Wszyscy moi znajomi zwiali z miasta na wakacje, dokonali dobrego wyboru, pojechali nad morze, do słoneczne Kalifornii lub do Las Vegas, gdzie czerpią z życia pełnymi garściami i bawią się w najlepsze. Ja natomiast sama mogę być sobie winna, że te wakacje są moimi najnudniejszym, zgłosiłam się, aby zostać z babcią, która przeprowadza się do domu starości. Muszę pomóc zapakować jej najpotrzebniejsze rzeczy, a resztę jej dobytku pakować w pudła, dom posprzątać, umyć okna, zetrzeć kurze, ponieważ za miesiąc wprowadza się tu nowa rodzina. Zadanie do łatwych nie należy, gdyż moja babka to kolekcjonerka. Na jej kominku stoi osiemnaście porcelanowych aniołków, a na komodzie trzynaście świeczek, z czego osiem stoi tam już od podajże trzynastu lat. Nie chce nawet wiedzieć co trzyma na strychu. Moja rodzina, w czasie, gdy ja będę babrała się w kurzu i porcelanowych figurkach wybyła do Arizony, gdzie siostra mojego ojca urządza wielkie imprezy w stajni, którą z zapałem prowadzi już od siedmiu lat.
Gdy w pierwszy dzień wakacji schodzę nadal ubrana w piżamę na dół do dużej, pustej kuchni, w której dziś nie słychać krzyków mojego starszego barta, kłócącego się z ojcem, o powrót na studia oraz wygłupów mojej młodszej siostry, pluję sobie w brodę, że zlitowałam się nad wiecznie pracującą matką i pozwoliłam jej cieszyć się trzema tygodniami wolności. Nawet mój czworonogi przyjaciel zwiał, z jak mi się wydaję opuszczonego, w tym momencie miasta.
Moim pierwszym odruchem, gdy parzę sobie kawę na śniadanie jest chwycenie telefonu i wybranie numeru do Niki, umówienie się na zakupy, może nad jezioro, ale dziewczyna zapewne właśnie ląduję na Hawajach. Wzdycham głośno i męczeńsko pokazując światu jak bardzo niezadowolona jestem z parnej pogody w Little Falls, jak bardzo wkurza mnie mały sklepik na rogu, w którym nie sprzedają ciasteczek Oreo z truskawkowym kremem i jak bardzo irytuje mnie kot sąsiadów, który znów wlazł nam do ogródka i depcze róże mamy. Przeciągam się podchodząc do szklanych drzwi, które prowadzą na taras i z rozmachem je otwieram.
-Zwiewaj stąd ty mała paskudo- Krzyczę na dużego, rudego kota, który jedynie parzy na mnie znudzony i kontynuuje wędrówkę usłaną płatkami róż, za które moja mama mogłaby zabić.
Biorę sprawy w swoje ręce i na bosaka, dziarskim krokiem idę trawnikiem, aby po chwili szybko złapać kota, który o matulu, okazuje się cięższy niż sądziłam. Czym oni go karmią?
-HaHa mam cię- Mówię wrednie do kota i zadowolona podchodzę do białego płotu, który odgradza nasz ogródek od ogródka sąsiadów.
Przez chwile rozważam bezceremonialne wrzucenie zwierzaka przez płot, jest tak utoczony, że pewnie nawet nie poczuje, ale nie chce zostać oskarżona o morderstwo, więc krzyczę ile sił w płucach.
-Pani Berdner!- Tupię niespokojnie nogą czekając, aż sąsiadka z łaski swojej wyjdzie na ogródek- Pani Berdner, ten wielki tłuścioch znów niszczy róże mojej mamy!- Mój głos zapewne słyszy cała dzielnica, jeżeli ktoś tu jeszcze został.
Kobieta po chwili pojawia się na tarasie, z drewnianą łyżką w dłoni, jej kwiecista sukienka tak bardzo pasuję do tego miasteczka, że mam ochotę wyć. Sąsiadka wbija niezadowolony wzrok w moją osobę i wyciąga ręce po swojego pupila.
-Och biedny Tupcio- Pieszczotliwy zwrot do kota sprawia, że ten mruczy i przytula głowę do wielkiej piersi swojej pani- Wystraszyłaś go tymi swoimi krzykami.
-Och ma pani szczęście, że to byłam ja, a nie moja matka- Ironia w moim głosie z pewnością nie podoba się kobiecie, ponieważ posyła mi rozgniewane spojrzenie- Gdyby zobaczyła jak zniszczył jej róże, to leżałby pięć metrów pod ziemią zakopany żywcem.
-Zapłacę ci za te róże- Burczy kobieta.
-Super-Wzruszam ramionami i odchodzę uprzednio krzycząc- Trzymaj się Tupcio i nie przesadzaj z kocim żarciem.
CZYTASZ
Zły Romeo i nie ta Julia
RomanceMyślałam, że jestem jego Julią, a on moim Romeo. Pasowaliśmy do siebie jak ulał, obydwoje żądni przygód kochaliśmy zabawę, tak bardzo, że sami staliśmy się zabawą. Byliśmy „tą" parą, o której mówi cała szkoła, całe miasto. Podziwiani, popularni, wzb...