Rozdział 6

172 22 20
                                    

Zeskoczył z grzbietu Shruikana. Smoka zostawił na dziedzińcu, przy niebieskiej smoczycy, która najwyraźniej spodziewała się jaj, bo leżała zwinięta w charakterystyczny sposób, ochraniając łapami i pyskiem brzuch. Z zadowoleniem przyjął fakt, że będzie mógł odtworzyć w przyszłości Jeźdźców – tak, aby mu służyli. Gdy smoków pod jego władzą będzie więcej, strach i posłuszeństwo ludzi wzrosną. Nawet Vardeni spokornieją i poddadzą się jego woli. Wystarczyło tylko trochę jeszcze poczekać. Krótko. Gdy samica złoży jaja będzie już prosto.

Ruszył w stronę głównej części pałacu oraz schodów prowadzących na wieżę, gdzie czekał Eragon. Minęło niemal pół roku. Obojętnie jak silny był Jeździec – przegrał. Nie było szansy, aby ktokolwiek mógł go uwolnić. Może gdyby się poświęcili i spróbowali odbić swojego jeźdźca wcześniej! Miesiąc, trzy wcześniej. Wtedy... Ale było za późno!

Uśmiechając się paskudnie do własnych myśli, pchnął drzwi i wszedł do pomieszczenia. Wszystko było tak, jak być powinno. Cisza. Spokój. Żadnych zniszczeń. Eragon leżał na łożu i oddychał cichutko. Równomiernie. Był mocno otulony kocem, najpewniej Murtagh niedawno wyszedł, zaprzestając pilnowania go – oby miał dobre wyjaśnienia, gdy już wróci.
Gdyby któryś z tych żałosnych robaków, jego żołnierzy, ośmielił się tu wejść i dotknąć jego własności... Brunet był niemal tak samo głupi, jak jego ojciec, Morzan!

Podszedł bliżej i wygodnie usiadł na skraju łoża. Przesunął wzrokiem po twarzy swego jeńca. Wiedział, że wystarczy rozkaz, aby go obudzić. Ale nie chciał. Wolał przez chwilę na niego patrzeć. Lubił obserwować jak śpi. Gdy był to spokojny sen, rysy jego twarzy wygładzały się i widać było wyraźnie, że bliżej mu do chłopca niż mężczyzny. Murtagh nie miał w sobie nigdy takiej świeżości i łagodności. Murtagh był ostro ciosany rysami twarzy i budową ciała swojego ojca, czekało go wyrośnięcie na porządnego wojownika, odpowiednio pokierowany może nauczy się - również jak ojciec - siać grozę jak należy. Eragon miał więcej z matki. Była silną kobietą, z którą należało się liczyć, ale nie wyglądała ani na swoje umiejętności, ani wiek. Też miała tę dziwną łagodność w twarzy, ją też lubiły smoki.

-Jesteś uosobieniem tej całej niewinności nawet teraz – prychnął wreszcie, wyciągając dłoń i przeczesując miękkie pasma ciemnych włodów palcami. Były trochę za długie, powinien kazać Murtaghowi je skrócić.
Przesunął dłoń po gładkim policzku – w dół – na szyję, rozchylił delikatnie materiał koca i obrysował palcami wyraźne obojczyki. – To okropnie żałosne, wiesz, Cieniobójco? Lada moment polecę ci ubrać zbroję, taką jak ta Murtagha, wziąć w dłoń miecz – Zor’roca nie, ale inny na pewno szybko dopasujemy – i wyślę cię do Verdenów – roześmiał się głośno. – Taki jak teraz, na zawsze śliczny, „nieskalany”, będziesz mordował dla mnie tych wszystkich buntowników, aż to, co stworzył ten głupiec, twój ojciec… przepadnie. Zniweczysz dzieło życia, wielkiego Broma, własnymi rękoma! I będziesz się śmiał, śmiał tym śmiechem, który oni wszyscy tak lubią, brodząc w ich krwi!

Krzywiąc się w pogardliwym uśmiechu, szarpnął za materiał  i odkrył przed sobą całe ciało Jeźdźca. Koszula nocna z koronki idealnie pasowała do chłopaka. Cienki, niemal przezroczysty materiał, z którego ją wykonano, pozwalał przypatrzeć się ciału. 

-Murtagh bardzo ładnie cię ubrał – bawienie się bezwładnym  Eragonem sprawiało mu satysfakcję niemal tak wielką, jak rozkazywanie mu i patrzenie, jak robi posłusznie to, czego nigdy by nie zrobił, gdyby dano mu prawdziwy wybór. – Aż szkoda, że zaraz ten strój pójdzie na śmietnik, bo nie będzie nadawał się do niczego – po raz kolejny roześmiał się z własnych słów, a potem pochylił nad Jeźdźem, aby przerwać grę i rozkazać mu się zbudzić.

***

Obserwował Tyrana i słuchał. Krew w nim wrzała, a dłonie zaciskały się na rękojeści miecza tak mocno, że palce zaczęły drętwieć. Czekał. Nie chciał, ale musiał. Misja, jaką mu zlecono, wymagała szczytu cierpliwości. 

Widmo PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz