1. Pod krasnalami ogrodowymi

709 58 122
                                    

______________________________________________________

(TW: Stany nerwicowe i depresyjne, lęki społeczne, zaniżona samoocena, poczucie winy)

______________________________________________________

Nic nie sprawiało mi takiej ulgi, jak ta chwila, kiedy drzwi wejściowe się za mną zamykały, a ja odcinałem się od zgiełku miasta. Potrąbywanie klaksonów samochodów, nerwowe głosy ludzi, szumienie ocierających się o asfalt opon. Wszystko ucichło, a ja zostałem sam ze sobą w wielkim, pustym domu. Nie byłem pewien, czy to dobrze, czy źle.

Zrzuciłem plecak na podłogę w korytarzu, zamknąłem drzwi na klucz. Przebrałem polo z kołnierzykiem na startą, brudną koszulkę, a spodnie, buty i skarpetki zdjąłem, zostając w bokserkach. Wreszcie mogłem czuć się tym niewartym zainteresowania, spokojnym Evanem. Wreszcie nie musiałem się dobrze prezentować, czy pokazywać od najlepszej strony.

Czułem się bezpiecznie, kiedy usiadłem za wysepką kuchenną z talerzem zimnych tostów ze śniadania i komputerem. Włączyłem spokojną muzykę bez słów, by o niczym mi nie przypominała, ani nie pobudzała. Zamknąłem oczy i zasłuchałem się w spokój pustego domu. Cieszyłem się z niego i jednocześnie nie. Kochałem go, a nie mogłem znieść. Dziwna zależność...

W zasadzie teraz właśnie powinienem być u rodziny Murphych, opowiadając im barwne, wymyślone opowieści o Connorze, pokazując nasze maile jako dowód naszej przyjaźni, wkupując się w ich łaski. Czemu tego nie robiłem - nie wiem. Coś mnie powstrzymywało. Bez jakichkolwiek przemyśleń, od razu wyszedłem ze szkoły i skierowałem się w stronę metra. Przejechałem nim do domu, ignorując zupełnie spotkanie z rodziną Zoe. Mojej Zoe... Dziewczyny, która dostrzegłaby mnie tylko wtedy, gdybym wmówił jej, że znałem jej brata. A może to też by nie wystarczyło?

Może bez względu na to, jak bym się starał i tak nie przebiję się przez tą dziwną, szklaną barierę oddzielającą mnie od innych ludzi? Może byłem na to skazany, już przez sam fakt, że byłem Evanem. Tym gościem, który nawet wspinanie się na drzewo potrafi zepsuć, tym, który nie jest w stanie odezwać się przy odpowiedzi w szkole, nawet gdy wszystko umie i prosi o wpisywanie jedynek z góry? Może tak już to będzie wyglądać?

Pustka domu przynosiła ulgę i męczyła jednocześnie, zmuszała do niepotrzebnego myślenia.

- Nienawidzę tego spokoju - westchnąłem i przełączyłem muzykę na niepasujący do mnie, rytmiczny kawałek rockowy, nie oferujący mi żadnego odnoszącego się do mojego życia tekstu. Nie czułem się komfortowo z tym agresywnym rytmem, z zagłuszającą wszystko gitarą, z krzykiem wokalisty. Potworny hałas, który z jakiegoś powodu nastolatki lubiły. Więc ja chyba też powinienem, prawda?

Przechyliłem się na krześle do tył i zacząłem śpiewać na całe gardło, bo i tak nikt mnie nie mógł usłyszeć. Zagłuszyłem ciszę. Zagłuszyłem nudę. Zagłuszyłem pustkę. Przynajmniej na najbliższe trzy minuty i czterdzieści dwie sekundy mogłem zapomnieć o tym, kim byłem. Ale po tym utwór się skończył, a po nim był kolejny i kolejny.

Wydawało mi się, że minęły dekady, kiedy nagle tę nicość brutalnie rozerwał dzwonek telefonu. Wyjąłem go z kieszeni, popatrzyłem na ekran i odłożyłem go na stół. Czekałem, mając nadzieję, że ktoś się rozmyśli i się rozłączy. Do mnie się tak po prostu nie dzwoni! A na pewno nie z zaskoczenia! Co robić?!

Nie miałem najmniejszego zamiaru odbierać, jeśli to była ani moja mama, ani Jared, ani policja, ani FBI. Na szczęście słonko rozświetlające optymizmem naszą szkołę zrezygnowało z rozmowy i zamiast tego dostałem chwilę później sms. O wiele lepiej pisać, niż mówić.

Przecież cię znam, Piegusie (Dear Evan Hansen - AU)Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz