● 18 ●

1.1K 105 10
                                    

Po wylądowaniu drużyna nie mogła odmówić sobie wielkiego wejścia. Przecież to nie byłoby w stylu Kapitana Ameryki.
Weszliśmy w momencie, w którym James Rhodes rozmawiał z sekretarzem i resztą ich bandy.

Lepszego momentu, kurde, nie można było sobie wymarzyć. Wyczucie czasu naszej paczki było aż za dobre, by mogło być prawdziwe. Przez chwilę zastanawiałam się, czy aby Steve nie ma takiego chipa w tyłku, jednak szybko musiałam o tym zapomnieć, gdyż cichy syk Natashy z tyłu zmusił mnie do przestąpienia progu i zrobienia jej miejsca.

Pomieszczenie było przestronne, wyglądało na salon, jednak nie byłam do końca tego pewna. Zanim zdążyłam się porządnie rozejrzeć, musiałam przenieść wzrok na przedstawienie przede mną.

— Panie sekretarzu — oznajmił Steve z nieprzeniknioną twarzą.

Hologram staruszka odwrócił się w naszą stronę i przez chwilę na jego twarzy widniało zaskoczenie.

— Macie tupet — oznajmił, powolnym krokiem zmierzając w naszą stronę.

— Przyznaję, tobie też by się przydał — słowa Natashy sprawiają, że parskam cichym śmiechem. Nie spodziewałam się po niej takiego poczucia humoru.

Powolni milknę pod wpływem spojrzenia Steve'a, który odwrócił się lekko, by na mnie spojrzeć. Ma całkowitą rację z tym, że powinnam zachować choć trochę powagi. Tyle, że tak dawno nie byłam w ich towarzystwie i zapomniałam, jak swobodnie się wśród nich czułam.

— Świat płonie. Myślicie, że wszystko zostanie wybaczone? — chyba miało to być pytanie retoryczne, ale chciałam wtrącić swoje trzy grosze i już otwierałam usta, żeby coś powiedzieć, jednak zostałam odciągnięta o tyłu.

Dzięki, Wilson. Teraz zamiast siedzieć w drugim rzędzie, jestem w ostatnim i gówno widzę przez twoją masę, która zasłania mi wszystko.

— ...jeśli staniecie nam na drodze, to i z wami — usłyszałam urywek przemówienia Kapitana, na co jęknęłam cicho.

— Widzisz, nie słyszałam przez ciebie zagrzewającego do walki przemówienia Rogers'a! — oznajmiłam, sycząc do ucha Sam'a.

— Potem ci je jeszcze raz powiem, jeśli tak bardzo ci na tym zależy.

Mruknęłam pod nosem ciche "no chyba raczej" i wróciłam do oglądania rozmowy przede mną.

— Aresztuj ich — z niedowierzaniem spojrzałam na staruszka, który ewidentnie robił sobie z nas żarty.

— Już lecę — odparł czarnoskóry, po czym machnął ręką, a cały hologram rozmył się. — Sąd wojskowy — dodał, z lekko strapioną miną. Kiedy jednak zaczął witać się z Nat i Rogers'em, na jego twarzy wykwitł uśmiech.

— Wyglądacie... nędznie — spojrzał na nas, trochę dłużej zatrzymując wzrok na ranie Vision'a. — To musiały być kiepskie lata.

Oj, żebyś wiedział. Tylko... my tu pitu–pitu, a kolega obok mi umiera, halo!
Co za czasy.

— Kiepskie hotele — Sam uśmiechnął się lekko.

— Ale z ciebie żartowniś, Wilson — wymamrotałam, pocierając lewe ramię.

Nikt jednak nie zdążył tego skomentować, gdyż wszyscy zamarli, widząc znajomą sylwetkę, wyłaniającą się zza rogu.

— Mnie się podobacie — oznajmił Bruce, uśmiechając lekko na widok naszych zaskoczonych min.

— No, no, no. Robi się coraz ciekawiej — przechyliłam głowę na bok.

— Zgadzam się z tobą w stu procentach — Sam odwrócił się na chwilę w moją stronę, po czym wrócił do oglądania jakże słodkiego spotkania po latach. — Niezręczne.

𝐃𝐄𝐀𝐃𝐋𝐘 𝐅𝐀𝐋𝐋Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz