I

1.3K 79 22
                                    

- Czy ja kiedykolwiek przestanę być taką ofiarą losu? - mruknąłem do siebie przemykając między domkami skoczków, z których większość była już zamknięta. Parking dla busów również był już pusty co oznaczało, że tym razem wkurzyli się nie na żarty.

Parę razy grozili mi, że przestaną na mnie czekać bo zawieruszam się co chwilę jak jakiś gówniarz, a oni mają masę innych zajęć zamiast ciągłego czekania na mnie nie wiadomo gdzie. Przecież to nie moja wina, że czasem się zamyślę albo zagapię, a oni wszyscy wcale nie muszą ciągle tak bardzo podkreślać tej różnicy wiekowej, która nas dzieli. Niech sobie nawet nie myślą, że do nich zadzwonię albo napiszę, przecież doskonale pamiętam nazwę hotelu i ulicę, na której się znajdował.

No dobra, nie pamiętam.

Opuściłem teren skoczni i w myślach starałem się odtworzyć trasę, którą rano tu przyjechaliśmy co wcale nie było takie łatwe teraz, gdy stałem sam na ulicy. Co prawda kręciło się tu ciągle sporo osób a niektóre chyba nawet mnie rozpoznawały ale czułem się jakby z mojego mózgu wyleciały wszystkie możliwe informacje odpowiedzialne za jakąkolwiek orientację.

No, swoją koleś w zielonej wiatrówce oklejonej logami niemieckich sponsorów w weekend kończący sezon Pucharu Kontynentalnego siłą woli musi być rozpoznawalny przez mieszkańców Zakopanego, przecież skoki to dla nich chleb powszedni. W sumie chyba dlatego to jedno z moich ulubionych miejsc, ludzie są tu tacy mili i życzliwi, no aż się chce przyjeżdżać.

Rozejrzałem się, chcąc przez moment zapytać kogoś o drogę ale jak mogłem to zrobić, jak nawet nie zapamiętałem nazwy tego cholernego hotelu. Podrapałem się po karku i ruszyłem przed siebie mając nadzieję, że nie zrobię z siebie jakiegoś wielkiego błazna. W zamyśleniu skręciłem w prawo, gdzie ludzi było jeszcze mniej ale mimo to nie usłyszałem krzyku jakiejś dziewczyny, wołającej coś w stylu 'UWAGA!'

Nie byłbym przecież sobą gdybym zareagował, więc w konsekwencji mojej a) nieznajomości polskiego i b) nieuwagi leżałem w śniegu, a na mojej klatce piersiowej łapy trzymała jakaś potężna czarna bestia, która właściwie nią nie była bo w przeciwnym razie już bym nie żył, a tymczasem obciekam tylko jej śliną. Ale ciężki jest jak cholera; poczułem ulgę gdy po chwili zeskoczył ze mnie zawołany przez ten sam głos.

Zdążyłem tylko poprawić czapkę, gdy przede mną pojawiła się trochę zszokowana dziewczyna wyciągająca do mnie dłoń.

- Przepraszam za... - zaczęła po polsku, ale najwidoczniej nie była mojego pokroju inteligencji i spostrzegając moje charakterystyczne ubranie zaraz przerzuciła się na niemiecki - Es tut mir leid für ihn.

- W porządku - pomogła mi wstać. Otrzepałem spodnie i spojrzałem na psiaka siedzącego teraz potulnie przy jej nogach. - Dajesz sobie z nim radę? Dosyć duży jest jak na ciebie - skrzywiłem się, zdając sobie sprawę z tego jak to idiotycznie zabrzmiało.

Dziewczyna uniosła lekko brew ale uśmiechnęła się i podrapała pupila za uchem.

- Kochany jest, rzadko robi mi takie numery. Musiał coś poczuć, nie wiem - wzruszyła ramionami, podnosząc wzrok.

Frajera. Jestem pewien, że wyczuł frajera.

- W ogóle to Constantin jestem - przedstawiłem się ściągając rękawiczkę i podając jej dłoń, którą radośnie uścisnęła.

- Możesz mi mówić Lisa. Właściwie mam na imię Elisa, ale nikt tak do mnie nie mówi - pociągnęła nosem. - Wiesz, a ty... nie powinieneś być w hotelu? Wasz bus minął mnie jakieś piętnaście minut temu.

- Powinienem, ale trochę się zagapiłem a reszta jest na mnie już taka wkurzona, że sobie odjechali - burknąłem patrząc, jak dziewczyna nabiera powietrza w usta - i właśnie tam zmierzam.

- Czyli się nie zgubiłeś?

- No co ty, właśnie za nimi idę - luzacko odchyliłem się do tyłu i wzruszyłem ramionami.

- Mhm, a jesteś pewien, że idziesz w dobrą stronę? - zapytała, przygryzając wewnętrzną stronę policzka. Widziałem, Lisa.

- No pewnie - powiedziałem, jakby to była najoczywistsza oczywistość. - Wiesz, ja już chyba muszę iść. Tschüss! - podniosłem dłoń na pożegnanie i odwracając się na pięcie ruszyłem przed siebie, a dziewczyna wybuchła tak głośnym śmiechem, że musiała oprzeć się ręką o ogrodzenie, żeby nie stracić równowagi i nie zaliczyć gleby.

Spaliłem takiego buraka, że wróciłem do niej ze spuszczoną głową a ona jeszcze ocierała łzy z kącików oczu, które sprawiły, że tusz się jej trochę rozmazał.

- Harnaś jest w przeciwną stronę - wystękała między atakami śmiechu. - Wyglądasz jak pomidor - otarła wierzchem dłoni policzek.

- A ty jak szop pracz - przewróciłem oczami, ale tym razem oboje cicho się zaśmialiśmy, co przełamało jakąś niewidzialną malutką barierę; spojrzała na mnie serdeczniej. Nie to, że wcześniej patrzyła jakoś wrogo, tylko tak mi się rzuciło w oczy.

- Może cię zaprowadzę, co? - zaproponowała. Wybawicielka. Przynajmniej jest dobra. - Ale pierwsze musimy odprowadzić Leosia do domu - wskazała na psa, dzięki któremu będę dziś spał w ciepłym łóżeczku a nie poniewierał się po mieście, bo do tych arschloche na pewno bym nie napisał. Jeszcze będą czegoś chcieli.

- Żaden problem, wolę to niż koczować gdzieś pod skocznią zmarznięty na kość - odparłem i ruszyłem za nią.

***

Na prawdę nie wiem jak doszło do tego, że śmiech uniemożliwił nam jedzenie. Albo pierwsze do tego, że w ogóle coś jedliśmy - przecież miała zaprowadzić mnie do hotelu i tyle, a nie zaciągnąć do jakiejś przytulnej knajpki, w której siedzieliśmy już ponad godzinę i rozmawialiśmy w najlepsze. Zastanowiło mnie jej imię; powiedziała, że urodziła się w Berchtesgaden bo jej rodzice mieszkali tam dłuższy czas, i dzięki temu tak sprawnie operuje niemieckim. No jak dla mnie - same plusy.
Poza tym, polubiłem ją. Jest strasznie miła, wesoła i pomimo lekko skrzywionego poczucia humoru (ironicznie dokładnie takiego jak moje) dziewczyna jest genialna w pełnym tego słowa znaczeniu, bo jest też mądra i ładna. Na moje oko ładna, ale nie tylko na moje bo grupka chłopaków siedzących obok cały czas się na nią gapiła.

- Lisa, czuję, że dostanę wpierdziel. Srogi. Wpierdziel.

- Jezu, przepraszam cię - zmieszała się nagle i założyła włosy za uszy. - Założę się, że jesteś już grubo spóźniony. Chwała bogu, że Harnaś jest dosłownie za rogiem.

Pokiwałem głową nieco zdekoncentrowany i względnie szybko opuściliśmy miłe miejsce, szybko docierając do mojegu punktu docelowego od popołudnia.

- Dam ci znać co mi później zrobią - zażartowałem.

- Mam nadzieję - uśmiechnęła się i wsunęła ręce w kieszenie czarnej kurtki. Już miała odchodzić, ale odwróciła się jeszcze i dodała: - Ale gdybyś miał jeszcze kiedyś ochotę się tu zgubić to daj znać wcześniej.

To było cztery miesiące temu.

______

hej moi mili, witam w nowym ff, tym razem na tapecie mamy sąsiada Constantina

pewna jest tylko śmierć i rachunki, ale także i to, że czeka was podróż przez tę historię utrzymaną we względnie zabawnym klimacie

a więc serdecznie zapraszam do komentowania i czytania

- love ❤

(* okładka pojawi się szybko!!!)

freundschaft | c. schmidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz