|Pozytywka|

83 9 57
                                    



Prędko znalazła się obok chłopaka i pociągnęła go w kierunku piekarni należącej do jej rodziców. Nikogo w niej nie było, czego się dziwić, skoro coś takiego odgrywało się niedaleko stąd. Kazała mu usiąść chwytając za talerzyk i nakładając na niego dwa croissanty, które on od razu pochłonął.

Usłyszała kroki na górze, powolne i stanowcze, kompletnie niepodobne do żadnego z rodziców, ani również do niej samej. Przełknęła głośniej ślinę, usiłując dopasować kogokolwiek do takiego chodu, jednak nikogo nie udało jej się dopasować. Pośpiesznie zerknęła na tabliczkę, na której niegdyś widniało na niej nazwisko Dupain-Cheng, które teraz zostało zastąpione zwykłym „Bugery" i paroma biedronkami obok. Zaśmiała się pod nosem, kto inny mógłby wpaść na tak słaby żart jak nie Kot?

Gdyby nie fakt, że jej towarzysz teraz obżerał się w najlepsze rogalikami, sama by sprawdziła kto maszeruje na piętrze, ale umówmy się, Adrien w razie niebezpieczeństwa był w stanie sam się unieszkodliwić, chociażby poprzez zakrztuszenie. Po chwili jednak odgłosy dochodzące z góry ucichły całkowicie, więc dziewczyna przestała o tym myśleć.

Rozejrzała się dookoła, oprócz nazwy nie zauważyła żadnych innych zmian.

— Dasz mi przepis? — spytał, kiedy skończył konsumować, czym odciągnął niebieskooką od jej aktualnego zajęcia.

— Nie, receptury są przekazywane tylko i wyłącznie członkom rodziny.

— W takim razie muszę zostać na przykład twoim mężem żeby dowiedzieć się jak je zrobić? — dopytał, na co kiwnęła twierdząco głową. — Dlaczego wszystko nie jest tak proste?

Przewróciła oczami, kręcąc głową na boki z rozbawieniem. Ciągle chodziła po pomieszczeniu w poszukiwaniu czegoś, czego sama nie potrafiła opisać, mając nadzieję, że w końcu to znajdzie, lecz żadna rzecz nie przykuwała jej uwagi. Stanęła naprzeciwko kasy, patrząc na nią otępiałym wzrokiem. Dopiero wtedy, zdała sobie sprawę, że nikt nie obsługuje nikogo. Dziwne, tabliczka wskazywała na to, że piekarnia nadal jest otwarta.

— Nikt nie obsługuje? — spojrzała na chłopaka, odwracając się do niego twarzą. — Nie wydaje Ci się to dziwne?

Myślał chwilę nad sensem jej słów, formując w głowie sensowną wypowiedź. Obraz za oknem nadal nie wyglądał najlepiej, a jeszcze gorzej: pożaru nadal nie udało się ugasić, a on obejmował coraz większy teren; ciągle przyjeżdżały straże, reporterzy, który transmitowali wszystko na żywo mówiąc o obecnej sytuacji i stanie w jakim jest katedra. Zmrok zapadł wyjątkowo szybko, jedynym światłem na ulicach były lampy, które swoim chłodnym światłem zdobiły chodniki i drogi Paryża.

— Nie, czemu? — zabrał w końcu głos. — Może po prostu ktoś musiał wyjść po coś, po prostu.

— Wtedy bierze się drugą osobę, aby pilnowała kasy, produktów i w razie czego obsługiwała klientów — powiedziała, przenosząc wzrok na niebieskawe drzwi, które prowadziły na klatkę schodową. — Zawsze pracuje się w dwójkę, a jak nie ma takiej możliwości, zamyka się piekarnię na parę minut. Tu ewidentnie coś śmierdzi, Adi.

Jakby nie patrzeć, granatowowłosa miała rację. W końcu znała się na tym lepiej, niż on sam, oprócz tego jej intuicja jeszcze nigdy ich nie zawiodła, czemu miałaby tym razem?

On również na nie spojrzał, jakby wyczekując, aż się otworzą, kończąc tą szopkę. Adrien niewiele z tego wszystkiego rozumiał, byli przecież w domu Marinette, kto mógłby w nim być poza nią albo jej rodzicami?  Ewentualnie jakimś znajomym? 

|✓| LustraOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz