Rozdział 5

841 45 8
                                    

Minął dopiero tydzień z trzech tygodni, gdy mojej rodziny nie ma w domu, a ja czuje jakby minął co najmniej miesiąc wakacji. Na szczęście po nieszczęśliwej imprezie Kyle więcej nie pojawił się w moim życiu. Może i jest w nim coś co mnie przyciąga, może i jest nieprzyzwoicie przystojny, ale jest też złym chłopcem, takim których boją się przechodnie na ulicach, a gdy w nocy widzisz go przechodzisz na drugą stronę jezdni. Otwieram lodówkę z zamiarem zrobienia sobie śniadania, ale wcale nie zaskoczona odkrywam, że zupełnie niczego tam nie ma. Babcia dziś umówiła się ze swoimi przyjaciółkami, jadą do miasta obok pozwiedzać jakieś muzeum, więc jestem skazana na zakupy. Upały w Little Falls nadal trwają i nie mają zamiaru się kończyć. Może obejdę się bez jedzenia? Mój brzuch jednak głośno protestuje na tą myśl, dlatego chcąc nie chcąc ubieram na siebie dżinsowe spodenki i zwiewną bluzkę na ramiączkach. Włosy wiąże w wysokiego kucyka, żeby nie było mi za gorąco i chowam do kieszeni spodenek trzydzieści dolarów.

Przeklinam durny pomysł moich rodziców na zabranie kluczyków do auta i ruszam z buta na przystanek autobusowy. Zsuwam okulary przeciwsłoneczne na nos i wciskam słuchawki do uszu. Pierwsze brzmienia imagine dragons rozbrzmiewają w słuchawkach. Przystosowuje kroki do melodii i zaczynam cicho nucić pod nosem. Może i wyglądam głupio, ale zupełnie mnie to nie obchodzi. Na przystanku nie ma zbyt wielu ludzi. Jakaś staruszka z wnuczkiem i młoda kobieta z kapeluszem z wielkim rondem. Siadam na drewnianej ławce i stękam, gdy czuje bolące mięśnie brzucha. Pani Linnet dała mi nieźle popalić przez ostatnie dni. Mój brzuch, nogi, ręce, wszystko niemożliwie boli, gdy się schylam. Czasami się zastanawiam po jaką cholerę się tak katuje, potem w grę wchodzą moje chore ambicje i wygórowane oczekiwania co do samej siebie.

Wsiadam do autobusu, który po kilku minutach podjeżdża na przystanek. Jest niemal pusty i śmierdzi w nim potem. Krzywię się i siadam z tyłu przy oknie. Nie lubię jeździć publicznymi środkami transportu, zawsze śmierdzą i jeżdżą w cholerę wolno. W głowię robię listę zakupów, mimo że wiem że i tak nie będę się jej trzymała. Wzdycham ciężko, gdy zdaję sobie sprawę, że to lato mogło być takie fajne. To moje ostatnie wakacje przed wyjazdem na studia i naprawdę chciałam je inaczej wykorzystać. Moje cholerne, miękkie serce. Czasami siebie za nie nienawidzę. Gdy moja matka prawie popłakała się z bezsilności, gdy zdała sobie sprawę, że będzie musiała pomagać babci w pakowaniu jej dobytku, od razu zaproponowałam że ja to zrobię. W końcu łzy matki to nie coś co się widzi na co dzień. Zazwyczaj mama to ta silna kobieta i moja właśnie taka jest. Dlatego jej załzawione oczy, tak mną wstrząsnęły.

Podrywam się z siedzenia, gdy widzę mój przystanek i szybko wychodzę z autobusu. Sklep nie jest daleko od przystanku, zaledwie kilkadziesiąt metrów, ale ta odległość i tak jest dla mnie wyzwaniem. Naprawdę, nie wiem co takiego widzę w tym balecie, przecież to istne tortury dla ciała. Wchodzę do sklepu i oddycham z ulgą, gdy czuję klimatyzację, która skutecznie chłodzi moje rozgrzane ciało. Biorę wózek sklepowy i zaczynam przechadzać się po alejach. Biorę owoce, dużo owoców i soki. W dni takie jak te nie mam nawet zamiaru myśleć o staniu przy kuchence. Potem ląduję oczywiście w alejce ze słodyczami i biorę kilka paczek żelków. Patrzę tęsknie na moje ulubione oreo, ale co za dużo to nie zdrowo. Żeby wynagrodzić sobie brak ciastek wpakowuję do wózka sorbet truskawkowy. Gdy jestem już w pełni usatysfakcjonowana zawartością mojego sklepowego wózka kieruję się w stronę kas. Wykładam zakupy na taśmę i zdaję sobie sprawę, że jest ich w cholerę dużo i nie mam zielonego pojęcia jak zaniosę to wszystko do domu piechotą.

-Dwadzieścia osiem trzydzieści się należy- Podaję kasjerce banknoty i biorę w ręce dwie pełne siatki z zakupami.

Sapię, gdy zdaję sobie sprawę z tego jak ciężkie są. Nie przemyślałam do końca swoich zakupów.

Zły Romeo i nie ta JuliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz