● 9 ●

1.4K 138 7
                                    

Obudziło mnie lekkie szturchanie. Uchyliłam powieki i rozejrzałam się dookoła, starając przypomnieć poprzednie zdarzenia. Skrzywiłam się lekko, na wspomnienie niebieskich oczu Blue. Przeniosłam złote tęczówki na twarz stojącego niedaleko mężczyzny. Ciemna skóra na policzku została naznaczona niewielkimi, podłużnymi bliznami, a czarne jak smoła oczy wpatrywały się we mnie.

— Wyglądasz beznadziejnie — oznajmił, odsuwając się lekko.

— Obudziłeś mnie tylko po to, aby o tym wspomnieć? — spytałam, nie podnosząc się z miejsca. Sipho wzruszył ramionami, wyglądając za okno. — O co chodzi? — dopytałam, siadając na kanapie, przeciągając się lekko.

— Chciałem zapytać kim był ten osobnik na dachu i czemu go nie zabiłaś? — kiedy tylko to pytanie zostało wypowiedziane, uzmysłowiłam sobie, że nie znam na nie odpowiedzi. Już chciałam odpowiedzieć, jednak usłyszeliśmy kobiecy głos z kokpitu.

Pozwolenie na lądowanie udzielone. Sipho, po wszystkim zgłoś się do Otiena.

Czarnoskóry wzdrygnął się na niespodziewany komunikat, przełykając nerwowo ślinę.

— Twój dowódca? — pytam żartobliwie, widząc jego spłoszony wzrok.

— Gorzej — oznajmia, przełykając ślinę. — Siostra władcy.

Marszczę brwi, spoglądając w stronę kokpitu. Głos nie należał raczej do osoby dorosłej, raczej do nastolatki, jednak nie chciałam nic mówić. Powiodłam wzrokiem po Sipho, który dźwignął się z klęczek i ruszył w stronę tylnych drzwi, prowadzących zapewne do małego magazynku.

Podniosłam się z miejsca i ruszyłam za nim.

— Właściwie... To kto pilotuje? — spytałam, opierając się o metalową framugę. — Nie przypominam sobie, aby takie cacka miały autopilota.

— W Wakandzie, konkretnie w wieży kontrolnej siedzi osoba, która jest sieciowo połączona z maszyną — oznajmia spokojnie, sprawnymi ruchami przerzucając jakieś kable.

— Tak po prostu? — unoszę brwi, zaskoczona poziomem technologii. — Dużo mnie ominęło — mruczę do siebie pod nosem.

— Żebyś wiedziała — stwierdza Sipho, stękając cicho z wysiłku. — Przespałaś pół wieku i trochę się pozmieniało. Spokojnie, nadrobisz wszytko.

— Jestem spokojna. Połowę nadrobiłam — oznajmiłam, podchodząc do niego i zabierając z jego rąk ciężkie pudło, które stawiam na małą stertę kartonów, stojących w kącie. — Powiesz mi, co się dzieje?

Mężczyzna wzdycha cicho pod nosem, błądząc wzrokiem po ścianach. Po chwili jego ciemne tęczówki lądują na mnie, a ja unoszę brew do góry, w geście zachęcenia go do mówienia. Jednak zamiast odpowiedzieć na zadane pytanie, on kręci głową i wychodzi z magazynku.

— No weź, Sipho — jęczę, podążając za nim. — Muszę wiedzieć, w jak wielkim gównie siedzę.

— Wakanda przeżyła niedawno mały kryzys — zaczął, siadając przy kokpicie. — Co prawda nie jest bardzo źle, ale nie zmienia to faktu, że jeszcze minie trochę czasu, zanim wyjdziemy na prostą.

— Barnes tylko wszystko utrudnia — skinęłam głową, opierając się o metalową ściankę. — Tylko czemu T'Challa nie skontaktował się ze mną bezpośrednio? — spytałam, obserwując, jak czarnoskóry wciska jakieś guziki.

— Wiedział, że Stark ciebie szuka — prychnął cicho. — Jak się okazuje, nie tylko on — zerka w moją stronę. — Dalej nie odpowiedziałaś na moje pytanie. Kim był tamten chłopak? — czując jego naglący wzrok, uznałam, że nawet jeśli wyjawię swoje spekulacje na ten temat, Sipho nie mógłby użyć tej informacji przeciwko mnie.

— Przypuszczam, że był to bratanek mojego zmarłego męża — oznajmiłam na jednym wydechu, obserwując jak Sipho łączy powoli fakty i jak z jego ust wydobywa się ciche "Oh".

— Pewnie nie było ci łatwo go zostawić, widząc, że też się w to wplątał — oznajmia ze zbolałą miną.

— Dlatego, kiedy tylko znajdę Barnes'a i oddam go w bezpieczne ręce, wracam do Stanów, w poszukiwaniu tego bałwana — wzdycham cicho, przecierając dłonią zmęczoną twarz. — Mam wrażenie, że wszystko jest na mojej głowie.

— Tylko ci się tak wydaje — ponownie zaczyna majstrować przy kokpicie. — Kiedy wylądujemy, koniecznie musisz odwiedzić nasze zdrowotne źródła — mówi z mocą.

— Jakoś nie wierzę, że po tej wizycie poczuję się lepiej — mówię, mrużąc oczy.

— Ty nie — odpowiada. — Ale twoje zmęczone ciało, owszem. Kobieto! Kiedy ty ostatnio byłaś u kosmetyczki? Nawet moja żona nie dopuszcza do powstania takich skórek!

Rzucam mu złowrogie spojrzenie, po czym szybko wycofuję się na tylne siedzenia.


✽✽✽


— Wylądowaliśmy — słyszę, czując lekkie szarpnięcie, utwierdzające mnie w przekonaniu, że rzeczywiście znajdujemy się w Wakandzie. — Zbieraj się. Już na nas czekają — popędza mnie, wyglądając przez okienko.

— Już idę — burczę, niechętnie podnosząc się z miejsca i otwierając pewnym ruchem boczne drzwi.

Przed sobą widzę ciemnoskórego mężczyznę, który widząc, że na niego patrzę uśmiecha się przyjaźnie. W szeregu, pomiędzy nami stoją jego wojowniczki. Poważne twarze, zwrócone są w moją stronę, a ciekawość, czająca się w ich oczach sprawia, że mam ochotę parsknąć śmiechem.

Pewnym krokiem zmierzam w stronę władcy, uśmiechając się lekko w jego kierunku.

— Miło cię znowu widzieć — oznajmia ciepło.

— Mi również — podchodzę bliżej i wyciągam w jego kierunku dłoń. Moje zaskoczenie sięga zenitu, kiedy T'Challa zamiast ją uścisnąć, zamyka mnie w silnym uścisku. — Gdzie ostatni raz widzieliście James'a? - spytałam, kiedy udało mi się odsunąć od czarnoskórego.

— Nawet o tym nie myśl — roześmiał się, obejmując mnie serdecznie ramieniem. — Najpierw musisz coś zjeść, przespać się i przede wszystkim... — zaciągnął się demonstracyjnie powietrzem. — Odświeżyć.

— Sugerujesz, że śmierdzę? — uniosłam wyzywająco brew, zerkając w jego stronę.

— Dobrze to ujęłaś. Tylko sugeruję — posłał w moim kierunku lekki uśmiech i poprowadził w stronę imponującej budowli.

✽✽✽


Dwie godziny później jedna z wojowniczek odprowadza mnie do jadalni, ponieważ wątpię czy sama znalazłabym drogę ze swojej tymczasowej sypialni.
Staję naprzeciwko Czarnej Pantery, czekając, aż skończy rozmowę ze starszym mężczyzną. Po chwili żegna się z nim skinieniem głowy odwraca się w moją stronę.

— Jak ci się podoba twój pokój? — pyta, podchodząc do mnie.

— Zastanawiam się czy nie zostać tu trochę dłużej niż na początku zamierzałam — wzruszam ramionami. — Standard jest naprawdę wysoki — uśmiecham się błogo.

— Co tylko zapragniesz, pod warunkiem, że znajdziesz Barnes'a — dodaje poważnym tonem.

— Oczywiście — odpowiadam, kierując wzrok na stół, za jego plecami. — Co tak pięknie pachnie? — pytam, aby rozluźnić trochę atmosferę. Zdawałam sobie jednak sprawę, że niedługo będę musiała opuścić dom T'Challi i zacząć poszukiwania bruneta.

Mam nadzieję, że nie zajmie mi to dużo czasu...

𝐃𝐄𝐀𝐃𝐋𝐘 𝐅𝐀𝐋𝐋Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz