizn na twarzy, jego spojrzenie było puste. Zrobiło mi się go żal. Gdyby mnie zaatakowali bez problemu by mnie pokonali, było ich trzech, a ja tylko jeden. Pytanie czy powinno być mi żal kogoś kto prawdopodobnie za chwile mnie zaatakuje? Mężczyzna przeszedł na około stołu nie spuszczając ze mnie wzroku.
- Korelli ucieszyłby się gdyby mógł się z tobą spotkać, Ron. - powiedział wlepiając we mnie swoje puste spojrzenie.
- Skąd wiesz jak mam na imię?
- Wiele o tobie wiem. Korelli wyznaczył niezłą sumę za twoją głowę... - atmosfera robiła się bardziej ciężka - jesteśmy zabójcami... dla nas liczy się tylko kasa. - oczy mu zabłysły. Po chwili zorientowałem się, że mam nóż przy szyi. - spokojnie, kolego. Bardziej niż kocham forsę, nienawidzę tego skurwiela Korelliego. Usiądźmy - powiedział zajmując miejsc na przeciwko. Stałem oszołomiony, nie miałem pojęcia co się właśnie stało.
- Cztery Piwa! - krzyknął mężczyzna, a ja zająłem miejsce na przeciwko niego - Nazywam się Berttram, a tych dwóch za mną, to Tom i Win, młodsi bracia.

Kelnerka z przerażeniem w oczach przyniosła piwa i uciekła, a towarzysze mężczyzny przysiedli się do nas.
- Czego ode mnie chcecie? - zapytałem po chwili milczenia. Najstarszy z braci wziął dużego łyka piwa, odetchnął i powiedział:
- Nie przyszliśmy tu po twoją głowę, a raczej po to aby Cie ostrzec. Jeżeli my wiemy o tym, że jesteś w mieście, psy Korelliego też... nie masz dużo czasu zanim cię znajdą...
Do karczmy weszło około dziesięciu  mężczyzn. Berttram powoli odwrócił głowę w ich stronę i spojrzał na braci, którzy naszykowali ręce na broni.
- Ron, masz jakaś broń przy sobie? - szepnął.
Miałem dwa sztylety przypięte do paska przy spodniach. Położyłem na nie ręce i kiwnąłem głową do Berttrama. Byłem gotowy do obrony. Grupka mężczyzn szybkim krokiem ruszyła w naszą stronę. Podnieśliśmy się z krzeseł. Brat Berttrama, Win zaczął strzelać, a mężczyźni po kolei padali, jeden po drugim. Najstarszy z braci, wziął kufel w rękę i wypił na raz wszystko co w nim było.
- No to czas się zabawić! - krzyknął i pewnym krokiem ruszył w stronę grupki mężczyzn, która zmalała o przynajmniej trzech towarzyszy. Berttram zwinnym ruchem wyjął swój średniej wielkości młot i zaczął wymachiwać nim na boki, jakby w ogóle nie ważył.
- Psie! - krzyknął zabijając ostatniego zaledwie metr od stolika. Jego krew rozbłysła się wszędzie dookoła nas.
Byłem w szoku jak jeden człowiek może poradzić sobie na grupę doświadczonych zabijaków. Po skończonej bójce, Berttram jakby nigdy nic usiadł na krześle brudnym od krwi i zawołał kelnerkę. Kobieta rozejrzała się dookoła, na pewno słyszała strzały i krzyki na zapleczu.
- Masz - najstarszy z braci wręczył jej mały woreczek z pieniędzmi - sprzątnij to i daj nam jeszcze jedno piwo. Tyle monet powinno zamknąć tą śliczna buźkę tak? - kelnerka w odpowiedzi kiwnęła głową.
Po chwili piwa były już na stoliku, a kobieta zamknęła drzwi karczmy na zasuwę i wzięła się za sprzątnie ciał wraz z barmanem.
- Na czym to ja skończyłem...? A tak! Na tym, że psy Korelliego wiedzą o tym, że jesteś w mieście. Jak widziałeś mówię prawdę...
- Dlaczego mi pomagacie? - przerwałem.
- Dobre pytanie... pomagamy ci ponieważ chce dokopać Korelliemu.Wiem o tym, że zależy mu na twojej przyjaciółeczce... i o tym że chcesz ukraść konia z jego stajni, pomożemy ci...
- Co chcesz w zamian? - ponownie przerwałem
- Nic wielkiego, przyjmij naszą pomoc jako przyjacielski gest. - Berttram uśmiechnął się od ucha do ucha - W tej chwili zależy mi na śmierci tego skurwiela, Korelliego. Nie chce od ciebie wiele... wiem, że masz kontakt z chłopakiem w kapturze, to jeden z najlepszych zabójców jakich poznałem... Oczekuję, że w przyszłości ty i on pomożecie mi się zemścić...
- Mogę wiedzieć czemu go tak bardzo nienawidzisz? - cala trójka spojrzała na mnie dziwnym wzrokiem. Oczy Berttrama błysnęły ze złości, a w oczach młodszych braci zobaczyłem strach.
- Około pięć lat temu mieszkałem na obrzeżach wioski z córką i żona. Pewnego popołudnia postanowiłem pójść pozbierać jagody do lasu, chciałem zrobić dla mojej córki farby... Po co kurwa poszedłem do tego lasu... Nigdy sobie tego nie wybaczę. - po paru sekundach wrócił do opowiadania - W tym czasie żona wraz z 10-letnią Penny plewiły ogródek przed domem... gdy wróciłem żadnej nie było. Wziąłem konia i ruszyłem w stronę miasta, trop doprowadził mnie do burdelu. Wszedłem tam, chciałem je wyciągnąć. Byłem zbyt słaby, Korelli na moich oczach poderżnął gardło Penny, a moją żonę gwałcił, aż umarła. Kazał mi na to wszystko patrzeć, po czym wyrzucił mnie i powiedział, że nie jestem wart nawet tego aby marnować na mnie kule. Wypuszczając mnie zrobił największy błąd w życiu. - mężczyzna podniósł się do góry, z głowa spuszczona w dół. Na drewniany stół skapywały łzy. - Zemszczę się na nim... Będę bardziej okrutny niż on kiedykolwiek! - krzyknął

Berttram wraz z braćmi pomogli mi wyciągnąć konia Lili z zagrody i wyjechać boczną drogą z miasta. Do domu dotarłem późno. Bałem się tego jak Li zareaguje na prawdę... o tym, że ten skurwiela jej szuka.

Lustrzane odbicieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz