Rozdział 11

135 16 8
                                    

W Alagaesii

Wysłanie wiadomości było jednym – przyspieszenie wykonania łodzi i przeniesienie jej do granic krainy… drugim.

Trzecią dobę siedział nad planami, boleśnie świadom, że Arya zdołała przekonać Islanzadi, Orina oraz Nasuadę o konieczności odzyskania Eragona. Perfidia tej elfki była niesamowita. Ośmieliła się – jak zameldował szpieg, cwany Vanir z jego przeklętym pół kocim ciałem – łgać, że chodzi jej tylko o dobro jeźdźca, a także posiadaną przez niego wiedzę. Że z pewnością jest w niebezpieczeństwie, potrzebuje pomocy, być może ukrywa się dręczony jakimś przekleństwem, które rzucił na niego przed skonaniem Galbatorix… Zagrała na kobiecych instynktach władczyń, pamiętających Eragona jako nastolatka; kochanego chłopca zawsze stawiającego dobro innych ponad własne. I zakochanego w Aryi tą całą pierwszą, naiwną miłością, nie znającego życia, szczeniaka. Zagrała na dumie Orina, wytykając mu to, że jest, jak wszyscy inni w Alagaesii, winien życie i wdzięczność chłopakowi. Vroengard. Ponoć wyspa była przeklęta od upadku jeźdźców - pewnie ta myśl zmanipulowała Nasuadę i Islanzadi.

Statek elfów będzie gotowy szybciej niż w ciągu tygodnia. Zwodują go przed upływem dwóch tygodni. Wyruszą nim nastanie trzeci...

-Nie możemy im po prostu zająć okrętu? – zapytał z zaciekawieniem Roran, podsuwając mu pod nos kubek mocnej, gorzkiej herbaty.

-Nie – westchnął ciężko. – Rozważałem już to. Niestety, Vanir potwierdził moje obawy; Arya bardzo dba o to, by transport mogący ją przewieźć na wyspę, był nieustannie pilnowany przez strażników. Minimalnie dziesięciu na jedną wartę.

-No tak – szatyn, zmartwiony, przysiadł obok. – Nie dałoby się kogoś tam docisnąć? – zapytał po kilku minutach napiętego milczenia. – Elfa, człowieka, krasnoluda… kogokolwiek?

-Docisnąć? – zamrugał i spojrzał w twarz kuzyna jakby go widział na oczy po raz pierwszy.

-No… dorzucić do załogi.

-Wiem, co to znaczy! – zerwał się na nogi gwałtownie, mało nie wywracając stolika. – Jesteś genialny, Roranie! Nie musimy się wcale aż tak spieszyć, wystarczy dobra strategia!

Wiedział, że to niemiłe, zostawiać krewniaka samego sobie i lecieć gdzieś na łeb na szyję dlatego, że tchnął go jakiś instynkt. Ale musiał. Musiał skontaktować się z Królową Islanzadi czym prędzej. Zanim będzie za późno.
Hrotghar bez słowa, zainteresowany trochę, odstąpił mu swoje zwierciadło, pomagając skontaktować się z Ellesmerą.

Korzystając z minuty, która trafiła się, podczas gdy posłaniec szedł powiadomić swą panią, kto pragnie z nią mówić, szybko się ogarnął. Opanował oddech, poprawił włosy, wygładził koszulę. Nie mógł prezentować się jak wieśniak, to przekreśliło by powodzenie jego misji natychmiast. A przynajmniej zmniejszyło trochę szanse na jej powodzenie.

-Witaj, Murtaghu – wysoka kobieta odziana w suknię zdobioną łabędzimi piórami, pojawiła się w zasięgu jego wzroku. – Czym pragniesz wyjaśnić swe bezczelne przerywanie mi wieczoru?

-Pani – przemówił najbardziej oficjalnie, jak tylko był w stanie. – Doszły mnie słuchy o planie wyprawy po Eragona, poza granicę Alagaesii.

-Nie przeczę. Moja córka bardzo zaparła się na ten pomysł. Miłość bywa przewrotna i obosieczna, prawda? – uśmiechnęła się łagodnie, najprawdopodobniej była jedyną osobą na świecie, która nie widziała w Aryi skrywanego za ładną twarzyczką gniewu. 

-Najwyraźniej – potwierdził, aby nie sprawić złego wrażenia. – Pomyślałem jednak, że plan mógłby się nie udać. Nawet gdyby Eragon został odnaleziony.

Widmo PrzeszłościOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz