Rozdział 2

283 22 52
                                    

Odetchnął cicho. 

Odczekał dokładnie godzinę od wyniesienia się Imperatora z zamku, zdawał sobie doskonale sprawę z tego, że jak po takim czasie się facet nagle nie pojawi, to już do planowanego powrotu na pewno go nie będzie. To nie był pierwszy raz.

Oddelegował straże z wieży, dosadnie informując, że skoro on będzie składał do kupy „zabawkę władcy”, to oni mają się zająć jego wartą. Przyjęli to z ulgą, obstawiał, że cholernie nudziło im się pilnowanie chłopaka, którego nawet nie mogli przelecieć.

Cicho wszedł do komnaty „gościnnej”, zamknął za sobą dobrze drzwi i skierował się automatycznie w stronę łazienki, aby czym prędzej przygotować balię z wodą. Mdły zapach krwi towarzyszył mu na każdym kroku. Przy samym łożu był aż za mocny. Intensywny, przytłaczający.

Robił to już niezliczoną ilość razy w ciągu ostatniego pół roku, a jednak oglądanie tego sprawiało mu niemal namacalny ból.

Eragon leżał na wznak z dłońmi przyciśniętymi do piersi. Jego ciało drżało jak w gorączce. Całe ramiona, szyję i biodra miał poznaczone sińcami, wszystkie były nowe. Zazwyczaj Władca usuwał je przed opuszczeniem komnaty, bo w przeciwieństwie do sprawiającej czynny ból blizny na plecach, sińców nie uważał za coś podniecającego. Tylko… po co miał leczyć je tym razem, skoro i tak opuszczał zamek na wystarczająco długo, aby się same pogoiły? No właśnie… nie było powodu, to „nie marnował” mocy. 
Przesunął spojrzeniem niżej i syknął głośno. Po pokrytych ranami udach ciemnowłosego ciekła mieszanina krwi i spermy.

-Eragon? – pochylił się nad nim, usłyszał słaby oddech, a potem ujrzał to znienawidzone przez siebie, nieobecne spojrzenie. Gdyby nie był głupi i nie poprzysiągł wierności Galbatorix’owi… mógłby ochronić swojego brata… - Dasz radę się podnieść? – spytał łagodnie, nie dotarła do niego odpowiedź, za to leżący spróbował podźwignąć ciało, zagryzając wargę tak mocno, że szkarłatna strużka spłynęła mu po brodzie. – Spokojnie, tyle wystarczy – chwycił go w ramiona jak najdelikatniej potrafił.

Gdy niósł obolałego chłopaka do łazienki, dłonie o smukłych palcach ściskały rozpaczliwie materiał jego koszuli, mając go niemiłosiernie.

To było w tym wszystkim najgorsze.

Gdzieś pod tymi wszystkimi zaklęciami i innymi rytuałami, które wykorzystał Imperator, wciąż był ten młodzieniec wychowany w Kośćcu, dla którego niepodobna ulegać czyimkolwiek rozkazom i żądaniom. A nawet jeśli... to zdecydowanie nie w taki sposób. On cały czas istniał, po prostu nie mógł zrobić nic poza okazaniem swojego cierpienia w tym niewielkim stopniu, który i tak mocno go męczył – o ile nie zadawał żadnych innych obrażeń. Podejrzewał, że to, co się działo z Eragonem, to zupełnie jakby jego brat sam obserwował własny los gdzieś z boku, nie mogąc interweniować nawet w chwili najgorszego bólu. Tak mu się zdawało. W żaden inny sposób nie mógł sobie wyjaśnić tych wszystkich okropieństw jakie obserwował w ostatnich miesiącach.

-Zostawię cię na moment i pójdę do Rasa; on na pewno ma coś, co cię uleczy. Gdy wrócę zmienię pościel na łożu i przygotuję świeże ubranie – powiedział cicho, wkładając go powoli do balii z ciepłą wodą. 

Żałosne kwilenie aż nazbyt dosadnie poinformowało go o tym, że najpewniej nie obyło się bez urazów wewnętrznych i Ras będzie musiał obdarować go jakimiś naprawdę mocnymi medykamentami. – Dasz sobie radę chwilę sam?

-Tak, pa… Murtaghu – po chwili, która najwyraźniej była jakąś wewnętrzną walką, Eragon odzyskał władzę nad swoimi ustami, aby wymówić jego imię, ale zaraz potem znów został zdominowany przez magię. To było widać, gdy uniósł dłonie i zacisnął je rozpaczliwie na głowie, jakby nie mógł czegoś znieść.

Widmo PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz