Odetchnęłam głęboko, starając się uspokoić galopujące serce. Miałam się dopuścić prawie niemożliwego czynu — ucieczka z domu mistrza magów. Oczywiście był to dopiero czubek góry lodowej, ponieważ cała esencja planu polegała nie na ucieczce, ale na pozostaniu niewykrywalną przez jak najdłuższy czas.
Poprawiłam pasek torby, aby ciasno przylegał do skóry. Nie miałam zamiaru zostawiać swoich rzeczy, nawet kosztem zwiększenia prawdopodobieństwa wykrycia. Podeszłam do okna i rozsunęłam firankę, spoglądając na ulice Nowego Yorku. Po dwóch latach ukrywania się, wracam do punktu wyjścia.
Spochmurniałam, przypominając sobie o moim bratanku, który za wszelką cenę pragnie, abym pojawiła się w Stark Tower. Pozwalając sobie na grymas, otworzyłam okiennice, spojrzałam w dół i z powodu wysokości zakręciło mi się w głowie. Wiedziałam, że stopę niżej jest parapet, mający szerokość dłoni.
Nie chcąc dopuścić do siebie wizji szybkiej śmierci, bądź trwałego okaleczenia — przystąpiłam do działania. Odbiłam się od podłoża, chwytając się mocno framugi i wyszłam połową ciała na zewnątrz. Odchyliłam się do tyłu, stawiając obie stopy na wąskim parapecie i ukucnęłam powoli.
Czekała mnie teraz trudniejsza część zadania. Znajdowałam się na drugim piętrze, dwa metry i osiemdziesiąt centymetrów niżej znajdował się kolejny parapet, którego miałam zamiar się złapać przed upadkiem. Słabe światło latarni boleśnie uświadamiało mnie, że będę musiała działać bardzo szybko.
Wyliczyłam odległość i odskoczyłam. Nie zdążyłam się porządnie przerazić, ponieważ musiałam zacisnąć palce na metalu, który zaprotestował, wyginając się lekko. Skrzywiłam się lekko, kiedy moje żebra obiły się o powierzchnię budynku.
Zerknęłam w dół, zastanawiając się, jak bardzo będą poważne obrażenia po tej akcji. Puściłam się parapetu, zmieniając pozycję w locie, aby wylądować w miarę bezpiecznie. Kiedy tylko poczułam grunt pod stopami, ugięłam nogi i wyuczonym ruchem poturlałam się po ziemi, by jakoś zamortyzować upadek.
Odkaszlnęłam parę razy, czując nieprzyjemny uścisk w piersi - oby to nie było złamane żebro. Krótki odpoczynek na trawce nie zaszkodzi moim planom, a moje ciało potrzebowało chwili odpoczynku po końskiej dawce adrenaliny.
Po dość dłuższym czasie, dźwignęłam się na nogi i chwiejącym krokiem ruszyłam przed siebie. Uśmiechnęłam się pod nosem, wyobrażając sobie jutrzejszą bieganinę w poszukiwaniu mojej osoby.
✽✽✽
Opatuliłam się szczelniej kurtką i naciągając kaptur na głowę, przemknęłam obok witryn sklepowych, by schronić się pod daszkiem na przystanku autobusowym. Zaczęło padać jakieś pół godziny temu, a ja przez ten czas starałam się znaleźć bezpieczne schronienie — oczywiście bez skutku.
Zerknęłam na rozkład jazdy, jęcząc w duchu, gdyż autobus odjechał dwie minuty temu. Gdybym wiedziała, że będzie o tej godzinie, nie zastanawiałabym się tyle nad kupnem coca–coli. Z zaciętym wyrazem twarzy, zajęłam miejsce na lekko wilgotnej ławce, jednak tę niewygodę miałam głęboko w dupie. Musiałam jak najszybciej dostać się do jakiegoś komputera.
Postanowiłam odwiedzić w tym celu nowojorską bibliotekę, gdyż bardzo zależało mi na szybkim przedostaniu się do Afryki. Miałam do wyboru dwie opcje, pierwszą z nich było wykupienie lotu, chociaż z drugiej strony nie wiedziałabym jak daleko wyląduję od mojego docelowego miejsca. Mogłam również po prostu ukraść samolot lub helikopter i dostać się tam na własną rękę.

CZYTASZ
𝐃𝐄𝐀𝐃𝐋𝐘 𝐅𝐀𝐋𝐋
Fanfiction❝ᴛʏʟᴋᴏ ᴍᴀʀᴛᴡɪ ᴡɪᴅᴢɪᴇʟɪ ᴋᴏɴɪᴇᴄ ᴡᴏᴊɴʏ❞ ─ᵖˡᵃᵗᵒⁿ─ 𝐭𝐨𝐦 𝟐 𝐢𝐧𝐯𝐢𝐧𝐢𝐭𝐲 𝐰𝐚𝐫 𝐛𝐮𝐜𝐤𝐲 𝐛𝐚𝐫𝐧𝐞𝐬 𝐜𝐨𝐯𝐞𝐫♡➨ 𝐠𝐞𝐫𝐦𝐚𝐧𝐢𝐳𝐚𝐜𝐣𝐚