-Znamy się jakieś trzy godziny, to byłoby co najmniej dziwne.
***-Nino, dostałam wiadomość od Alix.- oświadczyła Alya.- Musimy już iść.
-Ale przecież...- zaczął patrząc na staruszków.- Pan miał nam coś ważnego do powiedzenia.
-Wiem Nino...-westchnęła dziewczyna patrząc przepraszającym wzrokiem na Mistrza- Ale to ważne.
-Rozumiem.- uśmiechnął się mężczyzna, stojąc nieopodal.- Powiem wam innym razem, na pewno jeszcze będziemy mieli niejedną okazję, żeby się spotkać.
-Jeszcze raz przepraszamy.- dodała mulatka odchodząc z chłopakiem.
Gdyby nie Elize Ci dwaj już dawno wiedzieliby o miraculach, i ich mocach. Gdyby nie Elize, te trzy ostatnie godziny spędzone w szpitalu, nie byłyby najdłuższymi godzinami w jego życiu. Gdyby nie Elize, on nie musiałby teraz zażywać zwiększonej dawki melisy.
Gdyby nie ona, na świecie nie byłoby Gabriela, a tym bardziej Adriena. Z dwojga złego, Fu już chyba wolał słuchać jej ciągłego gadania o swoich niesfornych wnukach, i o tym jak to zwinnie potrafią rzucać w innych kamieniami, niż wybierać innego Chata.
To dziwne, jak jedna osoba jednocześnie może nas tak strasznie irytować, i napawać tak wielkim szczęściem.
-...i wtedy ona mi mówi, że mi nie da tej zniżki. Dobrze, że nie miałam przy sobie kamienia.- mówiła dalej nie zważając na staruszka, który myślami popłynął aż pod sam Pacyfik, albo jeszcze dalej.- Czy ty mnie jeszcze w ogóle słuchasz?
-Nie.- powiedział nagle, trzęsąc głową.- Znaczy...o co pytałaś?
-Dostałam już odpowiedź.- wymamrotała pod nosem.- Ja już chyba się udam do swojego domu. Obyśmy już się nigdy nie spotkali, Mistrzu.- prychnęła, śmiejąc się głośno.
-Tak, Tobie też.- mruknął, spoglądając na kobietę z pogardliwym uśmieszkiem.
Zabrała swoją małą, czarną torebkę, i powolnym krokiem udała się wzdłuż korytarza. Nie śpieszyła się zbytnio, a raczej- w ogóle się nie śpieszyła. W końcu, szczęśliwi czasu nie liczą, prawda?
Pewnie teraz wydaje się wam, że życie Elize od zawsze takie było. Wysłane różami, bez najmniejszych problemów, i zmartwień. Otóż prawda wygląda kompletnie inaczej. Skręciła w stronę barku, po czym usiadła przy ścianie, przymykając oczy.
-Wstajemy!- wrzasnęła opiekunka, a lokatorki pokoiku trzysta trzydzieści, błyskawicznie wstały na równe nogi.- Za dziesięć minut śniadanie, przygotujcie się.- oznajmiła chłodno, po czym zamknęła za sobą drzwi.
Uroki mieszkania w domu adopcyjnym dawały się we znaki na każdym możliwym, nawet tym najmniejszym kroku.
Dziewczyna westchnęła ciężko, przecierając dłonią zmęczone oczy. Po krótkiej chwili wstała z skrzypiącego, stojącego tuż przy ścianie łóżka.
Wyciągnęła z szafy zwykłą, delikatną sukienkę w kwiaty. Zabrała prędko baleriny pod kolor, i pognała do łazienki, gdzie z prędkością światła się przebrała. Zwinęła z małej łazienki szczotkę, i wyszła pozwalając ubrać się koleżance,- Heyzel.
Usiadła na łóżku, które chwilę wcześniej sumiennie zaścieliła. Zniszczyła dwa warkocze, zostawione przez nią na noc, i zaczęła czesać długie, blond włosy, które pięknie połyskiwały w promieniach wschodzącego słońca.
Elize była wyjątkowo piękną dziewczyną. Jej nos był mały, zgrabny, i posypany tysiącem malutkich piegów, przez co twarz wydawała się taka dziecinna, i radosna. Błękit jej oczu był zbliżony do tego, z najgłębszych głębin oceanu Atlantyckiego, a usta, wydawały się być pomalowane malutkimi malinkami.
Długie blond włosy były niczym najczystsze złoto, o które walczyli piraci.
O nią nie miał kto walczyć. Jej rodzice zginęli w wypadku, który stał się dwa miesiące przed jej urodzinami. Reszta rodziny postanowiła się jej po prostu wyprzeć. Wyrzucili ją na śmietnik, niczym starą, nic już nie wartą zabawkę.
Miała wtedy dwanaście lat. Opiekunka która ją przyjęła pokazała jej wszystko, od stołówki, po łazienki.
Lecz dom adopcyjny nigdy nie zastąpiłby jej domu. Tego, pachnącego świeżutkimi ciasteczkami, herbatą, kawą i...miłością.
To tego ostatniego brakowało jej najbardziej. Nikt z opiekunów bowiem, nie dbał o samopoczucie podopiecznych.
Oni byli ich obowiązkiem, ciężarem. Dzięki nim dostawali marną wypłatę, za którą mogli co najwyżej pojechać do maka, i z powrotem.
Po co więc, oni, jako dorośli i kompetentni ludzie, mieliby się starać? Po co wychodzić poza program, skoro dyrektor i tak im tego nie wynagrodzi?
To uczucie było straszliwie dołujące. Takie dziwne, chłodne, i...nijakie. Szare, brudne.
Pierwszy rok był dla niej szczególnie trudny. Usiłowała uciec trzy razy, rzucała kamieniami w bezbronne dzieci, które ukradły jej cukierki.
Ogólnie robiła wszystko, żeby zdenerwować swoje opiekunki. Chciała się wyrwać stamtąd, wydostać się. Może nie koniecznie trafić do jakiejś nudnej rodziny zastępczej, ale mimo wszystko zaznać wolności.
Pragnęła tego bardziej niż czegokolwiek innego na tym świecie.
Jej współlokatorka- Heyzel- twierdziła podobnie co Elize. Były idealnie dobrane pod względem charakterów.
Tworzyły mieszankę wybuchową, która była gotowa eksplodować w każdej wolnej chwili.
Dom Adopcyjny nie był wymarzonym miejscem, na zawieranie nowych znajomości. Tutaj mało osób się w ogóle znało, co było o wiele łatwiejsze. Nikt Cię nie zna, nikt nie wie kim byłaś.
Wtedy też, podczas porannego huraganu, spotkała pierwszy raz Duusu- swoje kwami. Najpierw zahaczyła o kawałek paneli, potem się wywaliła, i znalazła ukrytą dziurę w ogródku. Wyjęła z niej małej wielkości pudełeczko, z chińskimi znakami. Wytłumaczyła jej wszystko, po czym zwyczajnie w świecie, przemieniła.
Młoda, piętnastoletnia wówczas Elize, postanowiła wykorzystać okazję, i uciec z tego miejsca. Prawie jej się to udało. Prawie robi wielką różnicę.
Jako, że wcześniej zbyt szybko użyła swoich mocy, jej przemiana zwrotna nastąpiła błyskawicznie. Akurat wtedy złapali ją pracownicy ośrodka. Później odesłali ją do pokoju kar, gdzie musiała odpracować swój wybryk.
Dni mijały jeden za drugim, ciągnąc się jeszcze bardziej w nieskończoność. Aż w końcu, w okolicach grudnia do ośrodka przyjechało pewne małżeństwo.
Przyjazdy kogokolwiek oprócz dostawcy z spożywczaka, zdarzały się dość rzadko, o ile w ogóle miały miejsce kiedykolwiek.
Wszystkie dzieci, łącznie z Heyzel wybiegły na plac główny, powitać gości, i przykuć swoją uwagę.
Elize za to stała nieruchomo przy murze budynku, patrząc na całe to widowisko z boku. Spojrzała gniewnym wzrokiem w stronę małżeństwa, i spiorunowała ich wzrokiem. Wiedziała, po co przyjechali. I czego chcą.
'Są młodzi, na pewno oczekują małego, słodkiego bobaska. Zabawne.'- pomyślała, nadal bacznie obserwując plac.
Nagle wzrok mężczyzny,- wysokiego, przystojnego bruneta- spoczął na niej, drobnej dziewczynce stojącej przy zimnej ścianie budynku.
Uśmiechnął się w jej stronę, szturchając żonę. Elize wyprostowała się, zaciskając z złości pięści. Patrzyli na nich jak dzieci na zabawki, nie wiedząc którą wybrać. To było strasznie denerwujące...
xxx
Witam witam!
Mam nadzieję, że was zaskoczyłam :D
Rozdział dzisiaj kompletnie inny, bo prawie w całości opowiadający o przeszłości Elize.
Szczerze mówiąc to czuję się jak gówno, kiedy to czytam.
A jakie są wasze odczucia?
Mam kontynuować ten rozdział?
Ps. Chętnie przyjmuję gwiazdki 😆
CZYTASZ
|✓| Lustra
Fanfiction❝ Za każdym lustrem kryje się jakiś inny świat, musisz tylko to dostrzec, a kiedy już to uczynisz, wszystkie troski miną, tak szybko, jak przybyły. ❞ ~~~~ Łzy zostawiają ślady, zarówno te zmywalne, na twarzy, jak i te w sercu, których chcemy się poz...