Rozdział 3

198 22 49
                                    

-Nie patrz się tak na mnie – wziął jakąś buteleczkę i rzucił nią w stronę kamiennego smoka, który machnął ogonem, rozwalając naczynie w locie i nie przerywając oskarżycielskiego mierzenia go wzrokiem. – Dobrze! Nie mogłem już wytrzymać i dlatego się do niego dobrałem! 

Odwrócił się wściekle od towarzysza i usiadł na krześle, podciągając przy okazji kolana pod brodę. Był dorosłym mężczyzną, o jakieś pół wieku starszym od Murtagha… a jednak zachował się jak dzieciak. To była prawda, że będąc pod wpływem zaklęć Galbatorix’a, młody Cieniobójca był bezbronny. Ale ta kontrola nie była absolutna, władca bowiem zakładał, że nikt nie ośmieli się nawet tknąć jego własności, a skoro tak – nie wysilił się, jeśli chodziło o uszczelnienie luk w magii. Wystarczyło, aby ktokolwiek odważył się zbliżyć do więźnia i parę razy naruszyć jego przynależność do tyrana, a wszystko runie.
Magia nie była czymś nieograniczonym.

Po prostu wcześniej nie był pewien, czy tyran nie był zapobiegliwy, ale gdy któregoś dnia Murtagh opowiedział mu o tym, że gdy troszczy się o brata, ten na ułamki sekund odzyskuje władzę – chociażby nad ustami… Wszystko samo wskoczyło na własne miejsce.
Powinien powiedzieć o tym wojownikowi wprost, a nie wykorzystywać go fizycznie z powodu własnego pożądania względem jego osoby. I przydałoby się też, aby zrobił to wcześniej, ale wcześniej wciąż wiązała go cholerna przysięga wierności wobec imperatora; pradawna mowa pętała  usta mocniej niż zrobiłoby to zaszycie ich najmocniejszą z nici.

-Cholera – jęknął, ukrywając twarz za przydługimi włosami i zaciskając powieki. – On mi tego nie wybaczy. Będzie się mną brzydził.

Smok wywrócił kamiennymi oczami, zerkając na niego z czymś na kształt politowania. Ten to miał dobrze, nie wiedział absolutnie, jaką katorgą jest się zakochać i być zazdrosnym o to, że wybranek skupia sto procent uwagi na kimś innym. Zagryzł odrobinę wargę, zastanawiając się, gdzie ucieka jego zdrowy rozsądek wtedy, kiedy jest potrzebny… i dlaczego przeważnie zostawia mu jako doradcę tylko dziki, nieokiełznany instynkt, którym miał zwyczaj kierować się za lat dziecinnych?

-Zmawiacie się przeciw mnie – wyszeptał, samemu nie wiedząc, przeciwko którym Bogom rzuca to oskarżenie. 

Po prostu potrzebował znaleźć winnych własnej głupoty…

***

Ciemności wokół napierały na jego świadomość szmat czasu. Sam nie do końca wiedział, jakim cudem odpierał je, gdy tylko próbowały przekroczyć pierścień światła, w którym się schronił i który traktował jako oddzielającą go od nieznanych wrogów barierę. 

Każdego dnia obserwował z przerażeniem, jak ten okrąg zaczyna maleć, powoli stając się pierścieniem, a potem śmiertelną pułapką. Mrok musiał żywić się nim, bo z chwili na chwilę czuł się sam sobie coraz bardziej obcy i nieznany. Nie mógł sobie przypomnieć wielu rzeczy, jakby wyparowały. Zwłaszcza te ważne, jak wygląd twarzy Broma, Murtagh’a czy kuzyna Rorana albo… albo brzmienie ryku Saphiry

Starał się je chronić przed zniszczeniem. Przyciągał je wszystkie do siebie i usiłował przechować w swojej pułapce, ale ona malała, a wraz z nią jego osoba. 

Doszedł do przerażającego wniosku, że gdy okrąg światła i wszystko, co starał się chronić zniknie.. on sam także to uczyni. Na zawsze. 

***

Przez chwilę obserwował Eragona, pogrążonego we śnie. Zastanawiał się, jak w miarę bezkonfliktowo wysmarować go maścią z ziół, łagodzącą ból i przyspieszającą gojenie ran… wewnątrz.

Widmo PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz