Rozdział 5

191 21 5
                                    

Murtagh siedział na łóżku, mocno trzymając dłoń Eragona i powtarzając jakąś kompletnie bezsensowną modlitwę do… Ras, który akurat wkradł się do komnaty, nie miał pojęcia do czego. Przez chwilę brzmiało to, jakby wzywał krasnoludzkie bóstwo, Guntere… Ale tylko przez chwilę. Słowa młodego mężczyzny były niesamowicie chaotyczne i przepełnione rozpaczą na tyle dużą, aby stawały się nie do pojęcia dla otoczenia, w tym – skromnej osoby postronnej, jaką był Ras.

-Co się stało? – podszedł pospiesznie bliżej, aby zwrócić na siebie uwagę bruneta.

-Eragon, on…

-Uwalnia się – zauważył, lustrując uważnym wzrokiem leżącą wśród pościeli, nieruchomą postać.

-Uwalnia – powtórzył bezbarwnie, a potem jakby wyrwał się z transu. - Żartujesz sobie?! – wykrzyknął, wstając gwałtownie. 

Nie bawiły go słowa maga. Ledwie przed chwilą… w przeciągu kilku sekund Era zbladł na tyle mocno, by jego miodowa cera stała się biała; oddech zamarł całkowicie, serce stanęło, spięte mięśnie rozluźniły się – bezwładny jak lalka po odcięciu sznurków, opadł na pościel… I leżał tak, wpatrując się niewidzącym, brązowym wzrokiem w baldachim łoża.

-Nie, nie żartuję – wziął zamach i uderzył nerwowego młodzika mocno w tył głowy, dosłownie powalając go na ziemię. – Nie rzucaj się, tylko czekaj. Cała jego istota była przesycona magią Galbatorix’a; teraz to wszystko jest wyrzucane, począwszy od ciała – w głąb, ku duszy. Za jakiś czas się ocknie.

-On. Wygląda. Jakby. Umarł!

-Spokojnie – powiedział i pochylił się, głaszcząc z pewną czułością wilgotne od potu, czarne włosy. Murtagh cicho warknął, patrząc na niego groźnie i próbując ukryć, że pieszczota faktycznie trochę go ukoiła. – Proces musi przebiegać od zewnątrz, gdyby działo się to na odwrót… trucizna usuwana z duszy, wypływając, ponownie wsiąkałaby w ciało i ściekała w głąb. Uwalnianie od takiego syfu nigdy nie zaczyna się od wnętrza – chyba, że ofiara nie posiada już istoty zewnętrznej. Jasne?

-Jasne – burknął cicho, powoli się podnosząc. – Obudzi się?

-Tak.

-Na pewno?

-Podarowałeś mu wiele, ale przede wszystkim samego siebie. Znasz Eragona, chociaż dane wam było spędzić ze sobą niewiele czasu – nie umrze, póki nie odwdzięczy ci się za ofiarę, którą dla niego poniosłeś. 

Murtagh zadrżał, ale pokiwał głową i niepewnie przysunął się do Rasa. Wydawał się cholernie zmęczony, ledwo zdołał oprzeć głowę na kolanach maga, który usiadł na skraju łóżka – zasnął.

Ras wstchnął cicho, przestając głaskać młodszego po głowie – tym samym przerywając wplatania w swe czynności usypiającego czaru. Wiedział, że to było okropne, a nerwowy młodzieniec niczym sobie na takie nieuczciwe zagranie nie zasłużył. Ale był zbyt nerwowy i przestraszony, aby móc wspierać brata. Eragon aby się wybudzić, musiał czuć przy sobie ich obecność, ale nie pełną strachu, a uporu i wiary. Tego właśnie było mu potrzeba, aby mógł wyrwać się mrocznym demonom mocy Galbatorix’a i ocknąć w pełni władzy nad zmysłami i ciałem. Albo przynajmniej ocknąć jako człowiek posiadający świadomość, gotowy, aby wesprzeć go w odzyskiwaniu zmysłów.

-No, dalej – mruknął, dotykając palcami zimnej dłoni jeźdźca. – Obaj wiemy, że jesteś w stanie wykorzystać moc czuwających nad tobą eldunari, aby się wyswobodzić, Eragonie. Musisz tylko uwierzyć w to, tak jak i ja.

Nie wiedział właściwie, co popchnęło go do tego, by przemówił. Po prostu czuł, że właśnie tak powinien postąpić. Nigdy nie był przy Uwalnianiu osobiście, kilka razy słyszał (i czytał) o pełnej napięcia oraz głębokiego zamyślenia – w celu transferu mocy do potrzebującego - ciszy… Ale… Tamci byli tylko normalnymi śmiertelnikami, nie potrzebowali słów, a sił – Era był jeźdźcem, następcą wspaniałego założyciela Jeźdźców.
Być może potrzebował więcej niż tylko ciszy?

Widmo PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz