III

770 61 22
                                    

- Constantin... Constantin, kochanie - poczułem, jak ktoś mną potrząsa i nieświadomie mruknąłem Lisa, odczep się - Constantin! - mama podniosła głos tylko po to, żebym się obudził. Chciałem naciągnąć kołdrę na głowę ale wtedy zrzuciła ją ze mnie na podłogę chyba totalnie zapominając o tym, że jestem chłopakiem. Albo zrobiła to specjalnie.

- Mamusiu - zajęczałem, podnosząc się szybko do pozycji siedzącej i nakrywając dolną partię ciała ciepłym jeszcze przykryciem. Na mamie nie zrobiło to najmniejszego wrażenia, nawet się nie zaczerwieniła tylko wzruszyła ramionami w geście niewinności. 

- O której miałeś być na zbiórce? - co ona do mnie mówi, boże, przecież ja jeszcze śpię. - Halo, mówię do ciebie - trzepnęła mnie w ramię a ja nagle otworzyłem szeroko oczy i coś do mnie dotarło.

- O ósmej - powiedziałem cichutko, bojąc się patrzeć na zegarek.

- No to w porządku, masz jeszcze pół godziny na zebranie się i piętnaście na dojazd. I, mam nadzieję, spakowałeś walizki? - oparła się o futrynę, lekko się uśmiechając. Przecież wiedziała, że nie. Spuściłem wzrok jak robiłem to zawsze gdy byłem mały i coś przeskrobałem, a nie chciałem jej złościć. - Wstawaj i ubierz się, śniadanie już czeka. Walizki też - westchnęła i mruknęła coś w stylu On nigdy się nie nauczy.

Podziękowałem w duchu bogu, że mam taką a nie inną mamę. Bardzo, bardzo ją kocham.
Wziąłem do ręki wyciszony oczywiście telefon i przejrzałem się w ekranie. Moja poranna piękność powala. Z racji, że czasu zbyt dużo nie miałem włączyłem tryb szybszego zbierania się niż zazwyczaj. Wpadłem do łazienki dosłownie na trzy minuty, żeby jako tako umyć zęby i szybko się ubrać po czym zbiegłem na dół, gdzie przy drzwiach czekały już moje bagaże a mama parzyła dla mnie kawę.

Zrobiłem tak, jak miałem w zwyczaju odkąd ją przerosłem, czyli jakichś pięciu lat - mocno ją objąłem i pocałowałem w policzek.

- No siadaj już i jedz - zawsze mówiła lekko drgającym głosem ale chyba było jej miło. Tak samo zrobiła tym razem i dosiadła się, żebyśmy zjedli razem.

Pogadaliśmy tak jak zawsze, owsianka z truskawkami była bajeczna, kawa też. Było wpół do ósmej i chwała trenerowi, że dziś mamy dotrzeć tylko do Rosenheim, na prawdę, dwadzieścia pięć kilometrów to maks 15 minut bez korków. Mój telefon zawibrował przez połączenie przychodzące od Piusa, który mnie zgarnie. Jemu też chwała. 

- Nie będziesz musiała specjalnie jechać - uśmiechnąłem się do mamy i wziąłem walizę - kocham cię, mamo.

- Ja ciebie też, synku. Uważaj na siebie - wywróciłem oczami kiedy obcałowała mnie jak przed każdym wyjazdem, ale nie odezwałem się ani słowem. Usłyszałem chrzęst kamieni na podjeździe i trąbnięcie oznaczające, że muszę już iść. Mama już miała zamknąć drzwi, ale nagle przez jej twarz przebiegł cień podekscytowania zmieszanego z rozbawieniem. - Constantin? Kim jest Lisa?

- Wyślę ci SMS jak dojedziemy - zignorowałem komentarz znając jej poczucie humoru i szybko wsiadłem do auta przyjaciela.

Nie wiedziałem jednak, że patrzyła za odjeżdżającym samochodem póki nie zniknął z pola jej widzenia przygryzając wargę i cicho szepcząc, że jej chłopak dorasta.
Ten kabel Emanuel mi powiedział.

×××

Zajmując miejsce koło Piusa w autobusie mogłem pozwolić sobie na całkowity luz, więc bez najmniejszego skrępowania odchyliłem fotel trochę do tyłu i wyprostowałem nogi, wyciągając telefon. Czas najwyższy odpisać Lisie na masę wiadomości, którymi zaczęła zasypywać mnie od piątej rano. Życzyła mi dobrej podróży, opisała swój sen i marudziła na temat pogody, która w Zakopanem również się popsuła. Właściwie odpowiedziałem jej na wszystko ale szczerze wolę z nią rozmawiać niż pisać bo pisanie mnie denerwuje, poza tym lubię słuchać jej głosu. Zaproponowałem więc, że zadzwonię jak tylko dojedziemy na miejsce i będziemy mieli chwilę dla siebie co nastąpiło dopiero wieczorem.

Dzieliłem pokój z Cedrikiem, który też był jednym z moich najlepszych przyjaciół. Całkiem pasowało mi jego wisielcze poczucie humoru o które nikt, przysięgam, nikt nie posądziłby tego wiecznie uśmiechniętego młodzieńca. No kto jak kto, ale Weigel to potrafił dojechać. Właśnie wróciliśmy z kolacji i opadliśmy wyczerpani na swoje wygodne łóżka, które przed naszym przybyciem przygotowywały pewnie jakieś ładne dziewczęta dorabiające sobie w Haus Hopfgartner latem.

Pokoje były małe i schludne, jak na nasz pobyt idealne. Przecież nie potrzebujemy nie wiadomo jakich dogodności, poza tym niczego tu nie brakowało a od Villacher Alpen Areny dzieliło nas tylko półtora kilometra, które - nikt inny by tego nie zrobił - nasz trener rozkazał nam pokonać truchtem w drodze powrotnej.

- Coś taki zmartwiony? - zapytał Cedrik podnosząc wzrok znad walizki, w której grzebał w poszukiwaniu jakiejś czystej koszulki do spania. Przynajmniej tak wywnioskowałem patrząc na ręcznik przewieszony przez jego prawe ramię i pantofle kąpielowe leżące na łóżku. - Chłopie, co jest?

- Przesrane - przeczesałem palcami i tak już rozczochrane włosy i czwarty raz próbowałem nawiązać wideorozmowę z Lisą. Ułożyłem się na brzuchu i cierpliwie wpatrywałem w telefon oparty o poduszkę w nadziei, że w końcu odbierze. Przecież wie jak czasem wygląda kontakt ze mną więc mam nadzieję, że się nie obraziła.

Cedrik już dawno zajął łazienkę, z której dały się słyszeć dźwięki Kodaline i (wyplułem w tym momencie herbatę z powrotem do kubka) Lukasa Riegera. Gdy zwlokłem się z łóżka wciąż ignorowany przez moją przyjaciółkę i zacząłem grzebać w torbie telefon zaczął wibrować a ja zaskoczyłem sam siebie taką szybką reakcją.

- No w końcu - westchnąłem, szczerząc się do kamery tak samo jak dziewczyna po drugiej stronie - czemu nie odbierałaś?

- Średnio miałam czas, przepraszam - nakierowała kamerę na stojące przed drzwiami walizki po czym wróciła do swojego pokoju, gdzie swobodnie mogliśmy rozmawiać przez następne dwadzieścia minut wliczając w to przywitanie z półnagim Cedrikiem, co wywołało u Lisy salwę śmiechu - i, nie powiedziałam ci, ale jadę już dziś. Właściwie za dziesięć minut kierowca ma zgarnąć mnie spod domu.

- To... to super - w gruncie rzeczy zalała mnie fala niepokoju objawiająca się ciepłem, ale nie takim jak to miłe ciepło związane z podnieceniem kiedy myślałem o tym, że już niedługo się zobaczymy. To było to palące w środku i powodujące niemiłe dreszcze ciepło.

- Coś się stało? - zmarszczyła brwi.

- Nie, nic - uśmiechnąłem się. Wiedziałem, że zaraz będzie musiała się rozłączyć więc usiłując nie okazać jej negatywnych emocji wysiliłem się na uśmiech - tylko masz być ze mną w kontakcie. Proszę cię, daj mi znać jak będziesz już na miejscu.

Przyglądała mi się uważnie dłuższą chwilę po czym zapytała: - Martwisz się?

Wzruszyłem ramionami i roześmiałem się, ale po chwili znów na nią spojrzałem i nieśmiało pokiwałem głową.

- Kochany jesteś, Consti. Obiecuję, że napiszę jak tylko dojedziemy, dobrej nocy - uśmiechnęła się jeszcze raz a ja pomyślałem, że teraz musi być dobra.

Rzuciłem telefon na szafkę i udałem się do łazienki na szyciutki prysznic po czym w końcu wśliznąłem się pod kołdrę.

- Consti - powiedział nagle Cedrik leżąc nieruchomo na łóżku obok. Podniosłem się na łokciach i spojrzałem na niego pytająco. - No wiesz, ta Lisa tak do ciebie mówi. To znaczy, że chyba jesteście blisko?

- Jesteśmy przyjaciółmi - opadłem z powrotem w miękką pościel ucinając ten temat - lepiej módl się za mnie, żebym i na kontynentalny do Klingenthal został powołany.

Mógłbym przysiąc, że w tym momencie Cedrik patrzył na mnie z uśmiechem od ucha do ucha odczytując moje zamiary ale nie chciało mi się już odwracać, zbyt wygodnie się ułożyłem.

_______

licencjonowany pilot wycieczek i przewodnik po Villach się kłania, ktoś chętny zapisywać się na listę to pojedziemy razem i pokaze wam wszystkie te hotele ktore sprawdzilam najbliżej alpen areny I NIE TYLKO

- love ❤








freundschaft | c. schmidOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz