Rozdział 7

837 50 4
                                    

Powinnam nazywać się Avary magnez na cholerne kłopoty Hayse, taka właśnie powinna być moja ksywka. Bo naprawdę nie mam pojęcie jakim cudem wpakowałam się w sam środek takiego gówna. Trzymam w ręku kluczyki do kochanego camaro Rivers'a i biegnę ile sił w nogach w stronę parkingu. Chłopak jest kilka kroków dalej, też biegnie najszybciej jak może. Wyprzedza mnie, łapie za rękę i mocno ciągnie za sobą. Wpadam na jego umięśnione plecy, gdy gwałtownie zatrzymuje się przy aucie.

-Kluczyki- Warczy, na co pospiesznie rzucam mu jego własność i wsiadam na siedzenie pasażera.

Kyle odpala silnik i z piskiem opon wyjeżdża z parkingu. Boje się, że zaczniemy dachować, po zakręcie, na którym moje serce podchodzi do gardła. Wbijam paznokcie w skórzane siedzenie auta i piszczę głośno zamykając oczy.

-Cholera- Rivers odwraca głowę w tył i wali jedną ręką w kierownice- Musimy ich zgubić- Patrzę w jego ślady. Za nami podążają dwa równie szybkie auta.

Kyle wciska pedał gazu do końca. Wciska mnie w siedzenie, mój żołądek zawiązuje się w supeł. Błagam o bezbolesną śmierć. I nagle wszystko ustaje. Umarłam? Mój żołądek się rozwiązuje i wraca na swoje miejsce, puszczam fotel i po woli odwracam wzrok, wlepiony w swoje kolana, w kierunku szyby. Jesteśmy w jakiejś okolicy, której nie znam, ale jest tu znacznie spokojniej i ciszej. Ta cisza mnie przeraża. Słyszę swoje mocno bojące serce i ciężki oddech Kyle'a.

-Jak to się dzieje piżamko, że sprowadzasz na siebie tyle kłopotów?

No właśnie jak to się dzieje? Wszystko zaczęło się zupełnie niewinnie, od zupełnie niewinnego spotkania znajomej ze szkoły baletu. Poszłyśmy tylko na jednego drinka, a skończyłam w szaleńczym pościgu z cholernie niebezpiecznym chłopakiem.

***
Moja babcia, mimo tego że opowiadała mi sprośne żarty, była kolekcjonerka każdej, niepotrzebnej rzeczy i nie potrafiła wygonić syna sąsiadki, który wyciąga od niej ciastka i alkohol miała jedną, złotą cechę- zawsze wierzyła w najlepsze.

Dlatego też wierzyła, gdy dziś rano po pakowaniu salonu powiedziałam jej, że jak najbardziej umiem jeździć samochodem i nie ma co się martwić o swojego żółtego garbusa. Takim oto sposobem zamiast iść z buta do galerii na drugim końcu miasta jadę klimatyzowanym autem. Nie miałam ochoty wracać do domu. Nie mam ochoty już w ogóle siedzieć w tym domu, więc postanowiłam, że wybiorę się na małe zakupy. A nuż znajdę coś ładnego. Jadę dość wolno, nie przekraczam prędkości, nie jestem nawet na granicy przekroczenia prędkości, bo wiem że mieszam lewo z prawym i często śpiewając do piosenek z radia tracę panowanie nad kierownicą.

Docieram do centrum handlowego w jednym kawałku. Nikogo nie staranowałam, nie rozwaliłam nikomu skrzynki na listy, ani płotu. Tylko raz pomyliłam kierunkowskaz lewy z prawym. Gdy tata zaczął na początku roku uczyć mnie jeździć i gdy odkrył, że mam problem z nazwaniem kierunków miał poważne rozterki co do mojego stanu psychicznego. Dokładniej myślał, że pewna cześć mojego mózgu nadal została w przedszkolu. Musiałam mu długo i dosadnie tłumaczyć, że w czasie jazdy po prostu za bardzo się stresuje, żeby pamiętać o tym gdzie jest prawo, a gdzie lewo. No cóż zostało mi do tej pory.

Parkuje auto na jednym z wolnych miejsc pod drzewem, które rzuca cień na garbusa, dzięki czemu nie muszę się martwić, że jak wrócę auto będzie całe rozgrzane. Centrum handlowe w Little Falls to jedyne miejsce schadzek normalnych nastolatków. Nie jest duże, ale nie jest też małe. Posiada kilka całkiem fajnych knajpek i sklepów. Do budynku prowadzi wykładana białą kostką ścieżka. Po jej obydwóch stronach ustawione są ławki, na których siedzą nieliczni. Przechodzę szybko do klimatyzowanego centrum handlowego. Mimo że mam na sobie krótkie spodenki i lnianą koszulkę, która powinna mnie chłodzić, czuje jak po moich plecach spływa strużka potu. Pierwszym przystankiem w mojej samotnej wędrówce po sklepach jest ZARA, która jako pierwsza rzuca mi się w oczy. Idę do sekcji z biżuterią, gdzie wybieram kolczyki, po czym biorę słomianą torebkę i zieloną, oversizową koszulę ze złotymi guzikami. Nie mam w planach wydania nie wiadomo jakich pieniędzy, ale gdy w kolejnym sklepie widzę buty, za które można zabić, z mojej karty ubywa sto osiemdziesiąt dolarów. Ponieważ buty już mam potrzebuje do nich szortów, zakupuje dwie pary, tak na wszelki wypadek. Mój ojciec mnie zabije, albo ja zrobię to przed nim, jeśli zaraz nie napije się czegoś zimnego. Zjeżdżam windą na najniższe piętro galerii i wędruje do znanej sieciówki kawiarni. Zamawiam mrożone latte i siadam przy stoliku w rogu kawiarni.

Zły Romeo i nie ta JuliaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz