|Motyle|

102 8 56
                                    


Elize od zawsze kochała motyle, bardziej od wszystkich innych stworzeń na tej planecie. Obserwując je, kiedy jakieś z nich przysiadły się niedaleko niej, kobieta odpływała do innego świata, skupiając całą swoją uwagę na barwnych owadach, spokojnie poruszającymi swoimi widowiskowymi skrzydłami. Mimo, że nie dało się ich pogłaskać, ani udomowić, nie przeszkadzało to niebieskookiej w podziwianiu owadów, dowiadywaniu się o nich coraz to nowszych ciekawostek, poznawaniu najróżniejszych ras i odmian, ani w kolekcjonowaniu kolorowych fotografii z ich udziałem- a wręcz przeciwnie, fakt iż nie były na wyciągnięcie ręki, sprawiał, że staruszka stawała się jeszcze bardziej ciekawa na temat swoich skrzydlatych przyjaciół. Patrzyła wielkimi oczami jak unoszą się w powietrzu, unosząc skrzydełka z gracją do góry i w dół, wydając się takie lekkie i niezależne.

Dlatego teraz, siedząc na czerwonym, nieco przetartym już kocu, z masą jedzenia, swoim wnuczkiem i Fu obok, pani Agreste obserwowała te niepozorne, skrzydlate stworzenia, które obległy specjalnie dla nich zasadzoną budleję, zachwycając się ich pięknem i delikatnością.

— Nie wiedziałem, że aż tak bardzo je lubisz — przyznał staruszek, patrząc na kobietę z uśmiechem.

Ta odwróciła głowę w jego stronę, przez co jej, tak starannie zapleciony, warkocz spadł z prawego ramienia, zwisając swobodnie wzdłuż, jak zwykle, niebieskiej sukienki, w którą była ubrana. Jasnowłosa prawie zawsze ubierała się na niebiesko, a jak nie, to na jakiś inny pastelowy odcień, dodając do niego jakiś błękitny dodatek. To był jej ulubiony kolor, którym gdyby mogła, ozdobiłaby każdą pojedynczą rzecz w swoim mieszkaniu.

— Jeszcze wielu rzeczy o mnie nie wiesz — zaśmiała się głośno, widząc zdezorientowaną minę mężczyzny.

Dylan przyglądał im się z boku, z uśmiechem zajadając się rogalikiem. Był bardzo blisko ze swoją babcią, w końcu to ona nauczyła go jeździć na rowerze, kupiła pierwszą deskorolkę (którą później przez przypadek zniszczyła), czytała bajki do snu, pisała streszczenia z lektur, które niekiedy miały więcej szczegółów od samej książki, a przede wszystkim pomagała rozwiązać każdy problem, z którym musiał się borykać. Rozmawiał z babcią o wielu- naprawdę wielu- rzeczach, sądził, że dobrze ją zna i widział ją już w każdej możliwej sytuacji, a jednak teraz, widząc jej rozpromienioną twarz oraz ledwo widoczne rumieńce, Lautier zdał sobie sprawę, jak mało wie o swojej babci i jak sporo musi się jeszcze o niej dowiedzieć, aby twierdzić, że dobrze ją zna.

On, w przeciwieństwie do Valerii, która nadal nie oswoiła się do końca z myślą, że jej dziadek poznał kogoś nowego, bardzo szybko zaakceptował obecność Wanga i mimo, że żaden z nich nie powiedział tego oficjalnie, to chłopak po krótkiej analizie ich zachowania wywnioskował, że obaj mają się ku sobie. Chciał tylko, żeby osoba, która dała mu tak wiele, była szczęśliwa i dostała to, na co zasługuje, jeżeli tym, czego potrzebowała Elize był właśnie Fu, to jasnowłosy nie miał ku temu żadnych uwag.

— Były straszne kolejki — wytłumaczyła Lavelle, siadając na kocu. — Ale poświęciłam się, żeby donieść wam ten sok, o który mnie tak prosiliście.

Blondyn uśmiechnął się pod nosem, spuszczając głowę. Nagle pewien siebie, młody mężczyzna stracił całą wiarę w swoje możliwości, gasnąc na chwilę, niczym świeca przy większym wietrze. W tej historii wiatrem była Valeria Lavelle, która przychodząc w białej, sięgającej po kolano sukience i lekko roztrzepanych włosach, zapeszyła go na tyle, aby nie mógł się odezwać przez parę następnych minut. Szybko się jednak ocknął, nie chcąc dawać dziewczynie kolejnych okazji, które mogłaby wykorzystać przeciwko niemu przy pierwszej lepszej okazji.

|✓| LustraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz