Nie sądziłem, że wszystko pójdzie aż tak miło. Przez całą drogę do domu praktycznie nie doszedłem do słowa, a jeśli już coś powiedziałem, to kobiety nawet tego nie słyszały. Mama i Lisa były tak pochłonięte rozmową, że wolałem się nie wtrącać po jeszcze doszłoby do jakiegoś wypadku gdyby obie zaczęły na mnie wrzeszczeć, dlatego zatopiłem się w telefonie. Po około dwudziestu minutach wyciągnąłem się najwygodniej jak mogłem w naszym małym, przytulnym autku i czekałem aż dotrzemy do domu i będę mógł Lisie kogoś przedstawić. Mama miała taki nawyk, że zawsze gdy już zaparkowała samochód musiała w nim jeszcze chwilę posiedzieć; tak też było tym razem. Wyciągnąłem więc nasze torby i niosłem je w stronę domu, gdy drzwi się uchyliły i wyskoczyła z nich niczym torpeda biała kula, uderzając we mnie z całej siły. Pięć sekund później bagaże leżały na trawniku a ja razem z nimi, napadnięty przez Schneewittchen, naszą słodką księżniczkę. To chyba jedyna dziewczyna, która aż piszczy na mój widok i w ogóle tak się cieszy.
- Heeej, hej malutka - udało mi się podnieść do pozycji siedzącej ale Śnieżka ciągle się do mnie przytulała; nie było opcji, żeby odeszła od kogoś kto już raz jej uległ i drapał za uchem albo pod pyszczkiem. Nagle jednak cofnęła się, lekko stuliła uszy i zaczęła wąchać, po czym zeskoczyła mi z nóg i bardzo ostrożnie ruszyła w kierunku bramki, ciągle węsząc.
Lisa, tak jak przewidywałem, na jej widok zamarła. Przez chwilę wyglądała jak mała dziewczynka zachwycona jakimś przeuroczym kucykiem czy czymś w tym stylu, a później ostrożnie przykucnęła i wyciągnęła dłoń, którą Schneewittchen ostrożnie obwąchała i dała się jej pogłaskać; pierwsze ostrożnie, jedną ręką, później powoli drugą. Gdzieś za Lisą zauważyła mamę wysiadającą z auta, więc poziom jej pewności i bezpieczeństwa podniósł się jeszcze bardziej. Stałem z rozdziawioną gębą, bo Śnieżka nie daje dotykać się obcym bez nas równolegle jej głaszczących a tymczasem już lizała roześmianą Lisę po policzkach.
- To twoja dziewczyna? - usłyszałem nagle przy uchu głos Emanuela i aż podskoczyłem, dając mu mocnego kuksańca łokciem.
- To jest Lisa, zostanie u nas do jutra. Weź idź się przywitaj - rozczochrałem mu włosy, które niecierpliwie poprawił i zbiegł ze schodków podchodząc do niej; ja w tym czasie pozbierałem rozrzucone rzeczy i wstawiłem je do korytarza.
- Cześć, jestem Emanuel - podał jej rękę, którą chętnie uścisnęła a ja myślałem, że wybuchnę śmiechem kiedy aż zaczerwienił się z przejęcia.
- Ty, młody - szturchnąłem go, kiedy Lisa nie widziała i nie słyszała - tylko się nie zakochaj.
Do obiadu zasiedliśmy w czwórkę na tarasie, bez taty, który pojechał z przyjaciółmi na ryby i mają wrócić dopiero jutro wieczorem. Mama tylko ze zniecierpliwieniem pokręciła głową ale nie komentowała jego nieobecności; była za to wprost zachwycona Lisą. Tak na marginesie, do Marlen nigdy nawet się nie uśmiechnęła.
Lisa zaoferowała pomoc w przygotowaniach, na co mama po wielu ciężkich oporach w końcu przystała narzekając, że przecież ma dwóch dużych chłopaków ale nikt nigdy jej nie pomaga. Emanuel tylko czekał na moment, kiedy zostaniemy sami.- Uprawialiście już seks?
Zakrztusiłem się sokiem ale na szczęście widział to tylko ten mały dzban - Co ty za pytania zadajesz w ogóle? - burknąłem, marszcząc brwi.
- No dymałeś ją czy nie?
- Emanuel, nie przeginaj - wysyczałem, już całkiem poważnym tonem - Nie, nie robiliśmy tego bo nie jesteśmy parą. I nie waż się zadawać takich pytań przy Lisie. Nie waż się.
- Czyli między wami nic nie ma?
Na prawdę nie rozumiem, czemu on jest taki złośliwy. Przecież nigdy mu nie dokuczam, wspieram go i pomagam jak mogę, wpuszczam do mojego pokoju i nigdy na niego nie donoszę. Mógłby po prostu zachowywać się jak normalny młodszy brat; z wyglądu jest prawie kopią mnie, ale z charakteru to nikt w rodzinie nie ma pojęcia.
CZYTASZ
freundschaft | c. schmid
Fanfickażdy z nas ma jakiś powód, żeby lubić Zakopane - moim jest nieustannie śmiejące się stworzenie, ze swoją drogą beznadziejnym poczuciem humoru.