|Nieuniknione|

176 11 33
                                    

Czasami w naszym życiu, wydarzy się coś, co jest nieuniknione.

Czy poznanie Elizabeth, właśnie do takich wydarzeń się zaliczało?

Według niej wszystkim kieruje los i przeznaczenie, a na pewno nie człowiek. Fu natomiast był innego zdania, w końcu, gdyby kwami go nie obudziły w środku nocy, albo on wybrał inny korytarz- nie poznałby jej, ale, czy na pewno? Wiele czynności wykonujemy intuicyjnie, nawet nad nimi nie myśląc, więc wybranie korytarza, gdzie znajdowała się kobieta, jakby nie było, jest przeznaczeniem.

-Tylko dzisiaj jesteś taki ponury, czy ja byłam taka ślepa, że tego nie zauważyłam?- spytała, patrząc na niego tymi swoimi niebieskimi spodkami.

-Nie jestem ponury- zaprzeczył, również na nią spoglądając.- A ty i tak już jesteś ślepa.

-O czym ty mówisz?- zdziwiła się, marszcząc swoje czoło i podnosząc prawą brew do góry.

-Aktualnie Valeria okupuje Ci kuchnię, a jak ona już raz znajdzie twoją lodówkę, to już jej nie zostawi- wytłumaczył spokojnym tonem.- Następnym razem załóż okulary.

Elize natychmiastowo spojrzała w kierunku Valerii, która wyciągała z jej lodówki coraz to bardziej rozmaite produkty. Staruszka pognała do niej, niczym wicher, a gdy już znalazła się obok dziewczyny, zaczęła lustrować wzrokiem wszystko, co już zdążyła wyciągnąć.

-Co ty właściwie robisz?- odezwała się, na co Lavelle lekko podskoczyła, szybko kierując swój wzrok na siwowłosą.

-Ciasta szukam, bo się skończyło- powiedziała, zamykając prawie już pustą lodówkę.

-W lodówce?- Zaśmiała się, otwierając piekarnik, w którym był cały plech wcześniej wspomnianego ciasta.- Następnym razem, pierwsze szukaj w piekarniku, a później dopiero w lodówce- dodała, puszczając szatynce oczko.- Teraz ładnie to wszystko posprzątaj, a ja nakroję ciasta.

-Jasne, już się robi.

Po chwili cała kuchnia była już czysta, wszystkie produkty wcześniej wyciągnięte przez Valerię- pięknie poukładane w lodówce, a ciasto równo ułożone na błękitnym talerzu.

Dom Agreste nie był wielki, niczym villa, w jakiej mieszkał jej syn, do małych również się nie zaliczał, był średniej, idealnej wielkości dla Elize, a, mimo że nie był urządzony w stylu nowoczesnym, miał swój urok. To wszystko było zaletą małych dodatków, które dodała staruszka, przy jego urządzaniu- na ścianach wisiały różnego rodzaju obrazy, a fotografie albo nawet całe albumy były pozostawione wolno, tak, że każdy ją odwiedzający mógł zajrzeć do środka.

Lavelle zazwyczaj nie patrzyła na czyjeś mieszkanie, a już na pewno go nie oceniała- przynajmniej głośno- lecz teraz, widząc tyle kolorów tak pięknie się ze sobą komponujących, dziękowała sobie w duchu, że jednak spojrzała na ten obraz. Przedstawiał on małego chłopca, z pięknymi brązowymi loczkami na głowie, niebieskimi jak morze oczami i uśmiechem jak miesiączek w pełni.

-Co to za obraz?- spytała, nie mogąc oderwać wzroku od malowidła przed nią.

Staruszka odwróciła się powoli, trzymając w dłoniach talerz z ciastem, po czym się uśmiechnęła smutno, spuszczając przy tym głowę.

|✓| LustraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz