Rozdział 24

895 79 8
                                    

  „I'm the one who makes you laugh when you know you're about to cry
And I know your favorite songs and you tell me about your dreams
Think I know where you belong, think I know it's with me " 






  Jestem tą, która cię rozśmiesza, gdy zbiera ci się na płacz
Znam twoje ulubione piosenki i opowiadasz mi o swoich marzeniach
Myślę, że wiem, gdzie jest twoje miejsce, myślę, że wiem, że przy mnie







Taylor Swift - You belong with me 








— Kelly, zawsze bawiło mnie twoje poczucie humoru, ale tym razem to przechodzisz samą siebie. — roześmiał się szczerze, krawatem ocierając „łzy".

— Daniel, ja nie żartuję. — spojrzał na mnie nadal się śmiejąc, ale widząc moją twarz, jego mina zaczynała przybierać zaskoczoną.

— Aha. — odchrząknął głośno w tej niezręcznej sytuacji.

— Wybacz, nie chciałam, żeby to wyszło tak pobieżnie. — wzruszyłam przepraszająco ramionami.

— Okay. Nie ma sprawy. — znowu ubrał uśmiech.

— No nie wierzę. — zbulwersowałam się. — Nie wierzysz mi?

— Musiałbym się mocno narąbać, aby choć trochę się nabrać. — pokazał palcami jakąś wielkość.

Ten człowiek naprawdę mnie zadziwiał. Wsparł się na łokciach i odrzucił głowę w tył.

— A poncz nie miał takiej mocy, West.

— Mogłeś chociaż raz udawać, że mi wyszło. — udałam obrażoną, chociaż tak naprawdę byłam w ogromnym szoku. On naprawdę nie wierzył, że mówiłam prawdę, że piosenka była o nim, że śpiewałam dla niego.

To było tak smutne, że aż śmieszne.

— Późno już, idę spać. — oświadczyłam i zerwałam się na równe nogi.

— Hej, poczekaj! — dołączył do mnie. — Chodź, obejrzymy Doctora House'a. — poprosił.

— Genialny pomysł. O dziesiątej w nocy! Daniel, jest mi niewygodnie w tym stroju. Na pewno nic nie piłeś? A może masz gorączkę? — przyłożyłam dłoń do jego czoła.

— Nie, po prostu tak się za tobą stęskniłem, że muszę spędzić z tobą czas. Teraz. — trzymał moją dłoń swoimi, lustrując mnie wzrokiem.

— Doceniam to, ale muszę iść. — uśmiechnęłam się i zostawiłam go samego. Wrócił do domu dopiero wtedy, kiedy zaświeciłam światło w swoim pokoju.

* * *

Cały weekend spędziłam na rozmyślaniu, czy Daniel naprawdę nie wierzył, czy nie chciał wierzyć w moje słowa, przez co poniedziałkowy ranek stał się katorgą.

Jak zwykłam robić, stanęłam przed wejściem na schodach i gapiłam się w ten głupi napis, który informował, że ten budynek to szkoła. Cheerleaderki znowu latały i piszczały, bo jedna z nich dostała bluzę od zawodnika drużyny, nerdy znowu topiły nosy w książkach, a klub zielarski Nolana zaczął mieć naprawdę duże zasięgi, co mnie lekko niepokoiło.

— Właź! — pchnęła mnie w plecy Vivienne. — Nie mogę uwierzyć, że od trzech lat muszę robić to samo. — westchnęła. — Ale jeszcze bardziej nie mogę uwierzyć w to, że ten idiota, buc, cymbał, debil, kretyn...

— Wystarczy. — przerwałam jej roześmiana.

— Nie chce ci uwierzyć... — dokończyła z marną miną. — Myślałam, że nadzieja się jeszcze tli, kiedy Emma się usunęła. Oh! Życie nastolatka jest takie do dupy... — uderzyła pięścią w swoją szafkę, bo nie mogła jej otworzyć. — Dzisiejszej lekcje są skrócone, ku naszej uciesze.

zFRIENDzonowani Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz