Dostanie się na lotnisko nie stanowiło problemu. Powiedziałabym, że była to bułka z masłem. Dostanie do pokoju personalnego również jest pestką. Coś jest zdecydowanie nie tak. Pcham metalowe drzwi i wychodzę na świeże powietrze. Rozglądam się dookoła, w poszukiwaniu maszyny, która miała zabrać mnie do Wakandy.
Wychodzę zza kontenera i moim oczom ukazuje się czarny helikopter, fioletowym motywem dzikiego kota na boku. Zanim jednak wyjdę na otwartą przestrzeń, skanuję uważnie otoczenie. Wydawać by się mogło, że ten będzie bezproblemowy. Jednak stuletnie życie nauczyło mnie, że zawsze jest jakiś haczyk.
Taki właśnie haczyk widzę na dachu magazynu. Ciemna sylwetka dosyć mocno odbija się na tle szarego nieba. Są dwie opcje, albo osoba na dachu jest debilem, myśląc, że jej nie zauważę, albo za wszelką cenę do tego dąży. Dla bezpieczeństwa nie wychylam się zanadto, nie chcąc być zauważona przez snajpera. Skanuję wzrokiem przestrzeń dookoła, starając się dostrzec jakieś dodatkowe przeszkody.
Przyglądam się czarnoskóremu pilotowi maszyny, aktualnie grzebiącego w telefonie. Jak mam zwrócić na siebie jego uwagę?
Zmarszczyłam brwi, spoglądając w stronę sylwetki na dachu, po czym przelotnie spojrzałam na pilota. Nie chciałabym narażać cywila, jednak w tym wypadku jedyne, co mogę zrobić to odesłać jedyny transport, mogący choć trochę zmniejszy dystans dzielący mnie od Barnes'a.
Niestety, James musi sobie jeszcze przez jakiś czas poradzić sam.
Rozglądam się pod nogami, w poszukiwaniu czegoś, czym mogłabym uderzyć w szybę. Nieopodal znajduję małą śrubkę, którą mierzę sceptycznym spojrzeniem.
— Oby to zadziałało — mruknęłam przed rzutem w kierunku maszyny. Przedmiot odbił się od szyby, nie czyniąc szkód.
Warknęłam sfrustrowana, ponieważ stojąc dwadzieścia metrów dalej usłyszałam ciche stuknięcie, a mężczyzna siedzący dwadzieścia centymetrów od źródła puknięcia prawdopodobnie nie usłyszał nic.
Kiedy moja nadzieja na odesłanie pilota drastycznie spada, mężczyzna powoli unosi głowę, rozglądając się dookoła. Odnajdując jego wzrok na sobie, macham ręką, aby odleciał. Pokręcił głową i skinął na mnie, żebym weszła do maszyny.
Wyciągnęłam z torby pistolet, i wskazałam mu na dach jednego z budynków, dając tym samym do zrozumienia, że jest na muszce.
Zamiast jednak podnieść maszynę i zawrócić do domu, on pokazuje mi karabin z pobłażliwym uśmiechem na twarzy. Podnosi się z siedzenia, idąc w stronę bocznych drzwi, które po chwili stają otworem.Napięcie wewnątrz mnie rośnie, widząc ja mężczyzna bez skrępowania wychodzi z maszyny, podchodzi do mnie i podaje broń.
— Jesteś pierdolnięty — zwracam się do czarnoskórego. — Co by było, jakby strzelił? — pytam, w skupieniu analizując jego młodą twarz.
— Nie strzeliłby, ponieważ sam nie wie, po co tu jest. Zależy mu na tobie, nie na pilocie — posyła mi życzliwy uśmiech, po czym jak gdyby nigdy nic wraca na pokład maszyny, zajmując swoje wcześniejsze miejsce.
Wzdycham cicho i mamrocząc pod nosem ciche przekleństwa, kieruję się w stronę zewnętrznych schodów, prowadzących na dach. Po drodze zmieniam swoją formę i po chwili znajduję się dwadzieścia metrów od mojego celu. Kiedy podchodzę bliżej, mogę zauważyć, że osoba czatująca na dachu jest młodym i szczupłym mężczyzną. Krótkie, jasne, a wręcz białe włosy sterczą na wszystkie strony.
Jego oczy przysłonięte są przez okulary — zapewne dające możliwość widzenia na podczerwień. Chyba jednak nie działają poprawnie, albo założył je niedawno, ponieważ jakimś cudem udało mi się niepostrzeżenie stanąć tuż nad nim.
No dalej, El. Strzał w łeb i po problemie. Czemu więc waham się przed oddaniem ostatecznego ruchu?
— Nie widzę jej — słyszę jak blondyn przykłada szczupłą dłoń do umieszczonej w uchu słuchawki.
— Jak to jej, kurwa, nie widzisz? Jaja sobie ze mnie robisz? — słyszę, kiedy wytężam słuch.
— Normalnie — mężczyzna ponownie odzywa się swoim aksamitnym głosem, ściągając okulary. — Zniknęła mi z pola widzenia.
— Masz ją znaleźć, Blue — głos w słuchawce przybiera groźny ton. — Albo ją znajdziesz, albo lepiej nie wracaj do siedziby, smarkaczu.
Blondyn gwałtownie wyciąga słuchawkę z ucha, podnosząc się do pozycji stojącej i miażdży butem wcześniej trzymane urządzenie.
— Stary skurwiel nie może dupy ruszyć z wygodnej kanapy, to wysyła mnie — mruczy pod nosem, chowając broń do futerału.
Waham się przez chwilę, ponieważ młody może mi jeszcze zagrozić, a tego bym nie chciała. Z drugiej strony nie chcę zabijać niepotrzebnie. Rany, ale zrobiła się ze mnie miękka faja.
Bez dłuższych spekulacji płynnym ruchem mierzę w stronę odchodzącego blondyna i strzelam mu w łydkę. Mężczyzna wydaje okrzyk bólu i opada na beton, wypuszczając swoją broń z ręki. Szybkim ruchem odrzucam ją na bok, pojawiając się u jego boku.
— Wyluzuj, to tylko draśnięcie — mówię, kucając przed nim. — Dobra, Blue — zaczynam, akcentując jego imię. — Powiesz mi parę rzeczy i może puszczę cię wolno.
— Jakim cudem...
— Z kim rozmawiałeś przed chwilą? — nie daję mu dojść do słowa, zerkając na coraz większą kałużę krwi.
— Z Eduardem Amico — stęknął, próbując zatamować krwawienie. — Włoch i szef klubu strzeleckiego — dodał, poprzedzając moje pytanie. Na jego przystojnej twarzy wykwitł grymas bólu, a ja zastanowiłam się przez chwilę.
— Czemu kazał ci mnie zestrzelić?
— Nie wiem — spojrzał mi w oczy, a mi aż zaparło dech w piersiach. Jego tęczówki były piękne — nigdy wcześniej w życiu nie widziałam podobnych, chociaż...
— Jak masz na nazwisko, Blue? — odsunęłam się od niego, wyjmując z kieszeni tabletki hamujące krwawienie. Podsunęłam mu ją pod usta, żeby ją połknął, co dość niechętnie zrobił. Wyciągnęłam ze skórzanej kurtki czerwoną chustę i obwiązałam nogę blondyna, by zatamować krwotok.
— Norman — to nazwisko sprawiło, że zacisnęłam pewnym ruchem materiał na nodze mężczyzny. Chłodnym spojrzeniem omiotłam jego twarz w poszukiwaniu podobieństwa do mężczyzny, którego kiedyś kochałam.
Dopiero teraz uzmysłowiłam sobie, jak bardzo byli do siebie podobni. W moich oczach zakręciły się łzy, więc szybko odwróciłam od niego wzrok. Zamrugałam szybko, by odgonić niechciany płyn, po czym z chłodnym opanowaniem znowu zwróciłam swoją twarz w stronę zdezorientowanego mężczyzny.
— Gdzieś cię widziałem — marszy brwi, błądząc wzrokiem po mojej twarzy. — Byłaś na zdjęciach, które znaleźliśmy u wujka — dodaje pewnym tonem.
Nie mówię nic, tylko poprawiam karabin, zawieszony na moim ramieniu i podnoszę się z klęczek.
— Nie zapomnij kto darował ci dzisiaj życie, Blue Normanie — oznajmiam chłodnym tonem, po czym z kamienną twarzą kieruję się do czekającego na mnie helikoptera.
— Lećmy — zwracam się do czarnoskórego mężczyzny, wchodząc do kabiny i zasuwając za sobą drzwi. Kiedy maszyna podrywa się w powietrze, nie spuszczam wzroku z mężczyzny, dalej znajdującego się na dachu, póki nie staje się małą kropką.
— Jak się nazywasz? — pytam pilota.
— Sipho Dimka.
— Daj znać, jak będziesz mocno zmęczony. Wymienimy się — zaproponowałam, rozsiadając na tylnych kanapach. Mężczyzna skinął głową, rozglądając się uważnie.
Postanowiłam uciąć sobie drzemkę, by choć przez chwilę wyrzucić z głowy obraz Blue, który przypominał mi zamordowanego blisko siedemdziesiąt lat temu Chrisa Normana.
CZYTASZ
𝐃𝐄𝐀𝐃𝐋𝐘 𝐅𝐀𝐋𝐋
Fanfiction❝ᴛʏʟᴋᴏ ᴍᴀʀᴛᴡɪ ᴡɪᴅᴢɪᴇʟɪ ᴋᴏɴɪᴇᴄ ᴡᴏᴊɴʏ❞ ─ᵖˡᵃᵗᵒⁿ─ 𝐭𝐨𝐦 𝟐 𝐢𝐧𝐯𝐢𝐧𝐢𝐭𝐲 𝐰𝐚𝐫 𝐛𝐮𝐜𝐤𝐲 𝐛𝐚𝐫𝐧𝐞𝐬 𝐜𝐨𝐯𝐞𝐫♡➨ 𝐠𝐞𝐫𝐦𝐚𝐧𝐢𝐳𝐚𝐜𝐣𝐚