Rozdział 9

710 78 4
                                    

   Minęły dwa tygodnie odkąd ich statek wylądował w obrębie granic Wakandy, a Lokiemu czas dłużył się jakby to były miesiące. Każdy jego dzień wyglądał podobnie i upływał niewyobrażalnie wolno. Na początku sporo czasu spędzał z Thorem, z którym był bliżej niż kiedykolwiek wcześniej, ale już po kilku dniach ta relacja zaczęła słabnąć. Jego brat był typem człowieka, którego wszędzie było pełno, toteż Loki nie był zaskoczony, kiedy Thor zaczął poświęcać więcej czasu na spotkania z T'Challą, Bannerem, Shuri, czy nawet Korgiem, a jego samego odsunął na trochę dalszy plan. Nie miał mu tego za złe, Thor już po prostu taki był, i nie robił tego specjalnie; bardzo starał się być pomocny dla wszystkich jednocześnie, nie jego wina, że nie było to możliwe.

    Loki także nie był typem samotnika, chociaż sprawiał takie wrażenie, ale w przeciwieństwie do brata, nie był osobą pragnącą mieć wokół siebie wianuszek przyjaciół. Nie wierzył w przyjaźń, najbardziej zależało mu na posłuchu, na byciu podziwianym, niekoniecznie w dobrym tego słowa znaczeniu. Chciał, żeby osoby, które go otaczają czuły pewien respekt. Tak, intymność i przywiązanie nie zajmowały wysokiego miejsca na jego liście priorytetów. Oprócz Thora, w jego życiu istniała tylko jedna osoba, na której mu w pewnym stopniu zależało, jego przyszywana matka. Jej śmierć była dla Lokiego ciosem, zwłaszcza że po części czuł się za to odpowiedzialny. Obiecał sobie wtedy, że już nigdy nie pozwoli, by uczucia takie jak przyjaźń i tęsknota go osłabiły.

    Nie dopuszczał do siebie miłości, ale nie miał nic przeciwko czystej ciekawości. To właśnie poczuł, kiedy pierwszy raz spotkał na swej drodze Tony'ego Starka. Ten z pozoru zwykły mężczyzna zaintrygował Lokiego, co nie zdarzało się zbyt często. Dobrze pamiętał ten moment, kiedy był pewien, że ten nad wyrost pewny siebie Midgardczyk jest już w jego rękach, tak jak każdy inny kto wcześniej próbował mu się sprzeciwić. I wtedy zdarzyło się coś, czego do tej pory nie może zrozumieć. Jego sztuczki nie zadziałały, berło wycelowane w pierś zatrzymało się, zupełnie jakby usiłował opętać twardy głaz, a nie prostego, słabego człowieka. Od tamtej pory, gdy Loki czasami wspominał Starka, nazywał go w myślach Człowiekiem o Kamiennym Sercu.

    Tego dnia, gdy słońce zaczęło chylić się ku zachodowi, Loki wyjątkowo nie poszedł w swoje ulubione miejsce pod starą akacją. Od rana czekał, aż nadarzy się okazja, żeby dowiedzieć się więcej o tajemniczym Tonym Starku, ale ten przez większość czasu siedział zamknięty w laboratorium. Jednak jak tylko zaczęło zmierzchać, Stark wyszedł z pałacu i zupełnie sam wyruszył na zwiedzanie okolicy. Loki nie zwlekając poszedł za nim, nie martwił się, że ktoś go zauważy, bo wykorzystał tą samą sztuczkę ze znikaniem co dzisiejszego ranka. Żelazny człowiek szedł wolnym krokiem uważnie się rozglądając, czasami jego usta się poruszały, jakby mówił coś sam do siebie. Po drodze co jakiś czas zaczepiał przypadkowych ludzi, kiedy zauważał, że zajmują się czymś ciekawym, albo przystawał przy kolorowych straganach, kiedy trafił w targową uliczkę, aż w końcu zatrzymał się przed niewielkim budynkiem, z którego dobiegały przytłumione głosy, śpiew i śmiech. Loki spojrzał na szyld wiszący nad wejściem.

POD CZARNĄ PANTERĄ

Był to miejscowy pub, w którym ludzie z całej wioski każdego wieczoru spotykali się, by odpocząć po ciężkiej pracy i spotkać się z przyjaciółmi. Każdy kto znał Tony'ego Starka wiedział, że ten facet skorzysta z każdej okazji, żeby się zabawić. I tak też zrobił, po krótkim namyśle wszedł do środka.

A Loki jak cień wszedł tuż za nim.

God of lost hopesOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz