13.

32 7 3
                                    

Minął kolejny rok, Korelli codziennie uświadamiał mnie, jak bardzo nic nie znaczę, jak bardzo jestem nikim. Ostatni skrawek mojej duszy i płomyk nadziei, umarł wraz z Samarą i Hini. Nienawidziłam się jeszcze bardziej niż wcześniej, jedyne osoby, które chciały mi pomóc umarły przeze mnie. Samara... była dobrą kobietą, a Hini była tak młoda, miała całe życie przed sobą, a teraz obie leżą, zakopane gdzieś na poboczach miasta. Nie zasługiwały na taki los. Na samą myśl o nich, łzy zaczęły płynąć z moich oczu, skapując na satynową pościel, zostawiajac małe mokre ślady.
- Rozbierz się. - powiedział Korelli zamykając drzwi. Posłusznie, beznamiętnie, zdjęłam koszule, i stanęłam naga przed nim. - Podoba mi się to co widzę. - podszedł do mnie i zaczął całować. Nawet nie drgnęłam, czułam obrzydzenie. Nie obchodziło mnie to co dzieje się z moim ciałem. Gdy już było po wszystkim, i znowu zostałam sama, wzięłam całą butelkę koniaku, usiadłam na parapecie i patrzyłam przez kraty na miasto tętniące życiem. Codziennie piłam od śmierci... lubiłam zatracać się w alkoholu. Nie czułam wtedy żalu, smutku... tylko tak, mogłam nie myśleć o tym, że to moja wina. Chwiejnym krokiem, podeszłam do łóżka. Pare łez spłynęło mi po policzku, a ja wtuliła się w poduszkę, i zamknęłam oczy. Chciałam umrzeć.

- Lili! Obudź się! - otworzyłam oczy, nade mną stał chłopak w kapturze.
- Co...? Co tu się dzieje? - moje pytanie, brzmiało bardziej jak bełkot.
- Wstawaj, nie ma czasu na wyjaśnienia! - krzyknął, a jego zielone oczy zabłysły.
Próbowałam się podnieść, ale wymagało to ode mnie zbyt dużo wysiłku. Chłopak, wziął mnie na ręce, wyniósł z budynku i włożył do starej karety przy której ktoś siedział. Miałam tak rozmazany obraz, że nie zdołałam rozpoznać tego człowieka. Po jakieś pół godziny, szybkiej jazdy w końcu stanęliśmy. Skuliłam się w kącie starej karety, bałam się. Dopiero teraz zaczęłam się bać, alkohol przestawał działać, a ja nie wiedziałam z kim ani gdzie jestem. Ktoś odsunął zasłonę, podszedł do mnie i pomógł wyjść. Stanęłam i spojrzałam na mężczyznę.
- Ron... - nie wierzyłam w to co widziałam - Ron?! - zaczęłam szlochać - To naprawdę ty?! - dotknęłam jego twarzy myślałam że mam zwidy. - To naprawdę ty! - przytuliłam go najmocniej jak potrafiłam, czy to sen? Jeśli tak niech się nigdy nie kończy!
Ktoś chrząknął z boku, odsunęłam się od przyjaciela i spojrzałam na zakapturzonego mężczyznę. Rozpoznałam w nim chłopaka z baru. Bez chwili namysłu podbiegłam do niego i przytuliłam.
- Dziękuje za ratunek, znowu. - szepnęłam mu do ucha. Łzy płynęły coraz szybciej, nie potrafiłam ich powstrzymać. Myślę, że to były pierwsze łzy radości w moim życiu.

Lustrzane odbicieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz